Bunt na Poznańskiej

Jednym słowem? Anarchia. Stare obok nowego. Drogie obok taniego. To tylko pozory prowizorki. Właściciele mieszkania w przedwojennej kamienicy są mistrzami mistyfikacji.
/ 29.05.2008 08:55
Mieszkanie w starej w XIX-wiecznej kamienicy
położenie: Warszawa
metraż: 100 m2
właściciele: Katarzyna i Jacek Hohlfeldowie, projektanci galanterii skórzanej

Wnętrze musi mieć pazur – mówi Katarzyna, która jest nie tylko właścicielką, ale i projektantką swojego mieszkania.
Razem z mężem Jackiem od lat śledzą nowe trendy w sztuce, w modzie, we wzornictwie. Z takim samym zapałem szperają w modnych sklepach designerskich, co w zapyziałych komisach na prowincji. Mają nosa do niebanalnych pomysłów.
Katarzyna i Jacek Hohlfeldowie są ludźmi zamożnymi (zawodowo zajmują się projektowaniem galanterii), ale, jak sami przyznają, z "punkowymi ciągotami". Wystrój ich mieszkania jest wypadkową fascynacji sztuką i buntu przeciw komercji. Dlatego nie ma tu miejsca na sztampę, z zasady. – Nie robimy kuchni na wymiar, nie kupujemy drogich muszli klozetowych, nie kładziemy glazury. Nasze mieszkanie to nie sklep meblowy. Praktyczność to ostatnia rzecz, o jakiej myślimy – uprzedzają na wstępie.
Stumetrowego mieszkania w starej kamienicy nie kupili przypadkiem. Wcześniej mieszkali na Mokotowie na strychu, ale w końcu zapragnęli widoku za oknem. Najlepiej w takim punkcie miasta, w którym kiedyś żyli bardzo bogaci kupcy, a które potem nasiąkło "komuną". Chodziło o zderzenie światów, więc okolice Pałacu Kultury pasowały tu jak ulał. Wybrali dom przy ulicy Poznańskiej, w którym po wojnie mieszkał Miron Białoszewski, poeta niepokorny. Jego niespokojny duch ciągle jest tu obecny, bo mieszkanie Katarzyny i Jacka, podobnie jak twórczość Białoszewskiego, wymyka się definicjom, nobilituje przedmioty zwykłe, a nawet brzydkie, nadając im nowe znaczenia. Jest, co prawda, w mieszkaniu salon, sypialnia, kuchnia i łazienka, ale inaczej rozłożono tu akcenty. Na łazienkę właściciele wybrali pokój z balkonem. Tym samym powstał duży pokój kąpielowy z pięknym parkietem, obrazami na ścianach, klasycystycznym lustrem w złotej ramie i całkiem zwykłą blaszaną wanną z Olkusza, którą umieszczono na prostym stalowym stelażu. Podobna zasada przejrzystości obowiązuje w kuchni. Nie ma tu szafek. Metalowy blat z kuchenką i zlewem nie jest od frontu zabudowany. Moduł gastronomiczny firmy Buldhaupt wygląda jak żywcem wyjęty z knajpianej kuchni. – Nie przeszkadza mi widok rur, kosza na śmieci, butelek, krótko mówiąc całego kuchennego bałaganu – odpowiada Katarzyna. – Dlaczego? Bo nie znoszę mieszczaństwa! – dodaje. I w tej antypatii jest naprawdę konsekwentna. Nie ma nic do ukrycia. W jej domu nie znajdziemy ani jednej szafy, szuflady, komody. Na końcu długiego korytarza, z którego wchodzi się do wszystkich pomieszczeń, znajdziemy tylko skromny drążek do wieszania ubrań. Bieliznę właścicielka przechowuje w foliowych workach na śmieci.
– Jestem chyba jedyną osobą w tym mieście, która nie ma żelazka – śmieje się Katarzyna.
Wracamy do kuchni. Nad metalowym modułem, a konkretnie nad zlewem wisi XIX-wieczna kopia obrazu z XVI wieku "Maria Magdalena pokutująca w jaskini". Jeden rzut oka wystarczy, by ocenić, że kuchnia jest wyposażona we wszystko, co potrzebne do przyrządzania posiłków, bo Katarzyna bardzo lubi gotować i często przyjmuje gości. Skoro jesteśmy przy stole, warto przyjrzeć mu się osobno. Na Poznańską trafił z Memphis, kultowej mediolańskiej galerii z nowoczesnym wzornictwem. Swoją surowością przywołuje ducha mizernych w Polsce lat 70. Stół pochodzi z nowej kolekcji "Oz" (jest prototypem), a stoi w salonie nieopodal wykusza, skądinąd ulubionego elementu mieszczańskiej architektury, a więc kolejne ciekawe zestawienie.
Do innych ocalałych i zastanych pamiątek przeszłości Katarzyna i Jacek odnoszą się z szacunkiem. Lubią swój piec kaflowy, mozaikę parkietu, ogromne okna i sztukaterie na suficie. Trzeba tylko wszystko oswoić, urządzić po swojemu, czyli odrzeć ze sznytu elegancji. Duża drewniana skrzynia, w której przyjechał z Mediolanu okrągły stół, nie trafiła oczywiście na śmietnik. Teraz służy właścicielom jako niski stolik do kawy otoczony rozkładanymi futonami z Ikei.
W salonie są też zwariowane zabawki dla dorosłych: robociki i miś Teddy w kasku zakrywającym oczy (Katarzyna jest ich wielką entuzjastką). Ściany dość gęsto wypełniają awangardowe płótna, oczywiście dla zasady nonszalancko przekrzywione i bez ram. A te wielkie skrzynie pod ścianą? Spokojnie. To nie komody. To amerykańskie kolumny z lat 70. firmy Altec. Bo przecież muzyka (dużo i głośno!) to ważna strona życia Katarzyny i Jacka.
Teraz sypialnia. Po pierwsze, landszaft nad materacem. Uroczy sielski widoczek z krówką. Po drugie, coś, co trochę przypomina lampę. Plastikowa miska, znicz nagrobny i wiadro w żółtym odcieniu złożone w całość. Oryginalną konstrukcję, triumf recyklingu, wyróżniono podczas akcji artystycznej "PrzeTWORY" polegającej na tworzeniu przedmiotów użytkowych z odpadów. To jeszcze jeden dowód na to, że Katarzyna i Jacek żyją blisko sztuki. Albo jeszcze bliżej sztuki dla sztuki.

tekst: Sylwia Borowska
stylizacja: Anna Tyślerowicz
zdjęcia: Rafał Lipski

Redakcja poleca

REKLAMA