Życie na poziomach

wnętrze, ludzie mieszkają, mieszkanie architekta, trendy fot. Aneta Tryczyńska
Jak rozplanować niedużą przestrzeń dla trzyosobowej rodziny? Zobacz dwupoziomowe mieszkanie architektki i jej pomysły na optyczne powiększenie przestrzeni. Tu każdy centymetr kwadratowy został racjonalnie wykorzystany.
/ 13.04.2010 13:53
wnętrze, ludzie mieszkają, mieszkanie architekta, trendy fot. Aneta Tryczyńska
Kiedy zaczęliśmy myśleć o kupnie tego mieszkania, nasi znajomi patrzyli na nas z niedowierzaniem – opowiada Marta Dąbrowska, architektka wnętrz. „Co to za lokum!” – kpili. „Dwa poziomy na 70 metrach kwadratowych? Nie dość, że ciasne, to jeszcze ze schodami, po których stale trzeba biegać”. Znajomi się dziwili, ale Marta z mężem Krzysztofem i tak podjęli decyzję o kupnie. Spodobał im się właśnie ten lokal w niedużym (składającym się tylko z dwóch mieszkań), nowym domu na warszawskich Bielanach. W budynku nie ma wspólnej klatki schodowej, do mieszkania prowadzi osobne wejście, prosto z dworu. Jest garaż i niewielki ogródek; na parterze znajduje się salon z kominkiem, a na piętrze – sypialnia, łazienka i pokój dziecięcy. Jesteśmy tu bardzo szczęśliwi – mówi Marta. – I niezależni. Mamy własne liczniki na wodę i prąd oraz własny piec gazowy. Nie musimy płacić czynszu, za to sami dbamy o dach i odśnieżamy ścieżkę przed domem. Prawdziwa frajda. Wszystkim się wydawało, że schody w takim niedużym mieszkaniu będą tylko utrudnieniem i kłopotem, a one okazały się atutem! Po pierwsze, definitywnie oddzielają część gościnną od strefy prywatnej. Dzięki granicy, którą wyznacza kilkanaście stopni, nikt obcy nie zagląda do naszej sypialni ani do łazienki na piętrze. Świadomość posiadania takiej wydzielonej, tylko naszej przestrzeni jest bardzo przyjemna. Po drugie – dodaje Marta – stopnie w domu (albo w mieszkaniu) to samo zdrowie. Bieganie po nich poprawia kondycję. Zresztą, człowiek do własnych schodów szybko się przyzwyczaja.

Nieduży metraż wymaga od architekta wnętrz wielu przemyśleń nad wykorzystaniem każdego kawałka przestrzeni. Jeśli to się uda, nawet mieszkanie podzielone na dwa poziomy (każdy o powierzchni 35 m2) będzie zupełnie wygodne dla trzyosobowej rodziny z psem. Przekonałam się o tym, odwiedzając Martę w jej mieszkaniu. Salon na parterze, połączony z obszerną kuchnią, może nie oczarowuje przestronnością, ale jest bardzo jasny (okna sięgają od sufitu do podłogi). Siedząc w pokoju, ma się wrażenie, że ogródek widoczny za szybą jest częścią wnętrza. – Zwykle najpierw mebluje się salon, a potem dopasowuje do niego wystrój kuchni. Ale u nas było odwrotnie – opowiada Marta. – Lubimy gotować, długo siedzieć przy stole, jeść, rozmawiać, pić wino. To są bardzo ważne chwile w naszym życiu, dlatego urządzanie własnego mieszkania rozpoczęłam od kuchni. Wiedziałam, że to ona będzie sercem naszego domu.

W mieszkaniu Marty i Krzysztofa wszystko jest ciekawe, bo zupełnie nietypowe. Proste, pozbawione ozdób szafki kuchenne wykonano z litego dębowego drewna. Drzwiczki starannie posklejano z wąskich listewek. – Żaden stolarz nie chciał się tego podjąć – wspomina Marta. – Tylko wzruszali ramionami: „Przecież to się będzie wypaczać”. Rzeczywiście, klejone, dębowe drzwiczki mają tendencję do deformacji. Delikatnie się wyginają albo prostują. Ale Marcie to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Cieszy się, że drewno zmienia nieco kolor i pod wpływem światła staje się lekko różowe. – Ono żyje razem z nami – mówi. Marta, która ma na swoim koncie już wiele zaprojektowanych wnętrz, do tej pory najbardziej lubiła ciepłe brązy i beże. Dopiero we własnym domu postanowiła poeksperymentować z kolorami. Bielony dąb kuchennych szafek połączyła z matową czernią łupka. Prostokątne płyty mają wymiary 90x60 cm. Kawał kamienia! Razem z Krzysztofem przykleili je do ściany i zaimpregnowali. Zrezygnowali z fugi, dlatego widać odcięcia i drobne wykruszenia. – Ale to jest to, co nam się podoba – mówią zdecydowanie. Sami ułożyli też kwadratową, szklaną mozaikę, zdobiącą ścianę z kominkiem. Tu też nie ma fugi, dzięki temu podział kostek pozostał bardzo wyraźny. W rezultacie ozdobą wnętrza są proste, geometryczne kształty i zdecydowane barwy. Z bielonym dębem w kuchni i płaszczyzną podłogi z bardzo jasnego gresu kontrastują czarne elementy – m.in. lśniąca lampa nad stołem, żaluzje na oknach, krzesła, prostokątne poduchy i pufy. Jedynym większym akcentem w innym kolorze jest stara chińska komoda, ustawiona w holu i tradycyjnie pomalowana na czerwono. Mimo niewielkiego metrażu wszystkie meble mają odważne rozmiary. Tradycyjną sofę i fotele zastępują obszerne pufy
z poduszkami. Są bardzo niskie, więc pomimo swojej wielkości nie zabierają przestrzeni. Można je łatwo przesuwać, łączyć albo rozstawiać. – To takie ruchome wyspy, pływające po podłodze – śmieje się Marta.

W pomieszczeniach na piętrze: w sypialni, obszernej łazience z oknem i w pokoju dziecięcym kolorystyka jest nieco inna. Tam jasne ściany łączą się z ciemnym brązem mebli i drewnianej podłogi. Inne barwy pojawiają się tylko na obrazach brata Marty, zdobiących hol, i w pokoju Matyldy, który z założenia miał być kolorowy i radosny. Na niebiesko-zielonej ścianie można rysować kredą jak na tablicy.

O funkcjonalności tego mieszkania świadczą też sprytnie ukryte pod schodami pomieszczenia gospodarcze (m.in. pralnia), toaleta dla gości i garderoba. Na górze byłoby niewygodnie i ciasno, gdyby w pokoju dziecięcym nie udało się wygospodarować miejsca na szafę, a w holu – na obszerną garderobę z lustrem. Dzięki wykorzystaniu dosłownie każdego metra nikt tu nie narzeka na brak miejsca. Pewnie, że zawsze można chcieć więcej. – Przydałoby się osobne pomieszczenie na pracownię, dodatkowy pokój dla gości i taras – rozmarza się Marta. – Na szczęście, dom nie jest zabytkiem i na pewno można go rozbudować w górę. Jeszcze kiedyś przybędzie nam przestrzeni i schodów do biegania. A na razie, mamy o czym marzyć.


Stylizacja Anna Tyślerowicz
Zdjęcia Aneta Tryczyńska

Redakcja poleca

REKLAMA