– Nie ma cudów – usłyszeli na wstępie od agentki nieruchomości. Ale byli nieugięci i po niedługim czasie agentkę udało się przekonać do działania. Że szukać warto – okazało się już niebawem. Znalazła dom na Starym Mokotowie w pobliżu parku. Takie miejsce, w którym czuje się ducha starej Warszawy. Tu jednak zaczynają się "schody". Dom wymagał kompletnego remontu, był mały (trzy poziomy, a tylko 120 m2 powierzchni), do tego "specjalnej troski" (uliczka, przy której stoi, podlega opiece konserwatora zabytków), i trudno dostępny (zawieszony na skarpie w pobliżu sąsiedniego budynku, więc do prac remontowych konieczne byłyby wysięgniki).
Mimo wszystko dom kupili. A projekt budowlany powierzyli pracowni EM Jednacz Architekci. Samo uzyskanie pozwoleń i zgromadzenie dokumentacji zajęło rok, prace budowlane – dwa lata. Roger podliczył, że w tym czasie wywieziono 80 kontenerów gruzu. Zatrudniono 80 pracowników. Dom powstawał na nowo. Pod czujnym okiem nieocenionego, zdaniem właścicieli, Wiesława Siemienkiewicza – specjalisty robót kompleksowych, który służył też praktycznymi radami.
Teraz dom ma cztery poziomy. Dolny przeznaczono na pomieszczenia gospodarcze, garaż, zimową szafą, pralnię i piwniczkę na wina. Parter to przestronny hol z garderobą, dużą kuchnią, salonem, spiżarnią i łazienką. Na pierwszym piętrze zaplanowano sypialnie właścicieli i córek Sophie i Marysi, pokój do pracy, dwie łazienki i garderobę z bieliźniarką. Drugie piętro (jeszcze nieskończone) ma być miejscem relaksu i odnowy – może znajdzie się tam na przykład miejsce do ćwiczeń pilates. Sercem domu jest jednak kuchnia. Jej Kasia i Richard poświęcili najwięcej czasu, bo tu właśnie koncentruje się życie całej rodziny. Gotują z upodobaniem, przed większymi okazjami rodzinnymi za "sterem" kuchenki staje również Richard. Oboje są zresztą mistrzami "mieszania", nie tylko w gotowaniu. Z wyczuciem miksują też style. Bywalcy komisów z meblami śmiało zestawiają stare z nowym. Kupione przez nich meble z lat 50., tak dobrze "siedzą" we wnętrzach, że niektórzy goście uważają je po prostu za spadek po poprzednich właścicielach. Właściciele zestawiają je z dziełami największych współczesnych projektantów: Starcka, Lavianiego, Patricii Urquioli, Raya i Charlesa Eamesów. Z zapałem wertują katalogi znanych firm i cierpliwe czekają na wyprzedaże. W ubiegłym roku takim sposobem nabyli lampy „GE" i "É" Lavianiego. W ilościach prawie hurtowych. Wystarczyło do paru pokoi.
Tekst: Katarzyna Mackiewicz
Stylizacja: Anna Tyślerowicz
Zdjęcia: Rafał Lipski