Swojego nowego miejsca na ziemi nie szukali długo. Mieli szczęście. Urzekła ich pierwsza obejrzana kamienica. Mieszkali zresztą 300 metrów dalej, więc wielkiej przeprowadzki nie było. Grzegorz przeniósł wiele rzeczy sam – opowiada Agnieszka. Co ich przekonało do nowego miejsca? Mury pamiętają rok 1900. Salon ma przynajmniej 60 metrów. Do Starego Rynku – minuta spacerkiem. Agnieszka i Grzegorz mają tu też namiastkę ogrodu: balkon z kutą balustradą, a tuż za oknem rozłożysty kasztan. Kiedy w sypialni opuści się rolety w oknach, poruszane wiatrem gałęzie drzew tworzą fantastyczny teatr cieni.
Oczywiście nie wszystko szło idealnie. Najpierw zawalił się balkon, który należało odbudować. Trzeba było też wyburzyć ściany, bo Agnieszka i Grzegorz kupili dwa mieszkania (a tak naprawdę jedno, po wojnie sztucznie podzielone na dwa, któremu chcieli przywrócić dawny przedwojenny charakter). Skończyło się na tym, że wywieźli dziesięć ciężarówek gruzu. Agnieszka przewidywała, że remont potrwa tylko pół roku. Niestety, myliła się. Teraz już wie, że jedynym sposobem na przyspieszenie remontu jest: nie zamawiać rzeczy, których nie ma w magazynie sklepu, a tylko w katalogu. Sprowadzanie ich z zagranicy zwykle trwa bardzo długo. A potem okazuje się, że zamiast zamówionych szarych kaloryferów, przychodzą na przykład pistacjowe.
Agnieszka twierdzi, że szarość w domu nigdy się jej nie nudzi. Bo ten kolor ma przynajmniej sto odcieni. Czerwień, żółty, zieleń – choć energetyczne, szybko powszednieją i męczą oczy. A w szarości można świetnie odpocząć. Jest bardzo dobrym tłem do życia. Odcień ścian w salonie to zasługa Agnieszki. Nie wybrała go z żadnego wzornika, lecz sama mieszała pigmenty. Chciała, by jak najlepiej pasował do dębowej, ciemnobrązowej podłogi. Wprawdzie po cyklinowaniu drewno pojaśniało, ale barwa ścian nadal bardzo odpowiada Agnieszce.
Nad stołem w jadalni umieściła lampy Waterfall firmy Sompex, które pięknie załamują i rozpraszają światło (ta część salonu była najbardziej ciemna). Mieszkanie Agnieszki i Grzegorza urządzono bardzo konsekwentnie. Właścicieli najbardziej cieszy to, że jest przestronne i wygodne. W znacznej mierze to zasługa projektanta Jacka Zawiły, przyjaciela rodziny. Idealnie zaprojektował całość (w tym wszystkie punkty świetlne), zadbał o ergonomię, czytelne podziały stref w salonie, opracował kilka bardzo praktycznych patentów, na przykład wnęki w pokoju dziennym, w których ukryto 12 pojemnych szuflad.
Właścicielom udało się zrealizować większość swoich pomysłów. Łóżko jest takie, jak chcieli, czyli z miękkim zagłówkiem przypominającym tabliczkę czekolady. Z Włoch sprowadzono baterie do łazienki firmy Hey Joe!, które zaprojektował Maurizio Duranti. W łazience właściciele poszli tylko na niewielki kompromis: zrezygnowali z polerowanego betonu na podłodze, bo pięć lat temu nie udało im się znaleźć wykonawcy, który potrafiłby to zrobić. Kompromisem są też tapety w salonie. Miały być „pałacowe”, ale Agnieszka i Grzegorz nie znaleźli odpowiednich, wybrali więc gruby mięsisty sztruks w roślinny wzór.
Agnieszka najbardziej jednak dumna jest z tego, że od kiedy mieszają w tym domu, udało im się nie zagracić przestrzeni. Niedługo razem z mężem zajmą się urządzaniem pokoju dla półtorarocznej córeczki Antosi. To będzie ostatni etap prac. Potem wspólnie zaczną realizować swoje kolejne wielkie marzenie. Już szukają domu... Tym razem na wsi.
Tekst: Dorota Marzec
Stylizacja i zdjęcia: Magdalena Pacana