Wywiad z Serafinem Andrzejakiem - Rozmowa Polki.pl - Tylko u nas

Serafin Andrzejak fot. kolaż Polki.pl
Przeczytaj nasz wywiad z Serafinem Andrzejakiem, projektantem, który sprzedaje wszędzie tylko nie w Polsce
Joanna Mroczkowska / 13.01.2017 13:42
Serafin Andrzejak fot. kolaż Polki.pl

Jeśli nie interesujesz się modą, jego nazwisko na pewno ci nic nie powie. Serafin Andrzejak nie jest celebrytą sprzedającym swoje projekty poprzez bywanie na salonach i zdjęcia na ściankach. A w końcu wygrał prestiżowy konkurs. Niektórzy mogą go kojarzyć z programu TVN. On jednak skupił się na tworzeniu. Projektuje w pracowni, która jest częścią jego mieszkania. A swoje projekty sprzedaje wszędzie... tylko nie w Polsce. 

Polki.pl: Czemu wybrałeś sztukę zamiast lansu? 

Serafin Andrzejak: Unikam bycia "celebrytką, gwiazdką" - jakkolwiek to inaczej nazwać. Nie chcę być znany z tego, jak wyglądam i z kim gwiazdorzę na ściankach. Chciałbym być znany z samego, czystego produktu, który tworzę. Wiem, że to jest mało możliwe w Polsce, ale cóż, tak mam.  

Ale zaczynałeś z wielką pompą, komercyjny sukces był o krok...

Jestem projektantem, nie mam czasu na bycie marketingowcem czy PR-owcem. Nie znam się na tych rzeczach, nawet prowadzenie Instagrama odrywa mnie od mojej pracy i nie mam zwyczajnie czasu, by pamiętać o nim pamiętać. Może tu jest pies pogrzebany, że nie potrafię się promować. A może nawet zwyczajnie nie chcę dostać się w ten sposób do szerszej publiczności...

Na początku myślałeś, że będzie inaczej? Inaczej wyobrażałeś sobie branżę modową?

Zaraz po studiach trafiłem do Art & Fashion w Poznaniu. Tam stawiałem pierwsze, modowe kroki. Później przyjechałem do Warszawy, gdzie pracowałem w magazynach jako stylista. W międzyczasie pojawiło się Fashion Designer Awards. Zwycięstwo w tym konkursie dało mi trochę wiatru w skrzydła. Poleciałem do Kopenhagi na staż do Anne Sofie Madsen, prawej ręki Alexandra McQueena. Żałuję, że wróciłem, ale kwestie finansowe nie pozwoliły mi zostać w pracowni Anne Sofie dłużej.  

Serafin Andrzejak
fot. mat. prasowe Serafin Andrzejak

Mimo wszystko twoja kariera nabrała tempa, w normalnym świecie byłbyś już gwiazdą. Bolesne było zderzenie z rzeczywistością?

Tak, wygrałem Fashion Designer Awards, miałem swoje pokazy, ukazanie w brytyjskim Vogue. Wiedziałem czego chce i przestałem startować z pozycji psa z podkulonym ogonem. Nabrałem ogłady, ale i urosło trochę moje ego. Pomyślałem wtedy, że chyba to co robię nie jest takie najgorsze i się komuś te rzeczy podobają. Jednak zderzenia z rzeczywistością jako takiego nie było. To długo we mnie dojrzewało. Nie przypuszczałem, że tak to będzie, bo bardzo chciałem pracować i sprzedawać w Polsce. Ubierać Polaków. 

To czemu sprzedajesz wszędzie, tylko nie tutaj? 

Przypuszczam, że chodzi o cenę. Nie ukrywam, że moje produkty nie są najtańsze. A w naszym kraju trudno jest dotrzeć do osób, które na nie stać. A przede wszystkim, które by wybrały design i jakość, zamiast metki ze znanym nazwiskiem, która wcale nie gwarantuje niczego nadzwyczajnego. W Polsce nadal sprzedają się sukienki odcięte w talii z koła i jest fajnie. Ja też je szyję, ale w swoim stylu. Lubię ciężkie krawiectwo. Nawet tworząc projekty pod swoje klientki pamiętam o tym.

Ale nie przeszkadza ci to... 

Zupełnie mi to nie przeszkadza, bo wiem, że te produkty sprzedają się za granicą. Jest popyt na to, co robię. Trudno, nie będę rozbijał głową muru w Polsce. Jeśli nie wyszło, to do widzenia. Niestety nie mogę rozdzielić się na dwa rynki. Polityka finansowa w Polsce i w innych krajach jest skrajnie od siebie różna. Na zachodzie produkt od projektanta musi mieć swoją cenę. Jeśli cena jest niska, to ludzie zastanawiają się, co jest nie tak. W Polsce niestety nie ma świadomości noszenia stroju. Wolimy iść do H&M, wolimy iść do Zary.  

Serfain Andrzejak
fot. mat. prasowe Serafin Andrzejak

Czy w Polsce jest problem tylko z klientami? 

Niestety chodzi też o to, że nie lubię robić interesów z Polakami. Nie zrozum mnie źle, kocham swój kraj, ale biznesowo jesteśmy wielką padaką. Oczywiście jest mnóstwo profesjonalistów, którzy znają się na rzeczy, wiele osób bardzo mi pomogło. Ale jest też i ta część, którą charakteryzuje zwyczajny brak kultury zawodowej. A współpracując z zagranicą doświadczyłem tego, że zawsze otrzymywałem wiadomość zwrotną. Nawet jeśli była nie po mojej myśli. W Polsce odpisywanie na maile nie jest w zwyczaju.

Zatem gdzie sprzedajesz swoje projekty? 

Pierwsza kolekcja, którą stworzyłem, bardzo dobrze sprzedawała się w Arabii Saudyjskiej. To był dla mnie wielki fenomen. Spełnienie moich marzeń - wyszedłem z samym produktem, totalnym no namem na metce. Nikt mnie tam nie znał. A zaczęło się tam sprzedawać, zaczęło się tam kręcić. Nie mam jednego kraju, w którym sprzedaję najwięcej. Jest to bardzo rozsiane. Wysyłam produkty do Australii, Chin, Kanady, USA, kiedyś nawet wysłałem coś do Makao, nie licząc krajów europejskich.  

Ale wracając do polskiego rynku modowego. Żałujesz, że wybrałeś opcję artysty, nie celebryty? 

Nie, po prostu biorę na klatę to, jaki jest nasz kraj. U nas sprzedaje się lans, sprzedają się ścianki. Niestety w Polsce wielu projektantów zapomniało już, na czym polega ten zawód. Nikogo nie chce tym obrazić, bo rozumiem, że pieniądz jest pieniądzem. Sam muszę przyznać, że nie wykorzystałem swojej szansy po Project Runway, bo mogłem na fali programu pociągnąć wiele. Ale to nie jestem ja. Ja wolę jeść małymi łyżkami. Chcę iść dalej do Biedronki po lasagne za 11 złotych i nie chcę za chwilę o tym przeczytać w internecie - że pan projektant jest gwiazdą, a wciąż kupuje w Biedronce. Po prostu chcę prowadzić normalne życie. Nie chcę być puszącym się pawiem chodzącym po ściankach. OK, nie wykorzystałem szansy, ale to wynika z mojego charakteru. Tyle.  

Ma to też dobre strony, nikt cię nie ogranicza. Możesz być sobą. 

Tak, nikt nie stoi nade mną z batem – teraz zrób t-shirty z orzełkiem, bo to się będzie sprzedawało. Mogę eksperymentować i to robię. Bawię się formą i póki mam jeszcze siłę i ambicję, to jest dobrze. Nie chcę się ograniczać.  

Serfain Andrzejak
fot. mat. prasowe Serafin Andrzejak

A jak widzisz przyszłość mody w Polsce?

Wydaje mi się, że moda potrzebuje jakiegoś silnego bodźca, bo póki co ma mega problem tożsamościowy. Niestety mam wrażenie, że moda zaczyna nam się walić na łeb na szyję... i to na całym świecie. Wszyscy słyszymy fast, fast, fast – moda musi się w bardzo szybkim czasie zmieniać. A póki co nie miała się już jak zmieniać, więc odbiła w głębokie lata 90. I dzisiaj mamy na topie bluzy dresowe. Nie wiem, co będzie następne.

Pesymistycznie, ale prawdziwie? 

Może ja tak tylko biadolę, a za chwilę ktoś powie, że w modzie się dzieje super, że jest fantastycznie. Mimo wszystko mam wrażenie, że dziennikarze modowi czy bloggerzy żyją w jakiejś mydlanej bańce. Zasłaniają się... tak naprawdę nie wiem czym. Wydaje mi się, że u wszystkich polskich projektantów jest słabo, ale nikt nie chce się do tego otwarcie przyznać. Jak przychodzą do mnie stażyści, zawsze ich pytam czemu projektowanie i czy wiedzą, na co się piszą – No bo tak super jest być projektantem – mówią. - Ale co w tym jest takiego super? Stanie na ściankach? - pytam. To tak nie wygląda. To jest straszne, że wielu młodych ludzi, którzy chcą wchodzić w modę, mają o niej złe wyobrażenie. Zaklinają rzeczywistość.

Mimo wszystko kochasz modę i bycie projektantem... więc nie może być aż tak źle?

Nie no oczywiście, że źle nie jest. Myślę, że odzywa się we mnie nasza narodowa cecha - „lubimy narzekać”. Zdecydowanie nie wolno mi narzekać. Sam wybrałem ten zawód z pełną odpowiedzialnością. Gdyby było faktycznie tak źle, to zwyczajnie bym to rzucił i znalazłbym stabilną pracę w korporacji. Jak pisał Karl Lagerfeld „Uwielbiam efemeryczność, dlatego moda jest moim zawodem”. Uważam, że moda jest totalnie skrajna. W niej jest jakieś szaleństwo. Pracujesz 3-6 miesięcy nad kolekcją, zarywasz nocki szukając tkanin i dodatków, wybierając pomiędzy suwakiem grafitowym, a antracytowym zastanawiając się, co jest lepszym rozwiązaniem. A później? 15 minut pokazu i to nad czym pracowałeś jest już niemodne. Dlaczego? Przecież w tym samym czasie w pracowni powinieneś już mieć przygotowaną część kolekcji na kolejny sezon. Moda jest niebezpieczna i fałszywa. Istnieje w danej chwili, podlega takiemu samemu prawu jak świat - zmienia się. Bycie projektantem jest trochę jak bycie dzieckiem - najpierw musisz coś zniszczyć, żeby na powrót stworzyć. Jest w tym myśl pracy dekonstruktywistów, których uwielbiam. To tak, jakby "Dekonstruktywista kładł czyste formy tradycji na kozetce i rozpoznając w nich objawy tłumionego chaosu. Wydobywa go na powierzchnię za pomocą łagodnej perswazji i gwałtownej tortury..." Mógłbym tak wylewać się godzinami, ale to się chyba w skrócie nazywa miłość, której jesteś gotowy całkowicie się oddać i poświęcić.

Redakcja poleca

REKLAMA