Smukła, z wciętą talią oraz kształtną pupą. Niezależna. Uwielbia podróżować, ale najszczęśliwsza jest w domu. Kto to taki? Ideał kobiety według jednego z najsławniejszych polskich projektantów.
„Pięć lat temu powołałem w swojej wyobraźni do życia kobietę niezwykłą. Piękną, mądrą i przyprawiającą mężczyzn o palpitacje serca. Z myślą o niej tworzę stroje. To ona dyktuje warunki. To takie moje kobiece alter ego”, opowiada Dawid Woliński. Wymyślona przez niego heroina nie ma imienia, ale projektant potrafi z dokładnością ją narysować. Nie bez przyczyny nazywa się go miłośnikiem detalu. To określenie dotyczy i pracy, i życia.
W jego mieszkaniu na warszawskim Mokotowie znaczenie ma każdy szczegół. Białe żaluzje w oknach, jasne kanapy, ozdobne meble – wystarczy posiedzieć tu pięć minut i nagle Warszawa przestaje istnieć. Po 10 minutach goście są przekonani, że za wysokimi szybami rozciąga się widok na ocean. „Uwielbiam śródziemnomorską kulturę. Zależało mi, żeby mój dom przypominał charakterem ekskluzywne nadmorskie hotele, w których czuję się wspaniale. Chciałem, otwierając drzwi swego apartamentu, przenosić się do jasnego, przejrzystego świata. W takiej scenerii dobrze się pracuje i odpoczywa”.
Wolność tworzenia
Jego ulubionym miejscem jest sypialnia z białą wanną i umywalką≠ zamontowaną przy ogromnym lustrze. Woliński jest miłośnikiem luster. Ma ich w mieszkaniu kilkanaście. Oprawione w wyszukane ramy zdobią największą ścianę w salonie. „Są dla mnie ważne, bo odbijają twarze ludzi, którzy mnie odwiedzają”, mówi. Spotykamy się u Dawida wieczorem. Jest cicho i spokojnie. Ale już o dziewiątej rano zapanuje gwar. Do pracy przyjdą trzy krawcowe Dawida. W pracowni położonej w bocznej części apartamentu będą nanosić ostatnie poprawki na kreacje z jego najnowszej kolekcji. „To niesamowite, ale po raz pierwszy jestem zadowolony z tego, co zaprojektowałem. Zawsze zamartwiałem się tym, jak moja praca zostanie odebrana w środowisku. A teraz mam w nosie, czy się to spodoba, czy nie. Grunt, żeby kobiety, które się u mnie ubierają, były zadowolone. Wiesz, ile wolności daje takie poczucie?”, mówi Dawid. A potem dodaje, że minione miesiące były dla niego niezwykle ważne. Zrozumiał, czego tak naprawdę chce od życia. „Czuję się trochę tak, jakbym nagle zaczął żyć dla siebie, a nie dla innych. W tym roku skończyłem 30 lat. Może to jakaś przełomowa dla mnie liczba?”.
Zdobywca świata
Na półkach w salonie ma zdjęcia przyjaciół. Na kilku jest Marcin Tyszka, jeden z najbardziej cenionych polskich fotografów. Dwa lata temu Marcin robił w Warszawie sesję mody dla portugalskiego „Elle”. Zaproponował Dawidowi, aby przyniósł swoje stroje. Styliści z Portugalii byli zachwyceni jego kreacjami. Wkrótce Dawid został zaproszony na Tydzień Mody w Lizbonie. Jego kolekcję obejrzało ponad 1500 osób zgromadzonych na sali i tysiące widzów kanału Fashion TV. „Pamiętam ten dzień. Byłem bardzo przejęty, bo na zrobienie tej kolekcji miałem zaledwie dwa miesiące, a normalnie zabiera mi to blisko rok. Palce miałem pokłute do krwi, pracowałem dzień i noc, żeby tylko zdążyć. Udało się”, opowiada dziś Dawid.
Jego przygoda z modą zaczęła się w rodzinnym Włocławku. „Na koniec szkoły podstawowej dowiedziałem się, że w moim mieście otwierają liceum plastyczne. Zaniosłem tam dokumenty i na szczęście mnie przyjęto. Zacząłem dużo rysować, tworzyć. Zrozumiałem, że nie będę mógł spełnić marzeń rodziców i raczej nie zostanę lekarzem ani prawnikiem. Kiedy dostałem się na ASP w Łodzi, byłem najszczęśliwszy na świecie, ale wtedy nie wiedziałem, czy chcę zostać projektantem”.
Po studiach w Łodzi przyjechał do Warszawy. Zaczął pracować jako stylista. Całe dnie spędzał na sesjach zdjęciowych do najlepszych magazynów, m.in. do VIVY! „Wtedy po raz pierwszy poczułem, że chciałbym sam tworzyć modę”. Niebawem został poproszony o stworzenie kolekcji na akcję charytatywną, która miała pomóc dzieciom z porażeniem mózgowym. Zgodził się bez wahania. Kilka miesięcy potem był już gotowy do własnego pokazu. „Nie ma co ukrywać, mogłem to zrobić dzięki pomocy finansowej rodziców. Gdyby nie ich wsparcie, byłoby mi bez porównania trudniej osiągnąć sukces”. Do Wolińskiego zaczęły zgłaszać się pierwsze klientki. Jego atelier stało się ważnym adresem w modowym świecie. A on zrozumiał, że odnalazł własną drogę. Zabawa tkaniną okazała się nie tylko pasją, ale też sposobem na życie. Woliński mówi, że bez pracy nie istnieje. „To satysfakcja, kiedy klientka, której kreację wymyśliłem≠ od początku do końca, wysyła mi SMS-a, że dzięki mnie czuje się stuprocentową kobietą”.
Kreator gwiazd
Pierwszą gwiazdą, która zapukała do drzwi Wolińskiego, była Grażyna Torbicka. Pamięta, że był jej wizytą trochę onieśmielony. Nabrał odwagi dopiero, kiedy zobaczył, jak wspaniale leżą na niej jego kreacje. „Pamiętam, że oprócz kilku sukienek Grażyna kupiła piękną bluzkę wyszywaną kamieniami. Wyglądała w niej tak, że aż zapierało dech w piersiach”.
Zaraz po Torbickiej trafiła do Wolińskiego Małgosia Kożuchowska, potem Aldona Wejchert, kobieta światowa, z niespotykaną klasą. „To są kobiety, które dokładnie wiedzą, w czym dobrze wyglądają. Seksowne, pewne swej urody. Są dla mnie największą inspiracją”.
Sukienki z metką „Dawid Woliński” od kilku lat można kupić w ekskluzywnych butikach w Los Angeles. „Udało mi się umówić na spotkanie ze stylistkami pracującymi w butikach Tracey Ross i Maxfield. Możemy więc uznać, że Stany Zjednoczone podbiłem”, śmieje się. „Nigdy mnie nie interesowała produkcja masowa, gdyż każdą kobietę »rozpatruję indywidualnie«. Zawsze chciałem tworzyć rzeczy unikatowe dla wymagających klientek, które docenią, że stworzyłem coś, co pasuje tylko do nich”, mówi.
Kiedy zaczyna pracę nad nową kolekcją, nie szkicuje strojów. „Najpierw kupuję materiał, który mi się podoba, a potem przykładam go do manekina, upinam, rozmawiam z nim. Jeśli tkanina nie chce się układać, tak jak sobie tego życzę, zaczynam ją męczyć. Wkładam do pralki, wlewam zmiękczacz albo utwardzacz, piorę. Potem wyjmuję i sprawdzam, czy teraz już będzie mnie słuchać”, opowiada.
Stwarzanie siebie
Kiedy podsumowuje lata pracy, mówi, że jest z siebie dumny. Kiedyś miał poczucie, że marnuje życie, nie miał żadnego celu, żył z dnia na dzień. Moda go uratowała, wyznaczyła kierunek. Pracę nad nową sukienką jest w stanie odłożyć na później tylko wtedy, gdy dzwoni telefon od którejś z najważniejszych trzech kobiet w jego życiu: mamy, siostry lub córki. „Niewiele ludzi wie o tym, że mam córkę. Oliwia w październiku skończyła 11 lat. To przepiękna dziewczynka. Przyszła na świat, kiedy ani ja, ani jej mama nie bardzo jeszcze wiedzieliśmy, jak chcemy sobie ułożyć życie. Nasz związek z Basią nie przetrwał, ale teraz najważniejsze dla nas jest szczęście Oliwki”. Córka Wolińskiego mieszka z mamą w Brodnicy. Tatę w Warszawie odwiedza w weekendy. „Uwielbiamy z Oliwką chodzić na zakupy, jadać na mieście. Jeszcze niedawno miałem nadzieję, że będę mógł uszyć jej piękną suknię na komunię. Niestety, okazało się, że tak jak inne dzieci musi pójść w albie. Teraz nie mam innego wyjścia, jak czekać, kiedy wyjdzie za mąż. Jestem za to pewien, że będzie najpiękniejszą panną młodą na świecie”.
Rzadko jednak wybiega tak daleko w przyszłość. Mówi, że nie potrafi planować i że najważniejsze jest dla niego tu i teraz. Na razie żyje swoją najnowszą kolekcją. Potem chce odpocząć, wyjechać, najlepiej do Paryża, bo tam czuje się najswobodniej. „Mam dobry moment w życiu. Wiem, że robię to, co kocham. Przynosi mi to nie tylko pieniądze i uznanie, ale także satysfakcję. Nauczyłem się też poruszać w świecie mody. Potrafię odróżnić, kto jest wobec mnie naprawdę szczery. Przez ostatnie lata nauczyłem się, że jeśli będę żył wbrew sobie, niczego nie osiągnę. Dlatego teraz słucham siebie.
Tekst Iza Bartosz