Katarzyna Bosacka- sesja w magazynie Viva!

"Nie cierpię szczerzenia się na ściankach, nie znoszę konferencji prasowych, pozowania".
Edyta Liebert / 01.04.2015 05:15

Widzowie ją kochają za poczucie humoru, cenią za rzetelność. Kasię Bosacką, prowadzącą program "Wiem, co jem i wiem, co kupuję" oglądamy z uśmiechem i ochotą. Prywatnie jest mamą 4 dzieci i żoną ambasadora. 4 miesiące w roku spędza w Polsce, pozostałe w Kanadzie. Dla wielu kobiet jest wzorem do naśladowania!

Jak została Pani dziennikarką?

Katarzyna Bosacka: Przez przypadek. Chciałam być aktorką, ale nie przyjęli mnie do szkoły teatralnej. Miałam złą dykcję, nos do operacji, bo przegroda krzywa, no i pewnie byłam
za brzydka, choć ważyłam wtedy 55 kilo. Poszłam na polonistykę. Bycie nauczycielką też mnie kręciło. Na pierwszym roku studiów zaczęłam pracować w piśmie studenckim "Audytorium". Razem z Justyną Pochanke, która miała wtedy długie blond loki, i z chudym jak szczypiorek Piotrkiem Kraśko. Kiedyś zadzwoniła do mnie koleżanka z "Gazety Wyborczej", żebym zastąpiła ją na urlopie. Była sekretarką. I tak wsiąkłam w "Gazetę". Poznałam męża, wyszłam za mąż, zaszłam w ciążę. Mój ówczesny szef, Paweł Ławiński, powiedział: "Bosacka, obiecaj, że urodzisz i wrócisz". "Nie wrócę", odpowiedziałam. "Chcę uczyć w szkole, a nie odbierać telefony". "To ja ci coś znajdę". I znalazł "Wysokie Obcasy". Jestem jedną z założycielek WO. Uczyłam się tam zawodu. Zaczęłam od podpisywania zdjęć i robienia spisu treści. A potem szefowa powiedziała: "Słuchaj, Bosacka, zajmij się urodą". Ja urodą? Jestem ostatnią osobą, która powinna to robić. Pomyślałam, że muszę to ugryźć inaczej. Od strony konsumenta. Nie jestem skąpcem, ale lubię wiedzieć, na co wydaję pieniądze. Mam dużą rodzinę, budżet zawsze był dla mnie ważny. Dlatego wymyśliłam, że będę badać, czy krem za tysiąc jest lepszy od tego za dziesięć.

I wtedy znalazła Panią telewizja?

Katarzyna Bosacka: Też przypadkiem. Byłam jedną z autorek książki "Jestem mamą", którą przeczytała Yvette Żółtowska-Darska z TVN Style, i zaproponowała mi, żebym poprowadziła program dla młodych matek. Odmówiłam uprzejmie. Tłumaczyłam, że może znam się na wychowaniu dzieci, bo mam ich dużo, ale nie na robieniu o tym programu. Yvette była zaskoczona, bo przecież jak telewizja dzwoni, to dziennikarz prasowy klęka na kolana, tak wielka to szansa, ale jeszcze zapytała, czym się zajmuję w WO. Gdy jej wytłumaczyłam, krzyknęła: "Ależ takiej osoby też szukam!". I tak powstał program "Salon piękności".

Ma Pani misję?

Katarzyna Bosacka: Zdecydowanie tak. Moi koledzy mówią, że to jeden z programów, który ma sens. Bo jest po coś. Nie po to, żeby zobaczyć, jak gwiazdy tańczą na łyżwach albo skaczą do wody i spadają im majtki. Czuję też misję, jeśli chodzi o promowanie polskiej żywności. Mieszkałam trzy lata w Waszyngtonie, z mężem ambasadorem mieszkam od dwóch lat w Ottawie, więc mam porównanie. Wiem, że polska żywność jest świetna. Nie tylko żywność. Gdy mąż w centrum Ottawy oddał garnitury do pralni, usłyszał: "Gdzie pan je kupił?". "W Polsce, są polskiej firmy", odpowiedział. "W życiu tak świetnie skrojonych i uszytych nie widziałem!", krzyknął zachwycony pan.

Widzę, że z Pani prawdziwa ambasadorowa!

Katarzyna Bosacka: Kibicuję Polsce. Odkąd wyjechałam po raz pierwszy z kraju, zostałam wielką fanką polskiego jedzenia. Jak się zaczęło psuć, napisałam książkę o zakupach spożywczych, potem dopiero powstał program. Nie znoszę, jak ktoś mówi, że polska kuchnia jest przaśna, pszenno-buraczana. Ona się tak samo zmienia, jak zmienia się nasz kraj. Chłodnik, gęś owsiana, czarny bez, nalewki nie były modne ćwierć wieku temu. Jedliśmy inaczej. Polska kuchnia ma naprawdę wiele do zaoferowania. O tym będzie moja następna książka.

Dlaczego Pani wyjechała z Polski?

Katarzyna Bosacka: W 2007 roku mój mąż został korespondentem GW w Waszyngtonie. Pracowałam w "Wysokich Obcasach", miałam program w telewizji. Ale kariera nigdy nie była dla mnie najważniejsza. Poza tym Ameryka mnie interesowała. Siedliśmy z mężem przy stole i zdecydowaliśmy, że jedziemy. Dzieci miały trzy, pięć i dziesięć lat. Wiadomo było, że dużo zyskają, nauczą się angielskiego. I to była święta prawda. Gdy wróciliśmy po trzech latach, najstarsi – Janek i Marysia – zostali olimpijczykami.

Ale podobno miała Pani depresję?

Katarzyna Bosacka: Za granicą dopadło mnie poczucie bezdomności. Budziłam się w nocy w Ameryce i myślałam: Boże, gdzie jest mój dom? To ponoć normalne. W każdym na emigracji budzi się tęsknota. Teraz też tęsknię. Za powietrzem, rodziną w Polsce. Za ulubionymi miejscami, za jedzeniem. Miałam momenty, że śnił mi się Bałtyk. A teraz śni mi się nasz letni dom. Mamy działkę pod Poznaniem, nad jeziorem, sad ze starymi odmianami jabłoni. To moje ulubione miejsce na ziemi. Kocham je, psa wypuszczam do ogrodu, biorę koszyk, by zbierać owoce, a rodzinę pytam: "Co dzisiaj gotujemy na obiad?".
Rozmawiał Roman Praszyński/Viva!

Zdjęcia: Anna Zofia Powierza
Stylizacja, makijaż i fryzury: Karolina Trębacz
Scenografia: Anna Szczęsna i Ula Wasielewska/Witalis
Produkcja: Ela Przygoda/New Order
Asystentka fotografa: Renata Ciężkowska
Asystentka stylistki: WERONIKA WOJEWODA

Zobacz koniecznie:

Redakcja poleca

REKLAMA