Powierzchnię parteru w zdecydowanej części zajmuje salon, wysoki na dwa piętra i – co rzadkie w alpejskich domach – cały prześwietlony słońcem. Wszystko dzięki przeszklonej ścianie szczytowej, wysokiej na dwie kondygnacje i podzielonej szprosami na mniejsze części. Jak na dłoni widać stąd Mont Blanc, biała sylweta góry jest stałym i nieruchomym elementem wnętrza.
Koncepcja przestrzeni domu też rysuje się bardzo czytelnie: uprawnione są tu tylko dwa kolory: biel i czerń. Tej zasady Philippe Magnin du Sauzey przestrzega z całą konsekwencją. Mocny kontrast to jego ulubiony chwyt stylistyczny. Jak układają się proporcje barw? Architekt zdecydował, że białe – jak kora okolicznych jodeł – będą belki ścian, stropy, i słupy konstrukcyjne domu. Ciemne bryły to: panel z czernionego dębu, który ukrywa schody prowadzące na piętro, a także wszystkie meble i elementy wyposażenia. I, jak to bywa w przypadku projektantów totalnych, do końca czuwał również nad precyzją wykonania każdego z nich.
Pod względem użytych barw i materiałów wnętrze hołduje prawom alpejskiej przyrody: tu jodła ma korę białoszarą, a dąb aksamitnie czarną. Tym samym regułom kolorystycznym podlegają pozostałe elementy przestrzeni: ciemnym szerokim konturem odcina się od białej ściany kominek. Wielki, z paleniskiem z czarnego kamienia, jest w sam raz na miarę tego salonu. Wrażenie robi też jego okap, który wygląda jak wykusz. Imponująca konstrukcja ma zresztą jeszcze jedną funkcję: w wykuszu dokładnie nad paleniskiem mieści się plazmowy ekran. Tak więc szyba telewizora wygląda w salonie jak jeszcze jedno okno.
Czarno-białą tonację trzymają też wszystkie dodatki: dywany, poduszki, narzuty. Nie bez powodu więc, w tym otoczeniu znalazł się znany szezlong La Corbusiera, oczywiście w biało-czarne łaty.
Tu, w Alpach, gdzie zimą wstaje się po ciemku i po ciemku idzie spać, priorytetem jest dla projektanta dobre oświetlenie domu. To wyzwanie wymaga nie tylko wyczucia, ale też dużej znajomości rzeczy.
Philippe Magnin du Sauzey wykonał zadanie po mistrzowsku: stworzył cały skomplikowany i przemyślany system lamp, lampek, żarówek, doskonale sprzężony z funkcjami wnętrz i łatwy w sterowaniu.
Nie znajdziemy tu klasycznych lamp, żyrandoli czy kinkietów. Znajdziemy za to starannie zamaskowane punkty świetlne, które dają światło rozproszone, miękkie, bardzo podobne do naturalnego. – Oczywiście, że najłatwiej jest zawiesić pod sufitem trzy efektowne żyrandole-pająki niż stworzyć system trzydziestu punktów światła, zintegrowany z całym wnętrzem – mówi projektant. – Tymczasem w tym domu światło po prostu jest, choć nie widać jego źródła. I właśnie tak jest najlepiej. Ten system to jeden z najważniejszych elementów kreowania przestrzeni. Światło buduje napięcie, modeluje przestrzeń, przydaje jej głębi. Niektóre efekty są jak przeniesione z teatru. W spektaklu światła ma swój udział nawet poręcz przy schodach prowadzących na piętro domu. W ścianie okalającej schody, równolegle do stopni, architekt zaprojektował tunel, w którym ukryto szpalery żarówek. W ten sposób powstał świetlisty szlak, który oprócz funkcji użytkowej jest efektowną ozdobą korytarza. Sztuka nie zawsze polega na dobrej ekspozycji. Czasem sztuką jest umieć dobrze coś ukryć.
tekst: Gabriela Wilczyńska
zdjęcia: E.Sallet/Inside/East News