Widzowie ją kochają za poczucie humoru, cenią za rzetelność. Kasię Bosacką, prowadzącą program "Wiem, co jem i wiem, co kupuję" oglądamy z uśmiechem i ochotą. Prywatnie jest mamą 4 dzieci i żoną ambasadora. 4 miesiące w roku spędza w Polsce, pozostałe w Kanadzie. Dla wielu kobiet jest wzorem do naśladowania!
Jak została Pani dziennikarką?
Katarzyna Bosacka: Przez przypadek. Chciałam być aktorką, ale nie przyjęli mnie do szkoły teatralnej. Miałam złą dykcję, nos do operacji, bo przegroda krzywa, no i pewnie byłamza brzydka, choć ważyłam wtedy 55 kilo. Poszłam na polonistykę. Bycie nauczycielką też mnie kręciło. Na pierwszym roku studiów zaczęłam pracować w piśmie studenckim "Audytorium". Razem z Justyną Pochanke, która miała wtedy długie blond loki, i z chudym jak szczypiorek Piotrkiem Kraśko. Kiedyś zadzwoniła do mnie koleżanka z "Gazety Wyborczej", żebym zastąpiła ją na urlopie. Była sekretarką. I tak wsiąkłam w "Gazetę". Poznałam męża, wyszłam za mąż, zaszłam w ciążę. Mój ówczesny szef, Paweł Ławiński, powiedział: "Bosacka, obiecaj, że urodzisz i wrócisz". "Nie wrócę", odpowiedziałam. "Chcę uczyć w szkole, a nie odbierać telefony". "To ja ci coś znajdę". I znalazł "Wysokie Obcasy". Jestem jedną z założycielek WO. Uczyłam się tam zawodu. Zaczęłam od podpisywania zdjęć i robienia spisu treści. A potem szefowa powiedziała: "Słuchaj, Bosacka, zajmij się urodą". Ja urodą? Jestem ostatnią osobą, która powinna to robić. Pomyślałam, że muszę to ugryźć inaczej. Od strony konsumenta. Nie jestem skąpcem, ale lubię wiedzieć, na co wydaję pieniądze. Mam dużą rodzinę, budżet zawsze był dla mnie ważny. Dlatego wymyśliłam, że będę badać, czy krem za tysiąc jest lepszy od tego za dziesięć.
I wtedy znalazła Panią telewizja?
Katarzyna Bosacka: Też przypadkiem. Byłam jedną z autorek książki "Jestem mamą", którą przeczytała Yvette Żółtowska-Darska z TVN Style, i zaproponowała mi, żebym poprowadziła program dla młodych matek. Odmówiłam uprzejmie. Tłumaczyłam, że może znam się na wychowaniu dzieci, bo mam ich dużo, ale nie na robieniu o tym programu. Yvette była zaskoczona, bo przecież jak telewizja dzwoni, to dziennikarz prasowy klęka na kolana, tak wielka to szansa, ale jeszcze zapytała, czym się zajmuję w WO. Gdy jej wytłumaczyłam, krzyknęła: "Ależ takiej osoby też szukam!". I tak powstał program "Salon piękności".Ma Pani misję?
Katarzyna Bosacka: Zdecydowanie tak. Moi koledzy mówią, że to jeden z programów, który ma sens. Bo jest po coś. Nie po to, żeby zobaczyć, jak gwiazdy tańczą na łyżwach albo skaczą do wody i spadają im majtki. Czuję też misję, jeśli chodzi o promowanie polskiej żywności. Mieszkałam trzy lata w Waszyngtonie, z mężem ambasadorem mieszkam od dwóch lat w Ottawie, więc mam porównanie. Wiem, że polska żywność jest świetna. Nie tylko żywność. Gdy mąż w centrum Ottawy oddał garnitury do pralni, usłyszał: "Gdzie pan je kupił?". "W Polsce, są polskiej firmy", odpowiedział. "W życiu tak świetnie skrojonych i uszytych nie widziałem!", krzyknął zachwycony pan.Widzę, że z Pani prawdziwa ambasadorowa!
Katarzyna Bosacka: Kibicuję Polsce. Odkąd wyjechałam po raz pierwszy z kraju, zostałam wielką fanką polskiego jedzenia. Jak się zaczęło psuć, napisałam książkę o zakupach spożywczych, potem dopiero powstał program. Nie znoszę, jak ktoś mówi, że polska kuchnia jest przaśna, pszenno-buraczana. Ona się tak samo zmienia, jak zmienia się nasz kraj. Chłodnik, gęś owsiana, czarny bez, nalewki nie były modne ćwierć wieku temu. Jedliśmy inaczej. Polska kuchnia ma naprawdę wiele do zaoferowania. O tym będzie moja następna książka.Dlaczego Pani wyjechała z Polski?
Katarzyna Bosacka: W 2007 roku mój mąż został korespondentem GW w Waszyngtonie. Pracowałam w "Wysokich Obcasach", miałam program w telewizji. Ale kariera nigdy nie była dla mnie najważniejsza. Poza tym Ameryka mnie interesowała. Siedliśmy z mężem przy stole i zdecydowaliśmy, że jedziemy. Dzieci miały trzy, pięć i dziesięć lat. Wiadomo było, że dużo zyskają, nauczą się angielskiego. I to była święta prawda. Gdy wróciliśmy po trzech latach, najstarsi – Janek i Marysia – zostali olimpijczykami.Ale podobno miała Pani depresję?
Katarzyna Bosacka: Za granicą dopadło mnie poczucie bezdomności. Budziłam się w nocy w Ameryce i myślałam: Boże, gdzie jest mój dom? To ponoć normalne. W każdym na emigracji budzi się tęsknota. Teraz też tęsknię. Za powietrzem, rodziną w Polsce. Za ulubionymi miejscami, za jedzeniem. Miałam momenty, że śnił mi się Bałtyk. A teraz śni mi się nasz letni dom. Mamy działkę pod Poznaniem, nad jeziorem, sad ze starymi odmianami jabłoni. To moje ulubione miejsce na ziemi. Kocham je, psa wypuszczam do ogrodu, biorę koszyk, by zbierać owoce, a rodzinę pytam: "Co dzisiaj gotujemy na obiad?".Zdjęcia: Anna Zofia Powierza
Stylizacja, makijaż i fryzury: Karolina Trębacz
Scenografia: Anna Szczęsna i Ula Wasielewska/Witalis
Produkcja: Ela Przygoda/New Order
Asystentka fotografa: Renata Ciężkowska
Asystentka stylistki: WERONIKA WOJEWODA
Zobacz koniecznie:
Grażyna Wolszczak przesadziła z medycyną estetyczną
Kurdej-Szatan w bardzo romantycznej sesji z mężem
Katarzyna Bosacka w sesji dla "Vivy!"
Sława?
Kompletnie mnie nie interesuje. Nie cierpię szczerzenia się na ściankach, nie znoszę konferencji prasowych, pozowania z butem. Nie lubię być w centrum zainteresowania. Za to cenię sobie rozmowy z ludźmi, uznanie widzów.
Katarzyna Bosacka w sesji dla "Vivy!"
Weszłam do wielkiego budynku TVN i pomyślałam: Jezus Maria, co ja tutaj robię? Lepiej było zostać w kuchni z dziećmi. Na szczęście prowadziłyśmy program z Klaudią Carlos. Poza tym sama pisałam scenariusze. Wiedziałam, o czym mówię. To mnie uratowało.
Katarzyna Bosacka w sesji dla "Vivy!"
Myślę, że widzowie są mądrzy, wyczuwają przez ekran, jacy jesteśmy naprawdę. Wiedzą, kto gra, kto zadziera nosa. Dla mnie sympatia widzów to wielki kapitał. Bo po co robię te programy? Żeby każdy z tą wiedzą, którą mu przedstawię, w sklepie dokonał lepszego wyboru. Żeby ludzie jedli zdrowsze produkty. Żeby nie dawali nabierać się na reklamę. Żeby uczciwi producenci żywności rośli w siłę, a słabi, którzy psują dobre polskie jedzenie, byli eliminowani z rynku.
Katarzyna Bosacka w sesji dla "Vivy!"
Dla mnie ludzie są tak ważni, że nie potrafię sobie wyobrazić bez nich życia. Mąż też jest towarzyski. Urządzaliśmy grille, ja gotowałam polskie dania. Zależało nam, żeby wtopić się w to amerykańskie towarzystwo.
Katarzyna Bosacka w sesji dla "Vivy!"
W Ameryce wynajmuje się domy bez mebli, cały nasz dobytek płynął statkiem. Czekaliśmy na niego sześć tygodni w pustym mieszkaniu. Spaliśmy na materacach. Piekłam placek śliwkowy i obchodziliśmy sąsiadów. Dziwili się, bo u nich jest odwrotnie, to oni przynoszą słodkie gotowce, by powitać nowych.
Katarzyna Bosacka w sesji dla "Vivy!"
Mój mąż jest poznaniakiem, a do tego bardzo znany wówczas piłkarz Lecha, Bartosz Bosacki, jest jego bratem stryjecznym. Weszłam do toalety na stadionie, myję ręce, nagle podchodzi do mnie jakaś kobieta. "Przepraszam, czy mogę się do pani przytulić?", pyta. Zgodziłam się. Kobieta objęła mnie, szepnęła: "dziękuję" i poszła.
Katarzyna Bosacka w sesji dla "Vivy!"
W "Wysokich Obcasach" byłam bardziej redaktorem. Musiałam się przestawić na pisanie. A nie wiedziałam, czy dam radę pisać duże artykuły. Okazało się, że potrafię, miałam kilka okładkowych materiałów. Zrobiłam wywiad z najsławniejszą amerykańską dziennikarką Barbarą Walters, pisałam o Michelle Obamie. Media trąbiły, że to ikona stylu, pięknie się ubiera. A to była nieprawda.