Reklama

Nie jestem typem człowieka, który łatwo traci grunt pod nogami. Lubię mieć wszystko zaplanowane, przemyślane. Karolina się czasem śmieje, że jestem „panem kalkulatorem” – i może coś w tym jest. Ale to przecież dzięki temu mamy stabilny dom, oszczędności i pewność, że nie wylądujemy na bruku.

Reklama

Było dobrze. Nie idealnie, bo ideały nie istnieją, ale... dobrze. Dzieliliśmy się wszystkim – i rachunkami, i radościami, i zmęczeniem po pracy. Wiedziałem, że Karolina ma bardziej romantyczne podejście do życia niż ja, ale jakoś się dogadywaliśmy. Do czasu.

Zaczęło się niewinnie. Mała torebka z metką za kilkaset złotych. „Okazja, przecena!”, mówiła z błyskiem w oku. Potem była kurtka, jaką widuję tylko w luksusowych butikach, potem sukienka, której ceny nawet nie śmiałem sobie wyobrażać. Pomyślałem: raz się zdarzy. Ale potem „raz” zamieniło się w nawyk.

Przychodziła do domu z torbami pełnymi rzeczy. Raz nawet znalazłem paragon za kolczyki za 1800 złotych. O mało nie spadłem z krzesła.

– Karolina, co się dzieje? – spytałem któregoś wieczoru, patrząc, jak odcina metkę od kolejnej rzeczy.

– Co ma się dziać? – odpowiedziała bez cienia winy. – Pracuję, zarabiam, chcę coś mieć z życia.

Tylko że jej pensja się nie zmieniła. Nasze wspólne konto też nie notowało żadnych dodatkowych wpływów. A wydatki rosły. Zastanawiałem się, czy wzięła jakiś kredyt, może kartę kredytową, o której mi nie powiedziała. Albo, co gorsza... czy nie ma jakiejś tajemnicy. Takiej, o której boję się myśleć.

Do tej pory sądziłem, że nasze życie toczy się przewidywalnie. Bez dramatów. Myliłem się.

Byłem wściekły

– Co to, do cholery, jest?! – wrzasnąłem, trzymając w dłoni świstek papieru, który właśnie wyciągnąłem ze stosu nieposegregowanych paragonów.

– O co ci chodzi? – Karolina spojrzała na mnie znad ekranu laptopa, udając, że nie widzi mojego wkurzenia.

Sukienka za pięć tysięcy?! Czy ty kompletnie oszalałaś?

– Nie krzycz. I nie rób sceny. – Westchnęła, jakby tłumaczyła coś dziecku. – Była przecena. I miałam ochotę.

– Ochotę?! Karola, mamy wspólne konto, pamiętasz? To nie są twoje pieniądze. To są NASZE pieniądze. A ty wydajesz, jakbyś trafiła szóstkę w totka.

Wstała. Powoli. Bez pośpiechu. Jakby każde moje słowo przechodziło przez nią bez echa.

– Może właśnie dlatego, że przez lata liczyłam każdą złotówkę. Bo może pierwszy raz poczułam, że mogę zrobić coś tylko dla siebie.

– Coś tylko dla siebie?! – ściszyłem głos, ale w środku wrzałem. – A ja? A nasze plany, odkładane wakacje, nowy samochód? Mam zapytać jeszcze raz – skąd masz na to pieniądze?

Zamilkła. Na sekundę tylko. Wystarczająco, żebym poczuł niepokój. Potem wzruszyła ramionami.

– Ogarnij się, Tomasz. Może po prostu zasługuję na coś więcej niż promocje w dyskoncie.

Zatkało mnie. Nie dlatego, że miała rację. Bo nie miała. Ale dlatego, że pierwszy raz poczułem, że między nami jest coś więcej niż tylko kłótnia.

Czułem, że żona coś ukrywa

Od tamtej kłótni minęły dwa dni. Dwa dni cichego mieszkania, stukających talerzy, spuszczanych wzroków i udawania, że wszystko jest w porządku. Karolina siedziała przy stole, przewracając strony jakiegoś katalogu z wnętrzami. Podeszłem powoli, trzymając w ręku kubek z herbatą. Postawiłem go obok niej.

– Karola… musimy pogadać.

– O czym? – nawet nie podniosła wzroku.

– O tym, co się dzieje. O tych wydatkach. O tym, skąd masz pieniądze.

Zacisnęła usta. Przez chwilę myślałem, że odpowie. Ale nie. Wstała gwałtownie, tak że krzesło zaskrzypiało.

– Nic się nie dzieje – rzuciła przez zęby. – Po prostu czasem człowiek chce poczuć, że coś znaczy. Że nie musi pytać o pozwolenie, kiedy kupuje coś ładnego.

– Ja cię nie ograniczam! – warknąłem. – Tylko chcę wiedzieć, co się dzieje! Karola, czy ty coś przede mną ukrywasz?

Odwróciła się do mnie. I wtedy po raz pierwszy zobaczyłem w jej oczach złość. Prawdziwą, surową.

– Może i ukrywam. Ale może dlatego, że wiem, jak byś zareagował. Jak właśnie teraz.

– Czyli coś ukrywasz?!

Nie odpowiedziała. Zamiast tego chwyciła torebkę i kurtkę. Trzasnęły drzwi. Zostałem sam. Z pustym kubkiem, który nawet nie zdążył wystygnąć. I ze strachem. Bo nie wiedziałem, czy wróci. Ani kim się stała moja żona.

Nie mogłem w to uwierzyć

Wróciła późnym wieczorem. Cicho. Bez słowa. Jakbyśmy w tym mieszkaniu byli tylko współlokatorami, nie małżeństwem. Leżałem na kanapie z włączonym telewizorem, którego nawet nie słuchałem. Udawałem, że śpię. Następnego dnia robiłem kawę, kiedy usłyszałem cichy głos dochodzący z sypialni.

– Serio, nie wiem, jak mu to powiedzieć. On tego nie zrozumie. Dla niego wszystko musi być logiczne, uporządkowane, przeliczone…

Powoli podszedłem do drzwi. Uchyliłem je i podsłuchałem jej rozmowę telefoniczną.

– Ale przecież to twoje pieniądze, Karolina – odpowiedział kobiecy głos. Ewa. Jej przyjaciółka. – Wygrałaś, masz prawo robić, co chcesz.

– Ale to 500 tysięcy, Ewa. Nie mogę mu tego tak po prostu rzucić. On by to od razu ulokował, podzielił na fundusze, pomnożył. A ja chciałam, żeby choć raz było po mojemu.

Zamarłem. Serce waliło mi jak młotem. Cofnąłem się o krok, dwa… wróciłem do kuchni, usiadłem na krześle. Nie wiem, ile tak siedziałem, zanim wyszła.

– Co wygrałaś? – spytałem cicho, patrząc jej prosto w oczy.

Zbladła. Na sekundę. Potem odetchnęła ciężko.

Tomasz… Wygrałam na loterii. W listopadzie. 500 tysięcy złotych.

Poczułem, że wszystko, co znałem, runęło. Nie chodziło o pieniądze. Tylko o to, że przez miesiące patrzyła mi w oczy – i kłamała.

Wyznała mi wszystko

Siedzieliśmy naprzeciw siebie, jak obcy ludzie na pierwszej randce. Tylko że zamiast motyli w brzuchu, czułem kamień. Zimny i ciężki.

– Jak to się stało? – zapytałem. Głos miałem ochrypły, jakbym nie mówił od lat.

Karolina spuściła wzrok. Bawiła się brzegiem rękawa, jak dziewczynka przyłapana na ściąganiu.

– Szłam z Ewą do kiosku po gazetę. Taka bzdurna loteria – zdrapka. Jedna. Wyobraź sobie, jedna jedyna. I trafiłam.

– I co wtedy?

– Najpierw nie uwierzyłam. Potem... byłam w szoku. Poszłam do tej ich siedziby. Potwierdzili.

Zamilkła. Przez chwilę tylko było słychać tykanie zegara w kuchni. Ten dźwięk działał mi na nerwy.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś?

Spojrzała na mnie. Usta jej drżały, jakby zaraz miała się rozpłakać, ale się nie rozpłakała.

– Bo ty byś to wszystko rozplanował. Zainwestował. Spłacił kredyt, kupił lokatę, może nowy komputer. A ja... ja po prostu chciałam przez chwilę żyć jak w filmie. Bez analiz, bez Excela. Tylko przez chwilę, Tomek.

– Ale to nie chodzi o te pieniądze. – Pokręciłem głową. – Chodzi o to, że przez tyle miesięcy mnie okłamywałaś. Patrzyłaś mi w oczy i... nic.

– Bo się bałam, że jak ci powiem, to już nie będę mogła mieć tego tylko dla siebie.

Nie odpowiedziałem. Nie potrafiłem. Zdałem sobie sprawę, że przez te wszystkie miesiące nie żyliśmy razem – żyliśmy obok siebie.

Musiałem się wygadać

– No i co teraz zrobisz? – zapytał Mateusz, mieszając łyżeczką herbatę tak nerwowo, że kilka kropel rozlało się na stół.

– Nie wiem – westchnąłem, opierając łokcie na blacie. – W głowie mi się nie mieści, że to ukrywała tyle czasu. Przecież my wszystko robiliśmy razem. Wszystko.

– Może właśnie dlatego. – Spojrzał na mnie uważnie. – Zawsze robiliście wszystko razem. A ona, jak sama powiedziała, chciała coś tylko dla siebie.

– Ale czy to znaczy, że musiała mnie okłamać?

Mateusz wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Ale powiedz mi jedno. Gdybyś to ty wygrał te 500 tysięcy… powiedziałbyś jej od razu?

Zamilkłem. To pytanie wbiło się we mnie jak gwóźdź. Odruchowo chciałem powiedzieć: „oczywiście”, ale... coś mnie zatrzymało. Bo może przez chwilę też bym się wahał. Może też chciałbym poczuć ten dreszcz, tę władzę nad własnym losem. Bez podziału na „my”. Tylko „ja”.

– No właśnie – powiedział cicho brat. – To nie jest takie czarno-białe, jak by się chciało.

– Ale przecież zaufanie… – zacząłem.

– Czasem nawet ludzie, którzy się kochają, mają przed sobą tajemnice. Bo się boją, bo chcą czegoś innego. I nie zawsze to znaczy, że nie zależy im na drugiej osobie.

Siedzieliśmy w ciszy. Na zewnątrz padał deszcz. Kiedyś taki wieczór spędziłbym z Karoliną pod kocem. Teraz nie wiedziałem, czy w ogóle do niej wrócę.

Straciłem zaufanie do żony

Wróciłem późno. Ulica była cicha, deszcz zdążył ustać, ale powietrze pachniało mokrą ziemią i jakimś niepokojem. Karolina siedziała na kanapie. Bez makijażu, w tej starej szarej bluzie, w której chodziła, gdy mieliśmy wspólne leniwe niedziele. Wyglądała… zwyczajnie. Moja Karolina. Ale ja już nie byłem tym samym facetem, który ją kiedyś poślubił.

– Nie wiem, od czego zacząć – powiedziała cicho.

Usiadłem. Nie za blisko.

– To może od końca. Czy my w ogóle jeszcze jesteśmy „my”?

Spojrzała na mnie. Jej oczy były podkrążone, jakby nie spała od dni. Może i tak było.

– Chciałam ci to powiedzieć, naprawdę. Kilka razy. Ale bałam się, że od tej chwili wszystko się zmieni. I zmieniło się, mimo że milczałam. Może jeszcze bardziej.

– Bo nie chodzi o to, że wydałaś pieniądze. Chodzi o to, że przez tyle miesięcy żyłaś obok mnie z tajemnicą. A ja czułem, że coś jest nie tak, i obwiniałem się o wszystko. Myślałem, że coś robię źle.

– Nie zrobiłeś nic złego. Po prostu… chciałam przez chwilę poczuć, że wszystko mogę. Że nie muszę się nikomu tłumaczyć. Wiem, że to egoistyczne. I głupie. Ale to było moje marzenie. Wiesz, jak głupie marzenie? Żeby kupić sobie coś drogiego, nie licząc się z niczym.

– I co teraz? – zapytałem. Nie miałem siły mówić więcej.

– Nie wiem. Ale jeśli odejdziesz, zrozumiem. Tylko... jeśli zostaniesz, to już nie będę przed tobą niczego ukrywać. Nawet marzeń.

Nie odpowiedziałem. Bo nie wiedziałem jeszcze, czy potrafię zostać. I czy potrafię jej znów zaufać. Może miłość nie zawsze wystarcza. A czasem wygrana potrafi zniszczyć więcej niż bieda.

Tomek, 40 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama