Reklama

Rok bez dziecka to jak rok z połową serca. Moja córka – jedynaczka – wyjechała na wymianę studencką do Barcelony. Miało być cudownie: doświadczenie, rozwój, języki. A dla mnie pustka, którą próbowałam wypełniać książkami, serialami, rozmowami z sąsiadkami. Kontakt był sporadyczny, zawsze w biegu. Coś było nie tak, ale nie chciałam się narzucać. W końcu dorosła kobieta. Wiedziałam, że wraca na ostatni egzamin magisterski, byłam dumna i podekscytowana. I wtedy ją zobaczyłam – bladą, wychudzoną i... trzymającą niemowlę w ramionach.

Reklama

Pożegnanie na lotnisku

– No, mama, nie płacz. Będę dzwonić – mówiła z uśmiechem, z tą swoją nonszalancją, której nigdy nie rozumiałam.

Stałyśmy w hali odlotów. Ludzie wokół spieszyli się, ściskali, żegnali, a ja próbowałam się nie rozpłakać. Miała lecieć do Barcelony na cały rok – program Erasmus. Cieszyła się jak dziecko. Spakowała walizkę z rozmachem, jakby jechała na wakacje. Uparła się, że sama pojedzie na lotnisko, ale ja się nie zgodziłam. Musiałam ją jeszcze raz przytulić.

– Pamiętaj o witaminach – rzuciłam, choć wiedziałam, że to głupie.

– Serio, mamo? – zaśmiała się, przytulając mnie mocno. – Nie martw się. Będę pisać, obiecuję.

Widziałam, jak podchodzi do kontroli bezpieczeństwa. Pomachała mi jeszcze przez szybę. Wróciłam do domu i w pokoju po niej unosił się zapach jej perfum. Jakieś niedokończone pranie, notes z zapiskami, kubek z niedopitą herbatą. Usiadłam na łóżku i dopiero wtedy się rozkleiłam.

Na początku pisała codziennie. Selfie spod palm, zdjęcia tapas, opowieści o wykładach. A potem coraz rzadziej. Tłumaczyła, że zajęcia, życie towarzyskie, nowe obowiązki. Nie chciałam być zaborcza, więc milczałam, choć wewnątrz mnie coś nie dawało spokoju.

– Wszystko dobrze, mamo. Nie wariuj – powtarzała, gdy próbowałam dopytywać.

Nie wariowałam. Próbowałam tylko zrozumieć, dlaczego mój kontakt z własnym dzieckiem stał się taki przelotny. Coś się zmieniło. I czułam to bardziej z każdym kolejnym tygodniem.

Czułam jakiś niepokój

W styczniu przestała odbierać moje telefony. Najpierw zrzucała połączenia, potem nie odpisywała na wiadomości. Tłumaczyłam sobie, że może coś się stało z telefonem, że może zgubiła, może zalany. Usprawiedliwiałam ją na sto sposobów, ale w środku czułam narastającą panikę.

– Studentka, nie nastolatka – mówiła koleżanka z pracy. – Zajęta pewnie. Daj jej żyć.

Ale ja znałam moją córkę. Wiedziałam, że gdyby wszystko było w porządku, dałaby znak. Znałam też ten jej ton, jak dzwoniła ostatnio. Taki wycofany, jakby mówiła do mnie przez filtr.

– Mamo, nie panikuj. Nie mam siły teraz gadać. Wszystko w porządku – powiedziała raz, a potem zniknęła.

Codziennie sprawdzałam Facebooka, Instagram. Żadnych nowych zdjęć. Zero aktywności. Pisałam do jej współlokatorki z akademika – nie odpisała. Pisałam do opiekuna programu na uczelni – odpowiedział, że kontakt z córką był, że wszystko wygląda normalnie. Zaczęłam źle spać. Budziłam się w środku nocy z myślą, że coś jej się stało. Może wypadek? Może coś ukrywa? Może... – tej myśli nie dokończyłam.

W marcu przyszła jedna wiadomość: „Mamo, przepraszam, że się nie odzywam. U mnie wszystko jakoś się układa. Wrócę w czerwcu na obronę. Kocham cię”. Krótkie zdania. Jakby ktoś ją zmuszał do napisania. Z trudem powstrzymałam się, by nie zadzwonić. Po tej wiadomości znowu cisza. Dni mijały powoli, a ja żyłam jak na zwolnionym filmie. Praca – dom – modlitwa, by była bezpieczna. I by nie okazało się, że jej „wszystko jakoś się układa” znaczy coś więcej, niż chciała mi przyznać.

Zaskoczenie przed egzaminem

Dzień jej powrotu był duszny. Z bukietem róż czekałam w domu, wpatrując się w drzwi jak lunatyczka. Czułam, jak serce wali mi jak młot. Nie widziałam jej od roku. Marzyłam o tym momencie, choć nie wiedziałam, czego się spodziewać. I wtedy drzwi się otworzyły Wysunęła się zza nich, jakby z innego świata. Była blada, wychudzona, jej włosy związała w niedbały kok. Na rękach trzymała... dziecko. Niemowlę. Moje wnuczę. Przez chwilę nie mogłam się ruszyć. Czułam, jak kolana uginają mi się pod ciężarem zrozumienia.

– Cześć, mamo – powiedziała cicho, stając przede mną. – To... Nina.

Patrzyłam na nie obie w milczeniu. Dziecko poruszyło ustami, westchnęło przez sen. Miała różowy rampers i maleńką czapeczkę zsuniętą na bok. A ja czułam, że wszystko we mnie krzyczy.

– Kiedy? Dlaczego mi nie powiedziałaś? – szepnęłam w końcu, głos mi się łamał.

– Nie wiedziałam, jak. Nie byłam gotowa. Wiem, że to brzmi okropnie – odparła z bólem.

Chciałam się na nią rzucić, przytulić, ale stałam w miejscu. Jak zaklęta. Nie potrafiłam zrozumieć, jak to się stało. Jakim cudem moje dziecko nosiło w sobie tajemnicę tak wielką, tak... ważną.

– Zdaję dziś obronę. Potrzebuję, żebyś była – powiedziała, głaszcząc dziecko po policzku.

Kiwnęłam tylko głową. Wszystko inne było poza moim zasięgiem.

W jej słowach były niedopowiedzenia

– Pójdziemy na spacer? – zapytała, kiedy ledwo przekroczyła próg swojego domu.

Szłyśmy cicho przez park. Mała spała. Ona milczała.

– Ojciec dziecka? – zapytałam w końcu.

– Hiszpan. Nie chce mieć z nami nic wspólnego – odpowiedziała bez emocji.

– I byłaś z tym wszystkim sama?

– Tak.

Zatrzymałam się.

– Dlaczego nie powiedziałaś mi nic przez cały rok?

Spojrzała na mnie, w oczach miała łzy.

Wstydziłam się, mamo. Nie wiedziałam, jak ci to powiedzieć. Bałam się, że się odwrócisz. Że mnie zostawisz.

Chciałam powiedzieć, że nigdy bym tego nie zrobiła. Że serce matki nie zna granic. Ale głos mi zamarł w gardle. Za długo milczałam. Ona za długo milczała. Między nami zawisło coś, czego jeszcze nie potrafiłyśmy nazwać. Wróciłyśmy do domu. Do tego samego pokoju, który zostawiła przed rokiem z uśmiechem i walizką pełną marzeń. Teraz wniosła tam torbę z dziecięcymi ubrankami, paczkę pieluch i małą, zmęczoną istotę, która w nocy budziła się co trzy godziny.

Nie mówiłyśmy wiele. W kuchni robiłam zupę, ona siedziała z Niną na kolanach, a w telewizji cicho leciał jakiś film, którego żadna z nas nie oglądała.

– Jesteś zła? – zapytała w końcu.

– Nie wiem – odparłam szczerze.

Bała się mojej reakcji

Nie chciałam kłamać. W środku mieszały się we mnie żal, strach, poczucie winy. Ale też coś jeszcze – miłość. Dzika, matczyna, nieodwołalna. Kochałam ją mimo wszystko. Kochałam tę małą istotę, choć znałam ją od zaledwie kilku godzin.

– Bałam się, że zawiodłam twoje oczekiwania – powiedziała cicho. – Że miałam być najlepsza, mądra, niezależna. A wracam z dzieckiem i stertą niezałatwionych spraw.

Usiadłam obok niej i dotknęłam jej dłoni.

– Moje oczekiwania nie mają teraz znaczenia. Masz córkę. Masz mnie. I zawsze będziesz mieć.

Nie odpowiedziała. Tylko przytuliła się mocno, jak wtedy, gdy miała sześć lat i wróciła z rozbitym kolanem. Tylko że teraz skaleczenie było głębsze, a blizna już zaczynała się rysować. W nocy, gdy Nina znowu płakała, wstałam przed nią. Wzięłam ją na ręce i chodziłam po mieszkaniu, nucąc coś pod nosem. Czasem najwięcej mówi się wtedy, gdy milczy się razem.

Minęło kilka tygodni, odkąd wróciły. Nasze dni stały się rytuałem: śniadania, drzemki, pranie małych ubranek, pierwsze uśmiechy Niny. Moja córka zaczęła znów mówić więcej. Czasem wieczorami, kiedy mała spała, opowiadała mi o samotnych nocach w akademiku, o tym, jak bała się spojrzeń sąsiadów, jak szukała pracy, byle tylko zostać tam jak najdłużej, zanim wróci do Polski z dzieckiem.

– Myślałam, że jak przylecę, to zamieszkam sama. Znajdę jakąś klitkę, będę dawać korepetycje, może wieczorami pracować w knajpie... Ale ja już nie jestem sama – powiedziała kiedyś. – Nie mogę być sama.

A ja uświadomiłam sobie, że i ja nie jestem sama. Przez ten rok dusiłam się w pustce, a teraz miałam w domu życie – wymagające, trudne, ale prawdziwe. Nie wiem, co będzie dalej. Czy wróci na studia doktoranckie, czy znajdzie nową drogę? Czy Nina będzie znała kiedyś swojego ojca? Ale wiem jedno: zrobimy to razem. I to już nie jest powrót do przeszłości – to jest początek czegoś nowego.

Czasem wciąż siedzę wieczorem sama przy kuchennym stole i myślę o tym, jak bardzo życie potrafi nas zaskoczyć. Nie zawsze dając odpowiedzi, których się spodziewamy. Ale czasem dając coś jeszcze cenniejszego – drugą szansę.

Teresa, 52 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama