Reklama

Zawsze chciałem być dobrym ojcem. Gdy Iza zaszła w ciążę, czułem, jakbym wygrał los na loterii. Wyobrażałem sobie, jak będę uczył syna jazdy na rowerze, czytał mu bajki na dobranoc, pokazywał świat. Chciałem być tatą obecnym, zaangażowanym, takim, jakiego sam nigdy nie miałem. Mój ojciec był surowym człowiekiem, który uważał, że dzieci najlepiej wychowują się same. Nie chciałem powtórzyć tego schematu. Pragnąłem bliskości, więzi, czułości.

Reklama

Chciałem się angażować

Ale rzeczywistość szybko sprowadziła mnie na ziemię. Od pierwszych dni to Iza przejęła kontrolę. Ja byłem tylko kimś w tle, kimś, kto nie do końca wiedział, jak się zachować, bo za każdym razem, gdy próbowałem, słyszałem tylko krytykę.

Źle trzymałem butelkę, więc dziecko mogło się zachłysnąć. Nie potrafiłem go uśpić, więc Iza odbierała mi go z rąk i robiła to sama. Nawet gdy chciałem przewinąć syna, słyszałem, że znów zapnę pieluchę za luźno albo za ciasno. Na początku próbowałem walczyć, mówiłem, że przecież się uczę, że chcę być częścią tego wszystkiego. Ale ona miała zawsze jedną odpowiedź: „Lepiej, żeby zrobił to ktoś, kto się na tym zna”.

Z czasem przestałem się upierać. Nie chciałem kolejnej kłótni. Oddałem pole, wmawiając sobie, że to dla dobra Antka, że nie ma sensu walczyć o rzeczy, których i tak nie wygram. Stałem się biernym obserwatorem, kimś, kto patrzył z boku, jak jego własne dziecko rośnie, ale nie miał realnego wpływu na to, jak. Miałem nadzieję, że kiedyś to się zmieni, że Antek sam zacznie mnie szukać, że pewnego dnia przyjdzie i powie: „Tato, pobaw się ze mną”. Nie spodziewałem się, jak bardzo się pomyliłem.

Krytykowała mnie

Była sobota, późne popołudnie. Siedziałem przy stole w kuchni, przeglądając telefon, gdy usłyszałem radosny śmiech Antka. Siedział na dywanie wśród rozsypanych klocków, a obok niego klęczała Iza. Budowali coś razem, a raczej to ona budowała, a on z przejęciem przyglądał się jej ruchom.

– Tato, pomożesz mi? – zapytał nagle, podnosząc na mnie wzrok.

Zamarłem na moment, zaskoczony. Serce zabiło mi szybciej. To było to, na co czekałem. W końcu sam do mnie przyszedł!

– Jasne, synku – powiedziałem.

Nie zdążyłem nawet podejść bliżej, bo Iza wybuchnęła śmiechem.

– Przecież tata nic nie umie – rzuciła żartobliwie, ale w jej głosie było coś więcej. Coś, co sprawiło, że nagle poczułem się jak dzieciak, z którego na lekcji śmieją się koledzy.

Antek zachichotał.

– Tata nic nie umie – powtórzył wesoło.

Stanąłem jak wryty. Czułem, jak krew odpływa mi z twarzy, jakby ktoś mnie uderzył. Spojrzałem na Izę, licząc na jakiś znak, że to był tylko głupi żart, coś, co zaraz obróci w żartobliwe „No co ty, tata jest najlepszy!”. Ale ona tylko się uśmiechnęła i wróciła do budowania.

– No chodź, Antek, mama ci pokaże, jak to zrobić – dodała.

Czułem się poniżony

Stałem tam jak idiota, próbując przełknąć gorycz. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Jak miałem zareagować? Upomnieć Izę? Powiedzieć synowi, że to nieprawda? Ale on już nie patrzył na mnie. Już o mnie zapomniał.

Wyszedłem na balkon, zamknąłem za sobą drzwi i oparłem się o zimną poręcz. Czułem w sobie gniew, ale jeszcze bardziej smutek. Bo to się nie wzięło znikąd. To nie była tylko dziecięca paplanina. To była lekcja, którą Antek od lat odbierał od własnej matki. Lekcja, w której tata to ten, który niczego nie potrafi, który jest zbędny, który tylko przeszkadza.

Nie miałem żalu do niego. On nie wiedział, co mówi. Ale do Izy… Czułem, jak rośnie we mnie żal, ciężki i lepki, jakby coś osiadło mi na piersi i nie chciało puścić.

Wieczorem, gdy Antek już spał, nie wytrzymałem.

– Dlaczego mówisz takie rzeczy przy nim? – zapytałem, starając się brzmieć spokojnie.

Iza spojrzała na mnie z rozbawieniem.

– Przecież to był żart. Nie bądź taki przewrażliwiony.

– Żart? On w to wierzy! Powtarza po tobie, że tata nic nie umie.

Wzruszyła ramionami.

– Bo nigdy nic nie robisz. Sam się wycofałeś, to czego oczekujesz?

Poczułem, jak coś we mnie pęka.

– Nie wycofałem się. Nie dałaś mi szansy. Od początku mówiłaś, że robię wszystko źle!

– Może dlatego, że faktycznie robiłeś? – odparła chłodno. – Dziecko potrzebuje kogoś kompetentnego.

Nie miałem siły walczyć

Patrzyłem na nią i uświadamiałem sobie, że dla niej to było oczywiste. Że w jej oczach naprawdę byłem zbędny. Przez następne dni próbowałem coś zmienić. Kiedy Antek budował z klocków, usiadłem obok.

– Może razem coś wymyślimy? – zaproponowałem.

Spojrzał na mnie niepewnie.

– Ale mama mówi, że zawsze wszystko psujesz…

Zabolało, ale się nie poddałem.

– A może sprawdzimy, czy tym razem się uda?

Wzruszył ramionami i podał mi klocek. Przez chwilę budowaliśmy razem, ale po kilku minutach Iza zawołała go na kolację. Pobiegł do niej bez słowa, jakby nic się nie stało.

Zostałem sam na dywanie, trzymając w ręku niedokończoną konstrukcję. Czułem, że przegrywam.

Pewnego wieczoru, kiedy wróciłem z pracy, usłyszałem, jak Iza rozmawia przez telefon, pewnie ze swoją matką.

– On się kompletnie nie nadaje. Zawsze był nieudolny. Antek nie potrzebuje ojca, który nic nie potrafi.

Serce mi zamarło

Stałem w korytarzu, słuchając tych słów, jakby ktoś wbijał mi nóż prosto w plecy. Ona naprawdę tak myślała. Nie tylko mówiła to Antkowi – mówiła to innym, jakby to było coś oczywistego.

Tego wieczoru nie odezwałem się do niej ani słowem. Siedziałem przy synu, czytając mu książkę. A potem długo leżałem w łóżku, wpatrując się w sufit. Nie mogłem już tak żyć.

Następnego dnia, gdy Antek był w przedszkolu, postawiłem sprawę jasno.

– Nie odbierzesz mi syna.

Iza uniosła brwi, jakby nie rozumiała.

– Przecież masz go. Możesz go widywać.

– Nie. Mam być ojcem, nie kimś od świątecznych wizyt. Będę z nim spędzał czas, czy ci się to podoba, czy nie.

Zaśmiała się kpiąco.

– A co zrobisz? Pozwiesz mnie?

– Jeśli będę musiał.

Patrzyła na mnie chwilę, szukając w mojej twarzy zawahania. Nie znalazła go.

– Rób, co chcesz – rzuciła, odwracając się na pięcie.

A ja po raz pierwszy od lat poczułem, że nie jestem bierny.

Nie było łatwo

Nie łudziłem się, że wszystko nagle się zmieni. Wiedziałem, że to będzie długa walka. Ale już nie zamierzałem stać z boku i patrzeć, jak Iza kształtuje Antka na swoją modłę, w świecie, w którym ojciec jest tylko nieudacznikiem.

Zacząłem od rzeczy prostych. Sam odbierałem syna z przedszkola, zabierałem go na plac zabaw, na lody, na spacer. Gdy Iza patrzyła na mnie z irytacją, mówiłem spokojnie: „Mam takie samo prawo jak ty”. Początkowo Antek wciąż był zdystansowany, ale stopniowo coś się zmieniało. Po kilku tygodniach zauważyłem, że sam podchodzi do mnie częściej, że pyta, czy pobawimy się razem.

Iza robiła wszystko, by podciąć mi skrzydła. Potrafiła w mojej obecności mówić: „Daj, tata się do tego nie nadaje”, ale ja już nie dawałem się spychać na margines. Gdy Antek to usłyszał, mówiłem: „Spróbuję. Może mi się uda”. Czasem faktycznie coś mi nie wychodziło – zamek z klocków się rozpadał, naleśniki wychodziły przypalone – ale wtedy zamiast się wycofać, śmiałem się i mówiłem: „Zróbmy to razem jeszcze raz”.

Iza wciąż walczyła, wciąż podkopywała moją pozycję, ale zauważyłem coś jeszcze – że jej słowa coraz mniej znaczą dla Antka. Gdy mówiła, że tata „zawsze wszystko psuje”, on nie powtarzał tego z uśmiechem. Kiedyś może jeszcze by się zaśmiał, ale teraz patrzył na mnie, jakby szukał potwierdzenia, że to nieprawda.

Nie wiem, czy kiedykolwiek odbuduję z nim więź w pełni. Ale pierwszy raz od lat czuję, że mam na to szansę.

Robert, 36 lat

Reklama

Czytaj także:
„Zatrudniłam młodego ogrodnika, by na wiosnę wypielęgnował ogród. Obrobił nie tylko moje grządki”
„W naszym domu króluje meblościanka z PRL-u i cerata na stole. Wstyd mi przed znajomymi, że mieszkam w takiej norze”
„Rodzinny biznes na wsi miał zrobić z nas milionerów. Zaufałem krewnym i wyszedłem na tym jak Zabłocki na mydle”

Reklama
Reklama
Reklama