Dark Water

„Dark Water” to właściwie lanie wody. Ale za to z jakim klimatem!
/ 16.03.2006 16:57
Lepsze jest, jak wiadomo, wrogiem dobrego. Mimo to Amerykanie z uporem maniaka poprawiają udane zagraniczne produkcje, których największym grzechem jest to, że nie wymyślono ich w USA. Zwykle taka nowa wersja tak ma się do oryginału jak mrożona pizza z Wal-Martu do tej z rzymskiej pizzerii; i tak właśnie było z hollywoodzką przeróbką doskonałego „Kręgu” Hideo Nakaty.
Ale już z kolejnym horrorem tego reżysera sprawa ma się nieco inaczej. Mimo że amerykański „Dark Water” na poziomie scenariusza właściwie niczym nie różni się od japońskiego pierwowzoru, ma własny, intrygujący klimat, któremu trudno się oprzeć.
Sama historia nie kryje żadnych niespodzianek: oto młoda kobieta (doskonała w roli neurotycznej Dahlii Jennifer Connelly) po rozstaniu z mężem znajduje nowy dom dla siebie i małej córeczki w wielkim bloku na ponurej Wyspie Roosevelta. Ale dom, zamiast być bezpieczną przystanią, zamienia się w groźną pułapkę, w której obskurne korytarze, mieszkania czy strych żyją własnym życiem: w mieszkaniu Dahlii z sufitu kapie ciemna woda, gaśnie światło, windy zabierają mieszkańców w szaleńcze podróże, ponury dozorca (Pete Postlethwaite) nienawidzi dzieci, a agent nieruchomości (John C. Reilly) gotów byłby sprzedać nawet własną matkę. A na zewnątrz wciąż pada jesienny deszcz.
Takie otoczenie to doskonała pożywka dla demonów (pod postacią małej dziewczynki) – prawdziwych czy urojonych – nic więc dziwnego, że wciągają rozbitą psychicznie Dahlię w toń szaleństwa. I tu zaczyna się freudowskie lanie wody: o wewnętrznym dziecku, które domaga się matczynej miłości, o niezałatwionych sprawach z przeszłości, które dopadną cię wcześniej czy później, i o łańcuchu opuszczeń zyskującym kolejne ogniwo.
Walterowi Sallesowi udało się jednak uniknąć natrętnego psychologizowania z pouczającym morałem w finale. Właściwie im dalej w las, tym bardziej wszystko się gmatwa, a przywidzenia mieszają z faktami. Oj, nie łudźcie się, że po tej nocy (żywych trupów oczywiście) przyjdzie dzień!
„Dark Water” jest, owszem, taśmową produkcją, ale z autorskim piętnem. W końcu to amerykański debiut Brazylijczyka Waltera Sallesa („Dworzec nadziei”, „Dzienniki motocyklowe”), któremu udało się skupić wokół siebie nie tylko doskonałych aktorów (konia z rzędem temu, kto na pierwszy rzut oka rozpozna Tima Rotha!), ale i wybitną ekipę, z autorem pięknych, nastrojowych zdjęć Affonsem Beato.
„Dark Water” urzekł mnie tym, że właściwie jest filmem nie tyle przerażającym, ile przeraźliwie smutnym, takim, który nie tyle straszy, ile paraliżuje nieuchronnością ponurych zdarzeń. Bo krążących tu demonów nie da się przepędzić zwykłym: A kysz, a kysz!

Małgorzata Sadowska/ Przekrój

„Dark Water”, reż. Walter Salles, USA 2005, Forum Film