Kobaltowy błękit, choć często uważany za kolor zimny, nieprzytulny, ma jednak wiele zalet. Chromoterapeuci twierdzą, że działa uspokajająco (spowalnia puls i obniża ciśnienie krwi) i nastraja do zadumy. Poza tym optycznie powiększa przestrzeń. Znany rosyjski malarz Wassily Kandinsky mówił o niebieskich ścianach, że są dla nas „niezauważalne, niemal przezroczyste”.
Wygodny dom (o powierzchni prawie 360 m2) Agnieszki, Jacka i ich sześciorga dzieci (czworo zdążyło już dorosnąć i wyprowadzić się) powstał dzięki rozbudowie śmiesznie małego domku, który kupili w stanie surowym. Dodali nową kuchnię, a garaż przerobili na pokój dla syna. Przez dwa lata mieszkali z ekipą ośmiu górali, którzy powiększali i wykańczali ich dom. Nigdy nie korzystali z pomocy architekta wnętrz. Kiedy pytam dlaczego, Agnieszka odpowiada wprost: „Kochamy ten dom i zawsze chcieliśmy sami go urządzić, to była jedna z naszych największych przyjemności”.
Kuchnia jest imponująca, ma kilka okien, wyjście na taras i dużą część jadalnianą, w której mieści się wygodny stół dla 8-osobowej rodziny. Na błękitnych ścianach połyskują srebrem stare, weneckie lustra. Każdy kąt i kącik jest ozdobiony porcelaną. – To taki mój bzik – przyznaje Agnieszka, wskazując na misternie pomalowane porcelanowe deseczki. Istne dzieła sztuki! Wiszą dosłownie wszędzie: obok okien, pod sufitem, w sąsiedztwie miśnieńskich serwisów, półmisków i dzbanków.– Przestaliśmy chodzić na Koło, bo chyba wszystkie deseczki stamtąd już mamy – żartuje. Jasne, błękitne ściany okazały się znakomitym tłem dla zabytkowej porcelany i białych kafli nad szafkami, a także dla niebieskiego obrazu Jerzego Skąpskiego, wuja Agnieszki, oraz drewnianego kredensu w pociemniałym kolorze sosny. Natomiast transparentne krzesła Kartella to nowoczesny kontrapunkt dla starych luster, podobnie jak barokowa lampa „Bourgie” Ferruccia Lavianiego, wykonana z plastiku.
Ściany w salonie są zdecydowanie ciemniejsze niż w kuchni, ale też niebieskie. Podobnie jak tunezyjskie kafelki zdobiące kominek. – Kiedyś dostałam takie cztery kafelki od swoich rodziców – wspomina Agnieszka. – Wymyśliłam, że mogłyby ładnie udekorować kominek, ale było ich za mało. Spakowaliśmy więc walizki i wyruszyliśmy do Tunezji. Inni turyści wylegiwali się na plaży, a my całymi dniami szukaliśmy kafelków. Bez skutku. Straciliśmy nadzieję. Nagle, w jakimś maleńkim sklepie, Jacek aż krzyknął z radości. Były! Kupiliśmy prawie wszystkie: 90 sztuk. Od tamtej pory zawsze przywożą z podróży jakieś drobiazgi do domu. Oczywiście, niebieskie albo przynajmniej z niebieskim akcentem. Na przykład, szkło na kominku to pamiątka z Egiptu, kolorowe talerzyki obok okien w salonie są z Hiszpanii, figurki na komodzie z Meksyku, a błękitno-biała misa – z Maroka. Ale chińskie lampy, które też stoją w tym pokoju, kupili od Cygana na Kole. Nawet nie musieli się targować, cena była niska, od razu zdecydowali się na dwie.
Odcienie błękitu dobrze komponują się z bielą i fioletem, dlatego rolety w salonie zostały uszyte z białego batystu, a drewniane schody na piętro zdobi właśnie dostojny fiolet. W całym domu stoją porcelanowe cacka, wiszą stare, kryształowe lustra i lampy. – Moja córka, która skończyła architekturę, ciągle powtarza: „Mamo, ten dom trąci myszką, tu trzeba wszystko zmienić”. Może kiedyś... – mówi Agnieszka. Na razie ani jej, ani Jackowi niebieski się nie znudził. Wręcz przeciwnie. Teraz ich dom nawet na zewnątrz jest w tym kolorze. Zawsze podobały im się same rzeczy i jedno akceptowało pomysły drugiego. To ich recepta na szczęśliwy dom.