Wszyscy, jak tu w internetach siedzimy, znamy takie tytuły: „po iluśtam latach rzuciła korporację i zaczęła wyplatać koszyki z ekotrawy”. Czy coś w tym guście. Jest w części ludzi ta iskra, która każe rzucić wszystko i całkowicie zmienić życie. We mnie jej nie ma. Całkowitych, gwałtownych i totalnych zmian nie znoszę i w tej kwestii całkowicie zgadzam się ze swoimi kotami.
Roszczeniowa Trzydziestka: Ciszej trochę! Czyli rozważania konserwy
Czasem jednak rzeczywistość może znudzić. Codziennie te same, powtarzalne czynności i ta perspektywa, że za rok, dwa, dziesięć, twój dzień może wyglądać identycznie. A jedynym buntem będzie odpuszczenie sobie siłki, albo mycie włosów co drugi dzień, zamiast codziennie. I nie trzeba być znudzoną amerykańską house wife, by człowieka szlag trafił przez taką rutynę. Faktycznie, nawet ktoś z taką alergią na zmiany, jaką mam ja, co jakiś czas, gdy budzik znów oznajmi, że jest szósta trzydzieści, ma ochotę rzucić wszystko i zacząć wyplatać koszyki z ekotrawy.
Jest jednak powód, dla którego tego nie zrobię. Już raz straciłam swoje nudne życie i nie ma dnia, żebym chociaż raz za nim nie westchnęła. I – chociaż takich artykułów akurat za wiele nie ma – to uwierzcie mi, wiele osób podpada pod historię typu „rzuciła korporację i zaczęła wyplatać koszyki z ekotrawy, a teraz nie może patrzeć na ekotrawę, a kształt koszyka powoduje u niej odruch wymiotny.” O tym się rzadko mówi, bo to nie wpisuje się ładnie w hurraoptymistyczny scenariusz „założył niszowy biznes i wygrał życie, siedź dalej za biurkiem, przegrywie”.
Wiecie co byłoby idealne? Wypożyczalnia żyć. Jesteś trzydziestokilkuletnią singielką z dużego miasta. Są dni, kiedy oddałabyś wszystko, by być żoną i matką z tych katalogowych podmiejskich osiedli. Z tramwaju przesiąść się do SUVa, z mikrobalkonu do własnego ogrodu, z trzydziestu metrów do dwustu trzydziestu. Wpisujesz te kryteria w wyszukiwarkę. Et voilà, klasa średnia na wynajem wita!
Wychodząc z mieszkania, w progu mijasz się z podejrzanie zadowoloną podmiejską pańcią, która zachwyca się przytulnością twojego ślicznego mieszkanka. Przytulne? – myślisz – Poczekaj, zobaczysz jaka to nora, poznasz sąsiadów, pogadamy. Śmiejesz się w duchu z ludzkiej naiwności, kiedy twój nowy SUV wjeżdża na wylotówkę z miasta. Tam staje. I stoi.
Uśmiech nieco schodzi ci z ust, bo dalej stoisz, a według harmonogramu powinnaś być już w połowie drogi z dzieciakami na angielski. I to już po zakupach, bo żadna sensowna pizza nie dojeżdża do twojej enklawy zieleni, więc z szybkiego obiadu nici. Na miejscu orientujesz się, ile płacisz gosposi, więc postanawiasz sama wziąć się za sprzątanie domu. Po kilku dniach jednak płacisz gosposi. Odkrywasz, że ogród to harówka, przy której korpo jest fraszką jałową. Dowiadujesz się, że istnieją pająki-giganty. Twoje dojazdy trwają połowę czasu, który spędzasz w pracy. Internet szwankuje, kablówki nie ma. Dom wymaga stałych napraw, które zjadają twoją pensję i siły. Resztę zjada paliwo do SUVa (o ile nie porzuciłaś go jeszcze w korku na wylotówce). Kumpela chce wpaść na wino, ale coraz trudniej się dogadać, bo wszystkim nagle do ciebie za daleko. Z krzykiem uciekasz do swojego małego, przytulnego mieszkanka, sto metrów od tramwaju, kilometr od metra, ze sklepem na parterze.
W drzwiach mija cię twoja zmienniczka pokrzykując, że to nie mieszkanie a nora wielkości wnęki na szafę, gderając o całkowicie niehumanitarnym pomyśle, żeby okna wychodziły tylko na jedną stronę świata, nieustannym smrodzie i hałasie oraz gnojakach grających w piłkę pod oknem. Patrzy na ciebie z politowaniem.
O tak. To wiele by nas wszystkich nauczyło. Przedsiębiorcy mogliby zamieniać się z pracownikami korpo, domatorzy z obieżyświatami, singielki z matkami. Na próbę. Na testowe pół roku.
Albo już teraz można po prostu przyjąć, że „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma”. I szukać pozytywów w swoim życiu. Oczywiście, czasem jest po prostu tak źle, tak bardzo nie pasuje ci Twój obecny stan, że trzeba coś zmienić. Ale w innym wypadku – a bardzo często to jest właśnie ten inny wypadek – po prostu rutyna sprawia, że zapominamy, co jest w naszym życiu fajne.
Piszę to bijąc się w piersi, bo sama narzekam aż za często. Narzekałam też na życie, za którym teraz tęsknię. Widziałam tę harówkę w ogrodzie, nie widziałam jakie mam szczęście, że mogę sobie zrobić w dowolnej chwili piknik, a pod oknami zamiast sąsiada z psem mam własny trawnik i drzewa. Narzekałam na dojazdy a zapominałam, że kiedy w końcu wysiadłam z samochodu, czułam zapach lasu, a nie - jak teraz – swąd pobliskiej ulicy. Z kolei teraz, kiedy coś się psuje, pomaga mi natychmiast administrator. Kiedy są korki – jadę metrem. Zawsze są jakieś plusy!
Zrobię więc coś – co radzę i Tobie. Wypiszę sobie pozytywne strony obecnego życia. Wyłącznie plusy. Bez porównywania ich z poprzednimi latami pod miastem. Bez gdybania, co bym miała, gdybym zarabiała więcej. Bez oglądania się na życie innych. I tę listę zachowam. I zamierzam do niej wracać. Rozszerzać ją. A jeśli – jakimś trafem – znów wszystko się zmieni, zacznę kolejną. Pomoże, gdy rutyna odbierze mi całą radość codzienności. Nawet, jeśli jest to codzienność daleka od ideału.
Przeczytaj więcej komentarzy naszych autorów na Polki.pl!