Kilka dni temu byłam z synem na placu zabaw - poranna pora, więc gdzie nie spojrzeć - dzieci z masą energii i z mamami, opiekunkami lub babciami. Jedna z dziewczynek jadła czekoladowego batonika i nie zwróciłabym na to uwagi gdyby nie fakt, że nad głową na oko 4-latki dyskutowały żarliwie dwie kobiety - matka i babcia.
„To przecież czekolada, jest zdrowa”
Słyszałam strzępy wypowiedzi poirytowanej i zrezygnowanej mamy „mamo, ile razy prosiłam”, „cała bluzka ubrudzona, w co ja ją przebiorę”, „mamo, przecież ona musi za pół godziny zjeść drugie śniadanie”. Nie chciałam podsłuchiwać, po prostu mój syn bawił się obok na zjeżdzalni i chcąc nie chcąc, słyszałam ciąg dalszy i czułam, jak powietrze gęstnieje.
Starsza pani mówiła zdecydowanie o kilka tonów ciszej, nieco zdumionym tonem pozbawionym chęci dyskusji czy tłumaczenia o co chodzi w stylu: „i tak nie zrozumiesz” nawet tłumaczyć drugiej o co chodzi . Usłyszałam: „prosiła, to miałam nie dać dziecku, to przecież czekolada, jest zdrowa” oraz: „wszystkie dzieci jedzą” (tu dostrzegła mnie i jakby szukając potwierdzenia swych słów czekała, ąz pokiwam głową, czego nie zrobiłam). Wiele mam nie przyznaje się do tego, że daje dzieciom czasem słodycze, ale to nie oznacza, że trzeba się tym chwalić...
Wróciłam do domu z niesmakiem i świadomością, że konflikty pokoleniowe dotyczą również takich błahostek, jak przyjemność z jedzenia. To zrozumiałe, że 30 lat temu tabliczka wyrobu czekoladopodobnego to był towar cenny i wyjątkowy, ale czy to tłumaczy zachowanie babć? Czy taka sytuacja jest patowa i niemożliwa do pogodzenia?
Na forach i grupach na Facebooku mamy wspierają się o dziwo nie tylko w wychowywaniu dzieci, lecz także w wychowywaniu... teściowych i mam, czyli babć swoich pociech. Trudniej jest wytępić złe nawyki u dorosłych osób niż u dzieci. Zapytałam kilka kobiet o ich doświadczenia. Sama mam przecież całkiem podobny problem.
„Tak ładnie je, czemu mu bronisz!”
Katarzyna z Rzeszowa ma na koncie kilka kłótni z teściową, która „wszystkie wie lepiej, bo już swoje dzieci wychowała i są przecież zdrowe”. Wie doskonale, kiedy dziecko powinno zacząć chodzić, czy powinno mieć smoczek, kiedy odstawić od piersi, a kiedy powinno sikać do nocnika. Pani Kasia przerabiała już wszystko. Po odpieluchowaniu myślała, że nie spotka jej więcej zaskoczeń, tymczasem problemem okazało się jedzenie. A raczej karmienie dziecka słodyczami.
Moja teściowa daje mojemu synkowi słodycze, nawet kiedy mówię że nie, bo np. za chwilę będzie obiad. Uważa, że to pobudzi jego apetyt na zupę! O zgrozo. Nie umie zrozumieć słowa nie, w ogóle nie liczy się z moim zdaniem. Za każdym razem kiedy mały do niej przychodzi chociaż na chwilkę, ta wpycha w niego coś słodkiego. Żeby było jasne - nie mam nic przeciwko słodyczom, ale w rozsądnych ilościach i porze. Jak Franek miał 2 lata widziałam, że zaraz zacznie się Rafaello, Kinder niespodzianka - nie myliłam się. Dla teściowej to zdrowy kokos i kakao. A jak już cofnie rękę ze słodkim za moją prośbą, to mówi do Frania „ale ta mama niedobra, chce dla siebie. No porażka!!!”.
Niestety nie mam pomysłu, nie umiem do niej dotrzeć. Nie mogę jej zagrozić brakiem odwiedzin, bo muszę przyznać, że bardzo nam pomaga, Za przedszkole musielibyśmy płacić 700 zł, a teraz i tak Franek nie chodzi, bo koronawirus - odparła pani Kasia.
„Babcia nie słucha, to nie będzie odwiedzania”
To częsta porada wielu matek na forach. Zagrozić teściowej, że nie zobaczy wnuczka to żadne rozwiązanie, a dodatkowo jeszcze bardziej może psuć relację. To nie takie proste: wiele kobiet dzięki pomocy babć i teściowych godzi obowiązki rodzicielskie z zawodowymi. Oddać dziecko pod opiekę babci i dyktować jej każdy ruch i posunięcie? Każda powiedziałaby „dość”, bo emerytura to niekoniecznie zajmowanie się wnukami. Mamy są bezradne, choć znalazło się też kilka wywrotowych pomysłów, które wpadły mi w oko:
Kasiu, może pokaż jej zdjęcie spasionych dzieci z zepsutymi zębami? Może dotrze do niej, że jeden herbatniczek dziennie, to 7 tygodniowo. Otyłość nie jest zapisana w genach, to wina właśnie takich praktyk! - napisała forumowiczka.
Do dyskusji wtrąciła się pani Izabela, która na zdjęciu profilowym pozuje z trójka szkrabów w wieku (na oko) szkolnym i przedszkolnym. Pomyślałam, że na pewno swoje przeszła i ma coś do powiedzenia w tej kwestii - nie myliłam się.
U nas było tak, że starszą córkę rozbolał bardzo brzuch po orzechowych cukierkach z mieszanki Wedlowskiej. Czasem po jakimś niedzielnym obiadku i częstowaniem słodyczami, które też stały na stole, narzekała że źle się czuje. Wiązałam to oczywiście że zjadła coś, wypiła colę, ale ona „przecież lubi”, to więc jak może jej szkodzić. Później okazało się, że córka ma nietolerancję pokarmową, a każdy taki cukierek powodował u niej ten ból. Babcia co na to? Cóż, powiedziała, że nie chciała. Nie daje jej TYLKO TYCH cukierków, ale pozostałe dwie córki karmi nimi ile może!!! - napisała.
Nie, absolutnie. Rozmawiałam z nią SPOKOJNIE przy kawie, ale ona mówi, że ktoś musi te dzieci rozpieszczać, bo ja nie kupuje zabawek, a jak tak to jakieś drewniane, a jeśli mają słodkie, to owoce, a ile można jeść tych jabłek. - dodała.
Sporadyczne wizyty to i tak całkiem dobre wyjście, bo jak się okazało, pani Marzena ma większy problem - mieszka z teściową, dla której „za dużo słodyczy” nie istnieje.
Przysięgam wam, w moja teściową wstępuje diabeł jakiś, szmugluje te ciastka jak towar z przemytu, pokazuje dziecku tajne skrytki „tak, żeby mama nie widziała: tu trzymam jajeczko czekoladowe...”. Kiedyś jak mi córka o tym powiedziała, myślałam że ręce mi opadną i coś jeszcze. A dziecku wesoło, bo nie dość, że są słodycze, żelki i ciasteczka, to jeszcze ma wielką tajemnice z babcią i trzymają sztamę. Mąż oczywiście umywa ręce, bo to jego mamusia, która udostępniła nam część domu na mieszkanie. Nie chcę jej ranić: kocham teściową naprawdę i skoro uwagi nie pomagają, to daje za wygraną. Ją to chyba po prostu bardzo cieszy, kiedy moje dzieci się uśmiechają do niej z wdzięcznością - wyznała pani Marzena.
Marchewka do obiadu też musi być posłodzona
Wszyscy wiemy, że babciny obiad nie równa się z niczym. Zapach rosołu, aromat pieczonego mięsa czy marchewki z groszkiem, nuta szarlotki to coś, czego dziecku się nie odmawia i za czym potem się tęskni.
Moja teściowa gotuje naprawdę świetnie, wszystko pyszne. Nie wiem, może to zazdrość, ale zawsze boli mnie, kiedy na dzień dobry kiedy wpadamy na obiad słyszę, że babcia gotuje najlepiej, że nareszcie obiad u babci. Z tym, że Anna wszystko dosładza. Słodzi marchewkę, słodzi buraczki, słodzi nawet mizerię. Ciasto obowiązkowo musi być słodkie, ze słodkim kremem i bitą śmietaną... Ja chyba przesadzam, ale naprawdę też potrafię gotować z cukrem, gdybym tylko chciała. A nie chcę - nie chcę by moje dzieci nie znały smaku warzyw!!! - wyznała pani Bogusia.
To nie ma sensu. Przecież to szczypta cukru. Przecież to śmietana, a nie jakiś danonek dosładzany... Mówię sobie, że raz w tygodniu, więc nie ma co robić afery. A córka jej córki na Komunię to dostanie chyba glukometr, więc trochę to mówi samo za siebie. Choć lepiej już nie powiem, bo wyjdzie jeszcze, że źle dziecku życzę. - odparła.
Czytaj także: Jak zwracać się do teściowej?Striptizerka wyznała, że praca w seks-biznesie pomaga jej by dobrą mamąZgłosiła się z depresją poporodową, wezwano do niej policję