„Znalazłam wymarzony pokój na wynajem. Ekscytacja szybko opadła, gdy współlokatorem okazał się ktoś z przeszłości”
„Teraz nagle się pojawia? Tutaj? W miejscu, gdzie mam zaczynać nowe życie? I niby mam zwyczajnie dzielić z nim kuchnię i łazienkę? Nie miałam jednak wyjścia. Umowa była podpisana, kaucja wpłacona, a ja nie wiedziałam, gdzie się podziać”.

- Listy do redakcji
Nigdy nie sądziłam, że w wieku trzydziestu dwóch lat znowu będę zaczynać wszystko od zera. Po dziesięciu latach pracy w jednej firmie, zmieniłam branżę. W poprzednim miejscu zaczepiłam się jeszcze na studiach. Początkowo na umowę zlecenie, po kilkanaście godzin w tygodniu. Z czasem dostałam więcej godzin, aby tuż po obronie magisterki przejść na umowę o pracę i cały etat. Swoją firmę wspominam naprawdę dobrze. Może nie zarabiałam tam kokosów, ale ludzie wokół mnie byli naprawdę fajni, a z szefostwem zawsze dało się dogadać.
Niespodziewanie straciłam pracę
Niestety branżę dopadł kryzys. Liczba zleceń malała, atmosfera robiła się coraz bardziej napięta. Z czasem nasza niewielka spółka została wchłonięta przez dużą korporację, która zrobiła cięcia etatów. Mój był jednym z tych, które okazały się „kosztem hamującym rozwój” – jak wyraził się jeden z nowych managerów. Dostałam wypowiedzenie i miesięczną odprawę.
Oszczędności miałam niewielkie, dlatego musiałam naprawdę się sprężyć i szukać nowego zajęcia. W swoim mieście nie trafiałam jednak na nic ciekawego. Aż pewnego dnia zadzwonił telefon i miła pani z działu HR poinformowała, że poszukują kogoś, ale nie na miejscu, ale do zamiejscowego oddziału. Gdzie? Nad morzem. Okazało się, że zarówno stanowisko, jak i pensja, którą mi proponują, są dość kuszące. A że nie miałam dzieci i męża, ba nie miałam nawet narzeczonego, tak naprawdę nic nie trzymało mnie na miejscu.
Postanowiłam zaryzykować i zacząć na nowo budować swoją codzienność zupełnie gdzieś indziej. I tak przeprowadziłam się z Wrocławia do Gdańska. Do nowej pracy, nowych ludzi i, jak sądziłam, lepszego życia. Czy się bałam? Może trochę. Ale potrzebowałam tej zmiany. Już od dłuższego czasu czułam, że czegoś mi brakuje. Może to los specjalnie przygotował dla mnie tę niespodziankę? Żebym zaczęła wszystko od nowa, z czystą kartą? I znalazła wreszcie swoje miejsce na ziemi?
Nie miałam nic przeciwko przeprowadzce. Był jednak pewien problem. Jaki? Nie było mnie stać na wynajęcie całego mieszkania. Ceny kawalerek w ostatnim czasie poszybowały w górę, a ja nie chciałam wydawać połowy pensji na czynsz. Nie miałam poduszki finansowej, dlatego musiałam zacząć odkładać. Nie mówiąc już o tym, że marzyło mi się kiedyś coś własnego. Ale na to potrzebny jest przecież wkład własny. A niby skąd miałam go wziąć, pakując do kieszeni właścicielowi wynajmowanego mieszkanka? Albo spłacając jego kredyt? No właśnie. Kto był w takiej samej sytuacji jak ja, na pewno zrozumie, o co mi chodziło.
Miejsce wydawało się wymarzone
Tak więc zaczęłam szukać pokoju do wynajęcia. Wciąż imprezujący studenci nie wchodzili jednak w grę. W końcu już dawno nie miałam dwudziestu lat i nie chciałam mieszkać z dzieciakami, które będą mi sprowadzać na noc całe tabuny znajomych. Doskonale pamiętam te klimaty. Ciągłe kłótnie o sprzątanie łazienki, kolejki w kuchni, muzyka dudniąca niemal przez całą noc? Nie, dziękuję. Zdecydowanie jestem na to już za stara.
Chciałam czegoś jasnego, przestronnego, z normalnymi ludźmi. Zależało mi, żeby mieszkanko było przytulne, pokój fajnie urządzony, kuchnia dobrze wyposażona, balkon do dyspozycji lokatorów. No wiecie, chciałam zwyczajnego standardu, a nie jakiejś zapuszczonej nory. Przejrzałam mnóstwo ofert w necie, obejrzałam kilka miejsc, ale wszędzie było coś nie tak. Albo właściciele chcieli za wynajem krocie. A na przepłacanie nie mogłam sobie pozwolić. W końcu trafiłam jednak na ogłoszenie idealne. Piękne mieszkanie w nowym bloku, dwa pokoje, wygodnie urządzone, niedaleko plaży. I w dodatku z ogrodem zimowym.
– To jest to – powiedziałam do Martyny, swojej koleżanki z dawnej pracy.
– Tak, zdjęcia prezentują się całkiem spoko – przyznała, przeglądając bogatą galerię.
– W takim miejscu mogę rozpocząć nowy rozdział swojego życia – uśmiechnęłam się, chyba bardziej do siebie samej niż jej.
Tylko że nikt nie ostrzegł mnie, że w tym moim nowym życiowym rozdziale... powrócą postaci z przeszłości.
Z właścicielką mieszkania wszystko dogadałyśmy telefonicznie. Później pojechałam obejrzeć swoje nowe lokum. Na żywo miejsce to prezentowało się równie przytulnie, co na zdjęciach. Podpisałam więc umowę i wpłaciłam kaucję.
– W drugim pokoju mieszka Daniel. Naprawdę kulturalny i dobrze wychowany chłopak – pani Agnieszka zaczęła wychwalać swojego lokatora. – Pracuje, robi jakieś kursy. Ponoć niewiele czasu przebywa w domu – tłumaczyła mi.
Stare, znajome oczy
Wprowadzałam się w niedzielę wieczorem. Klucze już dostałam, ale postanowiłam zadzwonić do drzwi. W końcu mój współlokator mógłby poczuć się dziwnie, gdybym bez słowa wparowała mu na chatę, nieprawdaż? Drzwi otworzył mi młody facet. Wysoki, z potarganymi włosami i lekko ironicznym uśmiechem.
– Cześć. Jestem Daniel – nagle ręka, którą mi podawał, zadrżała.
Zamarłam. Bo ten kpiący uśmiech i zielone oczy znałam aż za dobrze.
– Daniel?
Zrobił krok w tył, jakby sam nie wierzył, w to, co właśnie się stało.
– Serio? Ty… tutaj?
To był mój były chłopak. Facet, z którym byłam prawie trzy lata. Ten, który rzucił mnie bez słowa wyjaśnienia, zostawiając jedynie wiadomość na Messengerze: „To nie ma już sensu. Przepraszam”. I tyle go widziałam. Od tego czasu nie mieliśmy kontaktu. W ogóle. Żadnych wyjaśnień. Po prostu zniknął z mojego życia. Zupełnie jakby nigdy go w nim nie było, a te niemal trzy lata nic dla niego nie znaczyły. A teraz nagle się pojawia? Tutaj? W miejscu, gdzie mam zaczynać nowe życie? I niby mam zwyczajnie dzielić z nim kuchnię i łazienkę?
Nie miałam jednak wyjścia. Umowa była podpisana, kaucja wpłacona, a ja nie wiedziałam, gdzie się podziać. Nie mogłam tak po prostu zabrać swoich walizek i się wyprowadzić. Bo niby gdzie? Czy pani Agnieszka w ogóle zrozumiałaby, że chcę zerwać naszą umowę? W końcu tak wychwalała Daniela.
Mieszkam z duchem przeszłości
Przez pierwsze dni czułam się, jakby ktoś mnie zamknął w kapsule czasu. Wspomnienia wracały jak bumerang. Wieczory spędzane na kanapie, z popcornem i Netflixem w tle. Jego sposób smarowania chleba masłem (tak, dziwnie – łyżeczką!), truskawkowe jogurty ułożone w równy rządek na lodówkowej półce, zapach jego perfum. Ta charakterystyczna mieszanka świeżych owoców cytrusowych z morską bryzą, jakimiś akordami ziołowymi i odrobiną piżma.
Daniel próbował utrzymywać dystans. Zachowywał się grzecznie, zaskakująco dojrzale. Nie zaczepiał mnie, nie komentował. Nawet nie uśmiechał się tym swoim kpiarskim grymasem, jak to dawniej miał w zwyczaju. Ale napięcie było wyczuwalne. Tak bardzo, że atmosferę w naszym mieszkaniu można było kroić nożem.
Któregoś wieczoru spotkaliśmy się w kuchni. Ja z kubkiem herbaty i kanapkami, które zrobiłam sobie na kolację, on z kieliszkiem wina. Przez chwilę siedzieliśmy w zupełnej ciszy. Zanim zdążyłam wstać i po prostu iść do swojego pokoju, zapytał:
– Nie uważasz, że to jakiś chory chichot losu? Że ktoś, tam na górze, zwyczajnie sobie z nas zakpił?
Parsknęłam śmiechem, bo czułam dokładnie to samo.
– Zdecydowanie. Gdybym wiedziała, że tu mieszkasz, nie pojawiłabym się nawet na tej klatce schodowej.
– Głupio mi.
Spojrzałam na niego zaskoczona. A on dodał:
– Za tamto. Za to, że wtedy tak uciekłem. Że stchórzyłem i niczego ci nie wyjaśniłem, zachowując się jak zwyczajny dzieciak.
Wyjaśnienia, których potrzebowałam
Usiedliśmy przy stole. Rozmawialiśmy jak dorośli ludzie – może po raz pierwszy w naszej historii. Daniel przyznał, że odszedł, bo czuł się wtedy „przegrany”. Stracił pracę, był w depresji, nie umiał się przyznać, że sobie nie radzi z życiem.
– Bałem się, że mnie zostawisz – powiedział. – Więc sam odszedłem. Żeby mieć kontrolę. To chore, co? Ale wtedy nie myślałem racjonalnie.
Słuchałam i czułam, że moje serce topnieje. Nie z miłości do niego. Jasne, że nie. Już dawno wybiłam sobie go z głowy. Ale z ulgi. Tyle lat żyłam z pytaniem: „Co zrobiłam źle, że Daniel zostawił mnie w ten sposób?”. A odpowiedź nie miała ze mną nic wspólnego.
– Nie wracajmy do tego – powiedziałam cicho. – Ale dzięki, że w końcu mi to powiedziałeś.
Mieszkanie z byłym nie było łatwe. Ale też nie było dramatem. Z czasem nauczyliśmy się siebie na nowo – jako współlokatorzy. Nie wróciliśmy do siebie. To nie ta bajka. Ale zbudowaliśmy poprawne relacje. Nauczyłam się odpuszczać i wybaczać. Sobie – i jemu. Zamiast czuć żal, poczułam... spokój. Kiedy po roku wyprowadzałam się do samodzielnej kawalerki, powiedział tylko:
– Teraz robisz coś pierwsza.
Uśmiechnęłam się.
– Bo teraz już wiem, że dam sobie radę. Nawet z duchami przeszłości.
Może to nie była historia jak z filmu romantycznego. Ale była prawdziwa. Pokazała mi, że czasami najtrudniejsze spotkania prowadzą do najważniejszych rozmów. I że nie zawsze warto uciekać. Czasem trzeba stanąć twarzą w twarz z tym, co boli i otwarcie przyznać się do wszystkiego. Bo zanim ruszysz do przodu, musisz zamknąć drzwi za sobą. Nawet jeśli za tymi drzwiami mieszka… twój były.
Ada, 32 lat
Czytaj także:
- „Synowa woziła wnuka w wózku do 4. roku życia. Jednym zdaniem wyjaśniłam, dokąd prowadzą jej durne metody wychowawcze”
- „Córka wyjechała na wymianę studencką i nie widziałam jej przez rok. Przed ostatnim egzaminem zjawiła się z dzieckiem”
- „Mój mąż ma fioła na punkcie oszczędzania. Podliczył paragony i zrobił awanturę, że zbyt dużo zapłaciłam za czereśnie”

