Zanim zaczęliśmy szukać mieszkania, przez dobry rok wertowaliśmy pisma wnętrzarskie. Szukaliśmy inspiracji. Wieczorami wycinaliśmy zdjęcia wnętrz albo konkretne rozwiązania – wspomina Piotr Onopa. Tak stworzyli swój prywatny katalog – cały zapełniony ilustracjami, które dodatkowo opatrzyli strzałkami i szczegółowymi komentarzami.
Samo urządzanie mieszkania powierzyli architektom, Robertowi Ginterowi i Damianowi Kasprzyckiemu, którzy, jak szybko się okazało, fantastycznie wyczuli ich potrzeby. – Wiedzieli, że chcemy mieć mieszkanie praktyczne i kameralne, oświetlone z kilku miejsc. I nasycone kolorami. Świeżymi, czystymi, mocnymi. Robert był idealnym doradcą – przyznają zgodnie Ula i Piotr. To właśnie on zachęcał ich do kontrastowych zestawień. Na początku nawet trochę się tego bali, ale szybko przyznali, że ma rację. Zamawiając glazurę do kuchni, niby byli zgodni, że zieleń ma być intensywna, ale w ostatniej chwili wybrali jednak mniej jaskrawą. Kiedy przyjechali do domu i otworzyli karton z kafelkami, nie mieli wątpliwości, że to był błąd: płytki okazały się dużo mniej jaskrawe niż w sklepie (i zdecydowanie nie pasowały do czekoladowych szafek. Teraz byli już odważniejsi: wybrali najostrzejszą wersję zieleni. I wybrali dobrze! Jak widać, czasem opłaca się ryzykować, bo konwencjonalne rozwiązania nie zawsze się bronią. Z kolorem ścian też było trochę kłopotu. Piotr przekonał się wtedy ostatecznie, że nie wolno ufać wzornikom. – Kiedy chcieliśmy pomalować jakąś ścianę, przywoziłem litr farby. Nanosiliśmy ją na kawałek ściany. I wtedy zapadała decyzja, że musi być ciemniej albo jaśniej. Robiłem więc kurs po kolejny litr farby. I znowu było to samo... Następny kurs... Aż efekt całkowicie nam odpowiadał. Wkrótce urządzanie mieszkania stało się ich pasją. Ula śmieje się, nawet że plan centrum Opex na Mokotowie może dziś narysować z pamięci.
Piotr, miłośnik starych gadżetów, wspomina z kolei weekendowe wycieczki na warszawskie targi staroci na Kole i na Olimpii. Stąd pochodzi duża część jego kolekcji: puszki po herbacie i kuchenna waga zajęły honorowe miejsce na kredensie, który Piotr odziedziczył po babci. Mimo że w sprawie starych gadżetów i dewocjonaliów mają inne zdanie (Piotr je kocha, Ula mniej), udało się wypracować kompromis. Piotr przekonał Ulę do tego, by na ścianie zawisły stare rodzinne fotografie, a na nocnej szafce w sypialni znalazło się miejsce na odpustowy wizerunek Chrystusa. Piotr zakochuje się w przedmiotach w sekundę. Ula potrzebuje więcej czasu: oprócz głosu serca, słucha też głosu rozsądku. Zanim podejmie decyzję, zwykle bierze pod uwagę wszystkie "za i przeciw". Tak było na przykład z krzesłami według projektu Arne Jacobsena z nadrukami Keitha Harringa albo czarnym żyrandolem firmy Artemide. Piotr chciał kupić wszystko od razu. Ula dłużej musiała oswajać się z tą myślą. Oboje przyznają, że warto jednak ufać pierwszym zachwytom. – Teraz już wiemy, że jak coś nam się podoba, to znaczy, że pasuje do nas, a więc i naszej przestrzeni – mówią właściciele. W mieszkaniu jest też kilka gadżetów przywiezionych z podróży po Meksyku, Peru i Kenii. Właściciele eksponują je jednak z umiarem, bo przecież dom to nie skansen. Jedno z najcenniejszych trofeów pochodzi z pewnej podróży po Polsce. W trakcie wędrówek po Mazurach czy Kaszubach zdarza się im zatrzymać gdzieś pod sklepem i rozpytywać mieszkańców o stare drobiazgi. W ten sposób stali się na przykład posiadaczami poroża jelenia. Kupując je dwa lata temu, nawet przez moment nie pomyśleli, że wkrótce rogi staną się takim hitem!
Tekst: Katarzyna Kowalczyk
Stylizacja: Dorota Karpińska
Zdjęcia: Rafał Lipski
Salon
Kuchnia
Nad ławą w salonie żyrandol firmy Atremide. Jego kształt łagodzi kanciaste formy sprzętów
Kuchnia i barek
Sypialnia