Kupili więc kawał pola (10 hektarów), na którym nie było dosłownie niczego, i zbudowali na nim tradycyjny polski dwór. – To też był pomysł mojego męża – przyznaje Grażyna. – Pewnego dnia zdjął ze ściany obrazek pradziadka przedstawiający dwór, który należał kiedyś do jego rodziny na Litwie, i poszedł z nim do architektki. A ona, na tej podstawie, opracowała projekt domu. Odtworzyła stary dwór na tyle dokładnie, że nasi goście często pytają: „Jak wam się udało tak ładnie odrestaurować ten dworek?”.
Tymczasem malowniczy dom w Obrębiu ma zaledwie 10 lat. Kiedy powstał, zdobił go dach kryty gontem. Niestety dach spłonął jak zapałka. Po pożarze gont zastąpiła ceramiczna dachówka. Trwalsza i bardziej odporna na ogień. Przy okazji gruntownego remontu właściciele postanowili od nowa zagospodarować wnętrza. – Prowadzimy otwarty dom, obok mieści się siedziba klubu, stale ktoś nas odwiedza. Dlatego zdecydowaliśmy się podzielić dom na dwie odrębne strefy: dół przeznaczyliśmy dla gości, a górę dla domowników – tłumaczy Grażyna Olbrych. Tak więc rodzice z 23-letnim synem Maciejem i 10-letnią córką Marianną zamieszkali na piętrze. Mają tam swoje sypialnie, łazienki i salon z telewizorem, a także studio nagraniowe Macieja, założyciela zespołu Popkultura. A na dole znalazła się kuchnia z jadalnią otwartą na salon oraz pokoje gościnne.
Buksza nie jest pierwszym domem Grażyny Olbrych. Jako dziecko mieszkała z rodzicami w Indiach, a kiedy przenieśli się do Singapuru, spędzała tam wakacje, zwiedzając też m.in. Malezję i Indonezję. Z mężem mieszkała kilka lat w Turynie. Po powrocie do Warszawy dwukrotnie zmieniali adres, potem na jakiś czas przenieśli się do niedużego domu pod miastem. – Buksza jest owocem wszystkich naszych wcześniejszych doświadczeń i przeżyć, a także wrażeń z podróży do rozmaitych zakątków świata, które ukształtowały nasz gust – mówi właścicielka domu.
Na początku wszystkie ściany w jej domu były kolorowe. – Należę do osób, które po latach spędzonych w Indiach nie mogą żyć bez koloru – tłumaczy Grażyna. I pewnie tak by zostało, gdyby z kolejnej podróży do Azji nie przywiozła bajecznej tkaniny, bardzo barwnej i bogatej, ozdobionej perełkami i lusterkami. To patchwork, zszyty z tradycyjnych ubrań kobiet z Radżastanu. Nie mógł mieć kolorowego tła, z którym musiałaby konkurować, więc przemalowała ściany na jednolity, jasnoszary kolor. – W sumie wyglądało nieźle, ale zaraz się okazało, że nie mogę żyć w szarościach – dodaje. Dlatego na niektórych ścianach pojawiły się tapety. Oczywiście, bardzo kolorowe.
Wszystkie są dziełem brytyjskiej projektantki Tricii Guild, założycielki i dyrektor kreatywnej firmy Designers Guild. – Uważam ją za swoją siostrę duchową. Chyba nikt nie rozumie koloru tak doskonale jak ona i tak fantastycznie nie łączy barw – twierdzi Grażyna. – Bawi się starymi, klasycznymi wzorami, np. powiększa niektóre ich elementy i w ten sposób tworzy coś zupełnie nowego, zaskakującego i bardzo nowoczesnego. Mój dom zdobią nie tylko jej tapety, ale i tkaniny. Na przykład fotel z lat 70., który kiedyś należał do mojej teściowej, a teraz stoi w salonie na górze. Po obiciu tkaniną z kolekcji Designers Guild w kolorze mocnej fuksji otrzymał drugie życie. Podobnie było z 15-letnią kanapą z IKEA.
Oprawiony w piękną ramę hinduski patchwork to najważniejszy akcent w gościnnym salonie. Wszystko inne jest wyciszone i spójne kolorystycznie. Spore urozmaicenie wprowadzają tu pięknie, azjatyckie meble i drobne pamiątki z podróży. – Ławka jest z Singapuru, ten bogato zdobiony stolik – z Bali, naczynie przytargałam z Marakeszu, a Buddę ze Sri Lanki – opowiada właścicielka. – Przywożę pamiątki z każdej podróży – dodaje z uśmiechem. – Zakochuję się w rzeczach, a one we mnie. Mam wrażenie, że łapią mnie za rękę i proszą: kup mnie! Tak właśnie było z malowaną na jedwabiu piękną buddyjską tanką, wypatrzoną w Indiach.
Atmosferę salonu budują kafle na podłodze, drewniany strop i kominek. Jadalnię zdobi obszerny mahoniowy stół z krzesłami w stylu amerykańskim i perski dywan z pięknym klasycznym wzorem. – Moi rodzice, kiedy jeszcze mieszkali w Singapurze, lubili chodzić na aukcję dywanów. Dzięki temu kilka perskich dzieł zdobi teraz nasz dom – wyjaśnia Grażyna.
Dom w Obrębiu urządziła sama. – Wiem, że mamy bardzo wielu zdolnych architektów, podziwiam ich pomysły. Ale ja wolę wnętrza, które są moje. Wspomina, że kiedyś zatrzymała się w londyńskim hotelu urządzonym przez Philipa Starcka. – Mój pokój lśnił nieskazitelną bielą. Wyglądał naprawdę imponująco. Nieśmiało postawiłam walizkę i pomyślałam: Boże, ja tu chyba nie pasuję! Po dwóch dniach z przyjemnością wróciłam do domu.
Grażyna ma doświadczenie w urządzaniu wnętrz i sama wie najlepiej, czego chce. Jest typem zbieracza, stale kupuje jakieś rzeczy i ma do nich specyficzne podejście. Jej zdaniem każdy przedmiot ma duszę i wywołuje emocje, bo łączy się ze wspomnieniami. W związku z tym musi stać tu, a nie tam... – Poza tym, urządzanie domu to ogromna frajda – podsumowuje. – Buksza jest cudowna, bo jest duża. Ten dom można przerabiać jeszcze wiele razy, zmieniać jego wystrój i charakter wnętrz. Mam zabawę na całe życie.