Nie robiłam tego już ze dwa miesiące. Ale ostatnio koleżanka z pracy rzuciła: „O znowu masz inne buty, gdzie ty je kupujesz?”. Ano w internecie. „Dużo ich masz?” Tak, dużo, choć ostatnio oddałam lub wyrzuciłam z 10 par, których ponad trzy lata nie miałam na nogach.
Niestety ten small talk pod drzwiami sali konferencyjnej sprawił, że wieczorem znowu zażyłam relaksu i obejrzałam sobie przeceny w ulubionych sklepach internetowych z butami. Nawet nie byłam specjalnie spięta, ale myśl o surfowaniu wśród butów zupełnie mnie pochłonęła.
Szczęśliwy związek szkodzi zdrowiu, czyli… dlaczego w dobrym małżeństwie się tyje?
Efekt jest taki, że od wczoraj walczę z dwiema pokusami. Jedna to klapki à la kuboty, tyle że złote lub srebrne, ze skóry z naszywkami w kształcie ramoneski, butelki perfum, okularów czy też szminki, kiczowate ale - tak specjalnie kiczowate. Pohamowałam się jednak przed rozwiązaniem lokaty, bo wiem, że w domu byłoby to wyśmiewanie i nie spotkałoby się ze zrozumieniem. Poza tym często w użyciu są sportowe sandały latem i kozaki emu oraz moonbootsy zimą, więc nie chcę trenować cierpliwości męża, paradując mu przed nosem w kolejnych butach, od których facetom odechciewa się seksu (dlaczego - polecam ten tekst naszego felietonisty). No i ponad 250 zł za kuboty - niby skórzane, odbajerzone, ale to jednak przesada. Oczywiście myśli o zakupie wracają, lecz udaje mi się je poskromić.
Druga to moja pokusa, z którą walczę od dwóch lat i teraz wróciła - baleriny melisski. Zwalczam ją skutecznie argumentem - jakim trzeba być frajerem, żeby płacić kilka stów za PLASTIKOWE buty. Nawet jeśli są sygnowane przez Jasona Wu czy Jeremy’ego Scotta i pachną gumą balonową. No i nie wierzę, że w plastiku stopa się nie poci… Nie! Plastikowe baleriny w cenie skórzanych superstarów? To lepiej kupić superstary! Kolejne!
I tu płynnie przejdę do następnego wątku…
Bo oczywiście w międzyczasie trafiłam na ukochane adidasy superstary w wersji czarne na trzy rzepy i już rozum mi się wyłączył, bo była przecena o 1/3 i już miałam rozwiązywać lokatkę, żeby je kupić, gdy… okazało się, że to model dziecięcy i nie ma go w moim rozmiarze. Uff, uff, uff! Mam już dwie pary superstarów - jedne złote na rzepy, drugie czarne na sznurowadła, zatem czarne na rzepy naprawdę nie są mi potrzebne. Ale podczas zakupowego blackoutu rozum śpi. Jest tylko imperatyw - KUPUJ, jest okazja!
Na szczęście tym razem opatrzność czuwała, a resztę zrobił zdrowy rozsądek oraz wizja mojego męża pukającego się w czoło i pytającego: „Kolejne buty, naprawdę”? Niebagatelną rolę odegrało też, że nie mam kasy, a niebawem jedziemy na urlop.
Jasne, trochę szkoda, że nie będę zadawać szyku na mazurskim pomoście w złotych klapkach „kubotach” ze wstawką w kształcie ramoneski, plastikowych balerinach pachnących gumą balonową i nowych superstarach na rzepy, których wielką zaletą jest to, że szybko się je zakłada i są czarne. Za to będzie na rybkę w smażalni i wieczorne balety.
Nie dość, że brzydkie, drogie, to jeszcze przez nie cierpią zwierzęta. Co to za buty?
No dobrze. Sytuacja opanowana, ja zrelaksowana - to najważniejsze. A w ciągu godziny ani razu nie pomyślałam o żadnym kłopocie. I o to chodzi!
UPDATE: Ale już następnego dnia po napisaniu tego testu weszłam ponownie na stronę ulubionego sklepu z butami... a tam czarne punkowe „kuboty” z ćwiekami przecenione o połowę. Niestety, kupuję! Przepraszam cię, mężu. Punk’s not dead.
Wy też tak macie? To się podzielcie - na maile czekamy pod adresem: waszehistorie@polki.pl
Jakie rzeczy spotykają kobiety? Czytajcie - mamy też listy od Was :)