Gra w biel i czerń zaczęła się od ściany w salonie, która już od progu ogniskuje spojrzenia wchodzących. Pomalowana w szerokie, pionowe pasy narzuciła styl pozostałym wnętrzom: strefie dziennej apartamentu, którą tworzy połączona z salonem kuchnia i przedpokój, oraz strefie nocnej, gdzie są sypialnie i łazienki. Tak przemyślana koncepcja integruje całą przestrzeń, przenika wszystkie jej poziomy, od formy po materiały. W kuchni, na przykład, gdzie zabudowę w całości wykonano z białego lakierowanego MDF-u, dwa czarne pasy przecinają szafki poziomo, podkreślając rysunek szuflad, blatów, sprzętów. „Do pionu” ustawia nas za to ściana z lustrem sięgającym sufitu, które optycznie powiększa wnętrze.
I na tym kończy się kompozycja apartamentu? Nie. Jeszcze wyposażenie! Czarno-białe? Owszem. Ale do czasu! Najpierw do salonu wprowadziła się lampa Toma Dixona: dwa piękne czarno-biało stożki umieszczone na delikatnym stelażu. Potem nad czarnym stołem (Zanotta) pojawił się biały klosz. A pod ścianą – czarna ławka, stylizowana na uliczną (Next To Me). I pewnie na tym lista czarno-białych sprzętów by się nie kończyła, gdyby do domu (w tajemnicy przed Tomkiem) nie zajrzała na chwilę jego dziewczyna. To na jej życzenie Monika Goszcz dodała trochę koloru, wybierając do jadalni designerską komodę firmy Established & Sons kupioną w sklepie Indivi. Mebel wygląda jak stos nierówno postawionych na sobie kolorowych szuflad. Perfekcyjnie nieokiełznany!