Zachłanny na słońce

Dom prawie bez ścian. Z przyjazną przestrzenią. Dom pełen optymizmu. Wnoszą go kolory i wszędobylskie światło.
/ 06.02.2008 11:55
Taki właśnie miał być. Otwarty na słońce. Tak, żeby nawet zimą choć kilka promieni wpadło do sypialni. Sypialnie są cztery. A wszystkie z oknami zwróconymi na południe. O każdej porze roku łapią nawet najkrótszy promyk światła. We wnętrzach – żadnych zaokrągleń. Dyscyplina kąta prostego. Zatopionego w świetle. Bo światło chodzi za nami wszędzie. Wszędobylskie i nieokrzesane. Wlewa się przez wielkie, biegnące przez dwie kondygnacje okna i roztapia kanciastość domu.

Jego właściciele, Joanna Staniszkis-Czapska i Piotr Czapski – małżeństwo z gromadką dzieci, spędzili dziewięć lat w Stanach Zjednoczonych. Przywieźli fascynację architekturą Franka Lloyda Wrighta, podobnie jak oni oczarowanego Dalekim Wschodem. – Domy jego projektu – mówi właścicielka – choć powstały prawie sto lat temu, są proste i surowe w bardzo współczesny sposób. To nowoczesność idealna do mieszkania. Oswojona i przyjazna. Która nigdy się nie zestarzeje. Poza tym to doskonałe tło dla naszych kolonialnych mebli. Wright tak jak my kochał Orient.
Dom, trochę jak japońska pagoda, rozsuwa się na pagórkowatej działce. – Pagórki przypominają nam góry, w których się poznaliśmy – wspomina Joanna. – Od razu wiedzieliśmy, że tu zamieszkamy.
Dom na skarpie nie ma przed gośćmi niczego do ukrycia. Nie można się w nim zgubić. Można go, nie pokonując żadnych ograniczeń i barier, po prostu z dołu na górę, po schodach – obejść. Z każdego punktu – z antresoli, piętra, salonu i kuchni – można ogarnąć wzrokiem niemal całą przestrzeń. – Dom prawie bez ścian: osobnymi zamkniętymi przestrzeniami są oczywiście sypialnie i pokój kinowy na piętrze – komentuje swój projekt architekt – doskonale służy komunikacji domowników, pełni też rolę integracyjną. W częściach wspólnych – salonie, kuchni, jadalni z główną klatką schodową, pokoju rodzinnym otwartym na antresolę – wszystko widać jak na dłoni. Nikt nie musi nikogo szukać. Ani do nikogo krzyczeć. Można porozumieć się bez słów. Samą obecnością – tu jestem.
Poziomej kompozycji domu odpowiada charakter mebli. W ogóle mało tu melancholijnych i posępnych – zgodnie z teorią kompozycji – pionów. Dom trzyma się optymistycznej linii poziomej. Jak dwa identyczne jamniki, w salonie rozciągają się dwie duże kanapy. To pomysł architekta wnętrz Marii Tyniec. Stojący na prawo od wejścia stół w części jadalnianej też trzyma się tej „poziomej” zasady. Linie pionowe znaczą wysokie, biegnące przez dwie kondygnacje okna, doświetlające to najbardziej reprezentacyjne wnętrze. – Zieleń została na zewnątrz – mówi autorka projektu wnętrza. – W środku jest miejsce tylko dla oranżu, fioletu i czerwieni. Kolorów ognia i Orientu, które podkreślają intensywność zieleni za oknem. Pomarańczowa płaszczyzna ceramicznych kafli skacze do oczu już od wejścia do salonu. Jak abstrakcyjny, geometryczny, ognisty obraz.
Trochę tu jednak ascezy. Dalekowschodniej lekkości. I protestanckiego rygoru. Kolory nigdzie się nie rozłażą, przykrojone do ścian powtarzają swoją mantrę: „piony, poziomy”. Tafla czerwieni przypięta wielkimi pinezkami-kinkietami do ściany antresoli nie musi upominać się o uwagę. Na parterze, na ścianie między jadalnią i kuchnią, odpowiada jej pas fioletu. Fioletowa ściana w salonie czeka na obraz zaprzyjaźnionego z właścicielami Tomasza Tatarczyka.
Mebli jest niewiele. Nie narzucają swej obecności. Dalekowschodnie szafki i komody grają w tej wielkiej otwartej przestrzeni rolę ornamentu. Kondygnacje są dwie – trudno jednak o tym pełzającym po łagodnych pagórkach domu powiedzieć, że pilnuje hierarchii. Nie ma w nim miejsc gorszych i lepszych. Mniej lub bardziej docenionych czy dopracowanych. Wszędzie wpada dużo światła. A trzy radośnie merdające ogonami psy, na prawach domowników, mają własny, ogrzewany pokój z oknem i osobnym wejściem, tuż obok drzwi głównych.

Tekst Ewa Toniak
Stylizacja Anna Tyślerowicz
Zdjęcia Rafał Lipski

Salon. Deski podłogi, dwie ustawione symetrycznie kanapy zgodnie z zasadami perspektywy linearnej prowadzą oko do punktu kulminacyjnego – kominka. Ognista ściana z kafli to pomysł architekta wnętrz Marii Tyniec. A realizacja artystki ceramika Krystyny Kaszuby-Wacławek. Ogromne kafle są wykonane ręcznie

Część salonu ma obniżony sufit. Tu, na piętrze, znajduje się pokój kinowy


Widok na jadalnię i otwartą klatkę schodową. Ten dom nie ma nic do ukrycia. Nawet balustrada schodów to tafla szkła. Ściana wyłożona klinkierem (nawiązanie do elewacji) i meandryczny rysunek schodów także pełnią funkcję dekoracyjną. Fioletowa ściana czeka na obraz Tomasza Tatarczyka



Rzeźbiarskie, jak u Wrighta, potraktowanie przestrzeni. Przenikanie się, ale nie konkurencja partii jasnych i ciemnych, brył i płaszczyzn, kolorów i półcieni


Antresola. Widok na hol prowadzący do czterech sypialni i kuchni na parterze. Czerwona orientalna ściana, na niej, jak dekoracyjny żart – „pinezkowate” kinkiety


Światło wlewa się do wnętrza przez okna wysokie na dwie kondygnacje. Pięknie łagodzi kanciaste kształty mebli i architektury


Kuchnia. Biel. Grafit i blade szarości. Neutralna, oczywiście kanciasta wyspa na środku kuchni. Żadnych zbędnych detali. Powściągliwe w formie meble. Królestwo porządku


Łazienka. Surowa i prosta. Jedyne miejsce, z którego nie wygnano linii obłych. Kabina prysznicowa oddzielona od wnętrza tylko szybą. Ta sama co w całym domu zasada przejrzystości


Sypialnie celowo zaplanowano od południa. Łapią nawet najkrótszy, zimowy promyk słońca


Basen. Zalany słońcem. Otoczony wchodzącą niemal do środka ponadstuletnią zielenią. Ulubione miejsce zabaw najmłodszych. Pasy klinkieru – to nawiązanie do elewacji. Pstrokata mozaika – do kolorów wody i piasku