Za oknem kamienicy z lat trzydziestych – praskie podwórko studnia. Słońce tnie elewacje w plastry. Strefy światła i cienia. – Trochę obawialiśmy się tej monotonii za oknem – wyprzedza moje pytanie Sylwia. – Ale mieszka się z nią fajnie. Jej neutralność nie rozprasza. – Działa kojąco – jak mantra – dorzuca Tomek, który żyje w biegu. Jest producentem telewizyjnym. – Bardzo odpowiada mi modernistyczna anonimowość mojego podwórka. To wytchnienie dla oczu. Równe rzędy balkonów i okien.
Mieszkanie Sylwii i Tomka to taki loft i nie loft. 78 metrów nigdzie się nie rozłazi. Otwartą przestrzeń części dziennej i kuchni oddziela od korytarza, biegnący przez całą długość wnętrza, ceglany mur. – Nasz przyjaciel i architekt, Kuba Szczęsny, który zaprojektował to mieszkanie, powiedział, że wpuści nam do domu tramwaj – oprowadza mnie Tomek. – No i stoi.
Sylwia i Tomek szukali dużej, nierozproszonej przestrzeni. W prawdziwej warszawskiej architekturze. Najchętniej z lat 30. Żoliborz, Stary Mokotów lub Saska Kępa. Za namową Kuby wybrali „dziką” Pragę. Sylwia, która pracuje w agencji reklamowej, śmieje się: – Powiedzmy od razu, że argumentem rozstrzygającym była cena metra kwadratowego. Na Pradze znaleźliśmy wszystko: przestrzeń otwartą, autentyczne mury rzut beretem od centrum Warszawy, spory balkon i, naszym zdaniem, najlepsze miejskie klimaty. Bo Praga niczego nie udaje. Na nic się nie sili. Miejski produkt markowy.
– Na początku czekał nas remont – mówi Sylwia – ale z Kubą Szczęsnym i Gosią Kuciewicz, projektantami z Centrali, czuliśmy się bezpiecznie. Kuba projektowanie naszego mieszkania nazywa archeologią wnętrza. Jeśli cokolwiek zachowało się z autentycznej tkanki domu czy mieszkania – trzeba to ocalić, dając mu nową funkcję. Myślimy podobnie i dlatego zachowaliśmy stare detale. Nie wymieniliśmy ani jednej klamki. Odczyszczona stolarka okienna (okna z mosiężnymi ansztabami – to wielka frajda je mieć!).
Mur „graniczny” między częścią dzienną a wąskim korytarzem, w którym Tomek ma swoje stanowisko pracy, czyli biurko z rozbiórkowych drzwi (też pomysł Kuby) – ma pół metra grubości. Cegły są autentyczne. Z naszego mieszkania. Po prostu rozebraliśmy niektóre ściany. Cegły pomalowaliśmy na biało. To taka nasza wolna interpretacja postindustrialnej architektury Nowego Jorku, który obydwoje uwielbiamy.
Mieszkanie jest więc typowe (kamienica z 1929 roku) i nietypowe: należy do przedwojennej spółdzielni, za ścianą sypialni zachowała się dalsza jego część – przedwojenna służbówka.
W trakcie remontu murarze przebili się do sąsiada. Wtedy okazało się, że ściana między dwoma mieszkaniami ma grubość palca. Zbudowano ją dopiero po wojnie. Wynikiem działań „konserwatorskich” Kuby jest też żeliwna belka nadproża nad drzwiami do sypialni – wynik burzy mózgów z szefem ekipy remontowej Pawłem Kampińskim. Belka wygląda jak przemysłowy portyk. Sypialnia z łazienką to jedyne wyizolowane wnętrze. Prywatność za zamkniętymi drzwiami. Ale nie do końca. Szprosowe drzwi z szybkami to pokusa dla oka. Tym bardziej że ściana na wprost wejścia ma kolor malinowy.
– Czy tak wyobrażali sobie własny dom? – pytam niedowierzając, że można skupić się w „pokoju przejściowym”. – Dla mnie to nie problem – mówi Tomek – a przez otwór w murze widzę świat za oknem. Pełen demokratyzm przestrzeni! Nie ma miejsc ważnych i podrzędnych. Możemy obejść całe mieszkanie. To aluzja i nawiązanie do rozplanowania przestrzeni w klasycznej kamienicy. Nowoczesny wariant amfilady.
Na końcu korytarza jest garderoba. Rozpycha się i trudno ją zdyscyplinować. – Przydałaby się dodatkowa przestrzeń – marzy Sylwia. Fajnie byłoby odtworzyć przedwojennne mieszkanie. Wtedy garderobę można by schować.
Skąd meble? Z sąsiedztwa. Ze sklepów „Stara Praga” i „Trzecia ręka” i z nagłych olśnień i zachwytów. Fascynacji starą Pragą, tempem slow tej części Warszawy, które – jak ich „kultowy” tekst reklamy z lat 90. XX w. – „ciągle trwa, i trwa, i trwa...”.
Tekst Ewa Toniak
Stylizacja Anna Tyślerowicz
Zdjęcia Rafał Lipski
Pokój dzienny. Od przedpokoju oddziela go ceglany mur (pomysł Kuby Szczęsnego, projektanta wnętrza), za nim – miejsce do pracy z oknem na pokój. To przekorne nawiązanie do PRL-owskiej niewygody, hitu z lat 60. – tzw. ślepej kuchni
Gospodarze lubią otwartą przestrzeń. Okno w murze pozwala im być bliżej siebie. Komunikacja non stop
Niestandardowe stanowisko pracy w wąskim korytarzu. Za blat służą stare drewniane drzwi (z jednej z rozebranych w mieszkaniu ścian)
Część dzienna, w głębi sypialnia. Kolory – z gamy lat 60. Matowe, lekko wyprane. Żeliwna belka nadproża – industrialny portyk to stylizacja, ale dobrze wpasowała się w klimat mieszkania. W sypialni płótno Agnieszki Sandomierz, w pokoju obraz Karola Radziszewskiego
W korytarzu lustra (kupowane od zaprzyjaźnionej kolekcjonerki Anety Sokołowskiej) powiększają i – łapiąc światło – doświetlają wąską przestrzeń
Kuchnia. Otwarta i z rysem przeszłości. Kredens ze „Starej Pragi” zamieniony w pełnowartościowy mebel. Solidny stół z lat 30. Metaliczna kuchenka, okap i pas blachy to znak, że mieszkają tu ludzie młodzi
Garderoba w końcu wąskiego korytarza. Też otwarta. Rozpycha się i trudno ją zdyscyplinować
Sypialnia łączy się z łazienką. Przez dwa malutkie okienka w ścianie. Wnętrze łazienki surowe i neutralne. Drobne białe płytki nawiązują do ceglanego muru w części dziennej
Domowe kino. Film to pasja gospodarzy. Ekran jak cyfrowy obraz. Za oknem pokoju – fragment autentycznej warszawskiej Pragi