Willa w stylu świdermajer

wnętrze fot. Hanna Długosz
Jak niewielkim nakładem kosztów zamienić zrujnowany dom w piękną, nastrojową willę. Odpowiedź zna projektantka Dagna Polkowska, która pokazała nam swoją siedzibę w stylu świdermajer w Otwocku.
/ 18.08.2009 18:08
wnętrze fot. Hanna Długosz

Kto by pomyślał, że śmieszne i nieco złośliwe słowo „świdermajer” wejdzie do słownika polskiej architektury? Wymyślone przez Gałczyńskiego w jednym z wierszy, wyparło tak poważne hasła jak „letniskowa architektura nadświdrzańska” czy „styl Andriollego”. Poeta tak ironizował na temat domów budowanych na przełomie XIX i XX w. wzdłuż tzw. linii otwockiej, pod Warszawą, w okolicach rzeki Świder: „One stoją wśród sosen jak upiory w przedpieklu i mówią smutnym głosem o radościach fin de siecle’u (...) Te wille, jak wójt podaje, są w stylu »świdermajer«”.

Co to za styl? A, taka mieszanka. Jakby swojski mazowiecki drewniak udekorować zapożyczoną z Rosji werandą, dołożyć parę balkonów z alpejskiego schroniska, a całość zwieńczyć kilkoma spiczastymi daszkami. Dom Dagny Polkowskiej i Bartka Grali należy do tej dziwnej rodziny. I nie straszy bynajmniej „jak upiór”, lecz zachwyca.

Dwa lata temu architektka i dyrektor artystyczny w agencji reklamowej postanowili kupić dom, aby „lepiej żyło się ich psom”. Swojego otwockiego „świdermajera” znaleźli w Internecie. Był niedrogi, a co się z tym ściśle wiąże – zrujnowany. Przed wojną należał do zacnej rodziny prawniczej. W przeciwieństwie do okolicznych letniskowych domostw był całoroczny, drewniany tylko z zewnątrz (ściany nośne i działowe miał murowane). Po wojnie przeszedł koszmar dokwaterowania. Przez kilkadziesiąt lat mieszkało w nim kilkanaście osób, w większości najemcy z przydziału. Ostatni lokatorzy wynieśli się tuż przed wkroczeniem ekipy remontowej. Wreszcie dom zaczął być „czyjś”.

Najpierw wymieniono dach. – Podejrzewam, że wcale nie był oryginalny – mówi Dagna. – Dachówka przypominała eternit. Trzeba było się jej pozbyć, zwłaszcza że były duże nieszczelności i dach przeciekał. Potem odświeżono elewacje, malując je w biało-szarej tonacji. To jest pewien ewenement kolorystyczny, bo klasyczne „świdermajery” zwykle są po prostu drewniane, spatynowane przez czas. Ażurowe dekoracje ganku, werandy i poddasza wyglądają autentycznie, by nie powiedzieć antycznie, choć to całkiem świeża sprawa. – Wzór wymyślił Bartek. Zainspirowała go jakaś tapeta. Być może jedna z tych we wnętrzu. Stolarze wycięli ozdoby w wodoodpornej sklejce – uśmiecha się projektantka. – Nie jestem zwolenniczką niewolniczego odtwarzania oryginalnych detali. Do każdego domu trzeba wnieść coś swojego.

W układzie wnętrz praktycznie nie było żadnych przeróbek. Właścicieli urzekł zastany amfiladowy układ pomieszczeń. Skupili się na ociepleniu i wygładzeniu ścian. Przebili się też przez warstwy linoleum, do zdrowej tkanki drewnianych podłóg. Pomalowali je na czarno (kuchnia i biblioteka) oraz biało (hol na piętrze). W salonie pozostawili deski naturalne, w sypialni – pokryli je mleczną bejcą. Jedynie w łazience i w holu wejściowym na podłodze pojawił się czarny łupek. Biel, szarość i czerń zostały flagowymi barwami tego domu. Chyba że dorzucimy jeszcze kolor surowej cegły na jednej ze ścian w kuchni. – Takich odkrywek nie mogę sobie odmówić – twierdzi Dagna, która w swoim poprzednim mieszkaniu na warszawskim Powiślu także cieszyła się ceglanym murem. Ten mur dodatkowo „przebiła” wielkim lustrem. Odbija się w nim prosta, biała kuchenna zabudowa z lakierowanego MDF-u. Właśnie prostota jest tym, co najbardziej ujmuje w otwockim domu. Wzrok przyciągają umalowane i na nowo tapicerowane meble z odzysku albo robione na zamówienie – jak dwukolorowy stół w bibliotece stojący na masywnych klockowych nogach czy łóżko w sypialni zbite z nieheblowanych desek (choć nadmienić trzeba, że z tapicerowanym zagłówkiem). Ciekawa jest historia żyrandola w kuchni. Żyrandola? – Bartek związał w pęczek kilka wiszących na kablu żarówek – opowiada Dagna. – I wyszedł taki design... – dodaje z uśmiechem. – Natomiast ten kupiony, czarny żyrandol w salonie – ciągnie opowieść właścicielka – już mi się przestał podobać. I nawet miałam pokusę, by przed sesją fotograficzną go zdemontować. Tyle osób wiesza sobie takie same... W przyszłości na pewno kupimy coś bardziej oryginalnego. Remontowanie starego domu to musi być kopalnia anegdot. – Może przypomina sobie pani jakąś pikantną historyjkę? – pytam, jakbym pisała dla plotkarskiego magazynu. Dagna nie przypomina sobie. – Ale zaraz, zaraz... – mówi. – Mamy takich znajomych. Za każdym razem, kiedy tu przyjeżdżają, to ogarnia ich jakieś dziwne uczucie. Boją się chyba. Może to dom duchów?
Zamykam notatnik. I myślę czule o Gałczyńskim.

Stylizacja Anna Tyślerowicz, zdjęcia Hanna Długosz

Redakcja poleca

REKLAMA