Mechanizm jest prosty – póki mamy czas na sport, rekreację i normalne posiłki, organizm pozostaje w równowadze i cieszymy się zgrabną sylwetką. Sukces zawodowy jednak zwykle niesie ze sobą skutki uboczne – więcej siedzimy, jemy niechlujnie i nieregularnie, zaniedbujemy wysiłek fizyczny, a na dodatek pojawia się stres, który dodatkowo wzmaga objadanie. W efekcie w przeciągu roku możemy z trzcinki zmienić się w klopsa i tylko radykalna zmiana systemu odżywiania może coś tu zmienić.
Zaczynamy więc od rana… Bez śniadania nie wychodzimy z domu. Wstać 10 minut wcześnie, zalać muesli mlekiem i dokroić świeży lub suszony owoc – nic trudnego a dzień zaczniemy pełni energii i nie narażeni na wilcze napady głodu po powrocie wieczorem z pracy.
Nie zapominajmy też o deserze. Jabłko czy kilka suszonych śliwek, ewentualnie baton muesli, jeśli zostajemy w pracy na dłużej, pomogą utrzymać ciało i umysł w formie, aż do wieczora. Po takim zrównoważonym odżywczo dniu, nie ma szans żebyśmy w domu opróżnili z głodu pół lodówki. Można zjeść treściwą zupę czy zapiekankę z warzyw – ważne by danie było lekkostrawne i nie utrudniało snu.
Wreszcie, rada ostatnia – wykorzystujmy każdy moment w drodze do pracy i z powrotem, jak również w trakcie zadań służbowych, aby wstać od biurka, przejść się po schodach czy po ulicy; rozprostować nogi i trochę się poruszać. Ideałem są codzienne półgodzinne marsze.
Agata Chabierska