Reklama

Od kilku lat jestem na emeryturze. Mieszkam samotnie w małym domu na obrzeżach miasta. Nie powiem, czasem doskwiera mi cisza, ale też lubię ją – mam swoją rutynę: poranną kawę, podlewanie kwiatów w ogrodzie, czytanie gazet, wizyty w pobliskim warzywniaku i rozmowy z sąsiadką Marylką przez płot. Towarzyszy mi mój kot, Bazyl – niezależny typ, ale czasem przyjdzie się przytulić, gdy wie, że mam gorszy dzień.

Moja córka Magda mieszka w centrum, prowadzi firmę i rzadko ma czas, żeby przyjechać. Dzwoni czasem, a najczęściej w święta albo jak potrzebuje coś załatwić. Wnuczka Ania – jej córka – kiedyś przyjeżdżała do mnie na wakacje, jako dziecko. Ładna, bystra dziewczynka z burzą rudych włosów i nieposkromioną energią. Potem kontakt się trochę rozluźnił. Dorastała. Miała swoje sprawy. Snapchaty, TikToki i inne wynalazki.

Nie miałam nic przeciwko

I wtedy zadzwoniła Magda. Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj – siedziałam akurat na werandzie z herbatą, Bazyl spał mi na kolanach, a słońce leniwie wspinało się po niebie.

– Mamo… – usłyszałam po drugiej stronie telefonu. – Możemy pogadać?

Z tonu głosu wiedziałam, że nie chodzi tylko o pogaduszki.

– Oczywiście, córeczko. Co się stało?

– Ania… pokłóciła się ze mną. Zresztą, to nie pierwsza awantura. Ona… ona nie chce już u mnie mieszkać.

– Ale… gdzie teraz jest?

– U koleżanki. Ale to chwilowe. Mamo, wiem, że to dla ciebie dużo, ale… mogłaby zamieszkać u ciebie? Tylko na jakiś czas?

Nie myślałam długo.

– Oczywiście. Przecież to moja wnuczka. Może się u mnie zadomowić. Mam przecież wolny pokój.

Gdy Ania wprowadziła się trzy dni później, miałam łzy w oczach. Przytuliła mnie, nawet przyniosła czekoladki i powiedziała:

– Dzięki, babciu. Jesteś kochana. Obiecuję, że nie sprawię problemów.

Poczułam się znowu potrzebna. Jakbym wróciła do życia. Na początku było cudownie – wieczorne rozmowy przy kolacji, śmiech, wspólne gotowanie. Ale z czasem wszystko zaczęło się psuć...

Wnuczka zaczęła pyskować

– Aniu, skarbie… Czy mogłabyś nie zostawiać tych brudnych naczyń na stole? – zapytałam ostrożnie, wchodząc do kuchni, gdzie piętrzyły się talerze po śniadaniu.

Wnuczka, leżąca rozwalona na kanapie z telefonem w ręku, nawet nie podniosła wzroku.

To nie hotel, babciu, ale też nie muzeum – rzuciła beznamiętnie, a jej palce dalej przesuwały się po ekranie.

Zatkało mnie. Jeszcze tydzień temu potrafiła zapytać, czy zaparzyć mi herbaty, a dziś…?

– Kochanie, ja nie proszę o cud, tylko o odrobinę porządku. Kuchnia nie sprzątnie się sama – odparłam, czując, jak coś się we mnie gotuje.

– No to sama to zrób. Przecież i tak siedzisz cały dzień w domu, masz czas – mruknęła, jakby mówiła o czymś oczywistym.

W tej jednej chwili pękło we mnie coś, czego nie byłam w stanie już zatrzymać.

– Aniu! Ja cię przyjęłam z dobrego serca! Nie po to, żebyś mnie traktowała jak sprzątaczkę! – uniosłam głos, pierwszy raz od dawna.

– Oj, nie dramatyzuj – westchnęła z irytacją i wstała z kanapy. – Dobra, zmyję te twoje naczynia, skoro to takie ważne.

– To nie o naczynia chodzi… – zaczęłam, ale już była w kuchni, trzaskając kranem i przewracając talerzami.

Zamilkłam. Usłyszałam, jak woda leci z impetem, a potem odgłos tłuczonego szkła.

– No super. Stłukłam twój święty kubeczek. Tragedia, nie?

Zamarłam. To był kubek po moim mężu. Ostatni prezent od niego. Ale nie powiedziałam nic. Czułam tylko, jak wali mi serce. Wyszłam do ogrodu, usiadłam na ławce i zwinęłam dłonie w pięści. Jak mogłam się tak pomylić? Jak mogłam sądzić, że będzie dobrze?

Pożaliłam się córce

Tydzień później wzięłam głęboki oddech i wykręciłam numer Magdy. Długo nie odbierała. Gdy wreszcie usłyszałam jej głos, poczułam ulgę… ale też złość.

– Mamo, jestem zawalona robotą. Możesz mówić krótko?

– Magda, ja… ja nie radzę sobie z Anią. Ona… jest nie do zniesienia. Nie słucha, jest opryskliwa. Traktuje mnie jak służącą.

Chwila ciszy. A potem:

– Mamo, przecież wiedziałaś, że Ania ma trudny charakter. Chciałaś jej pomóc.

– Chciałam, ale ona mnie poniża. Wczoraj stłukła kubek po Władku, a potem jeszcze mnie wyśmiała. Ty w ogóle słyszysz, co ja mówię?

– Mamo… – westchnęła. – Z całym szacunkiem, ale Ania ma teraz trudny okres. Daj jej czas. Poza tym… sama się zgodziłaś. Teraz to twój problem. Sama chciałaś.

Poczułam, jak robi mi się zimno. Zdrętwiały mi palce, choć trzymałam telefon mocno.

Czyli mam po prostu to znosić?

– Mamo, naprawdę nie mam teraz czasu na twoje dramaty. Muszę kończyć.

Zakończyła połączenie, a ja przez chwilę patrzyłam w ekran, jakby miała zaraz oddzwonić. Nie oddzwoniła. Nie zrobiła tego przez kolejne dni. Tymczasem Ania… Ania zachowywała się coraz bardziej jak pani tego domu. Przestawiała rzeczy w kuchni, zostawiała ubrania na środku salonu, a mnie zbywała spojrzeniem znad telefonu.

Kiedyś powiedziałam, że wychodzę na zakupy, żeby uważała na obiad. Wróciłam, a w piekarniku zastałam spalone mięso. Nawet nie ruszyła się z kanapy. A na moją uwagę tylko wzruszyła ramionami.

To był twój pomysł z obiadem, nie mój.

Wieczorem siedziałam w fotelu i gapiłam się w telewizor, nie wiedząc nawet, co leciało. Przyszła myśl, której nie chciałam wypowiedzieć głośno. Czy ja naprawdę dobrze zrobiłam, że ją tu przyjęłam?

Wnuczka mnie nie szanowała

Był wieczór. W kuchni unosił się zapach przypalonego mleka – znowu Ania zostawiła garnek na gazie i poszła do swojego pokoju. Weszłam tam cicho, chcąc tylko zabrać jej kubek. Ale wtedy usłyszałam głos.

– No mówię ci, że nie mam wyjścia. Muszę się jeszcze trochę przemęczyć z tą starą, zanim znajdę coś swojego.

Stałam jak wryta. Czułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Wnuczka… moja Ania… tak o mnie mówiła? Wycofałam się i zatrzasnęłam drzwi. Niech słyszy, że słyszałam. Niech wie, że wiem. Po minucie przyszła.

– Podsłuchujesz? – uniosła brwi z zimnym uśmieszkiem.

– Naprawdę tak o mnie myślisz? – zapytałam szeptem, bo gardło miałam ściśnięte.

– Babciu, nie podsłuchuj, skoro nie znasz realiów – prychnęła.

– Realiów? Jakich realiów, Aniu?! Że jesteś gościem w moim domu i traktujesz mnie jak wrzód?! – głos mi się załamał.

O matko, znowu się zaczyna... – przewróciła oczami.

– Wynoś się. Już dziś. Spakuj się i znikaj – powiedziałam cicho, ale stanowczo.

Zamknęłam się w łazience, zanim zdążyła coś odpowiedzieć. Chciałam być sama. Nie chciałam już słuchać jej słów. Już wystarczyło.

Znów byłam sama

Rano w domu było przeraźliwie cicho. Taka cisza, która nie uspokaja, tylko dźwięczy w uszach jak wyrzut. Spojrzałam na stół – pusty. Żadnych resztek śniadania, żadnej torebki po czipsach, żadnego kubka z niedopitą herbatą Ani. Odeszła. Zabrała swoje rzeczy, nie zostawiła nawet karteczki.

W kuchni ostygła kawa. Nalałam sobie trochę do filiżanki, ale nie miałam siły jej wypić. Bazyl wszedł powoli, przeciągnął się i wskoczył na krzesło naprzeciwko mnie. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie. On – z pytaniem. Ja – bez odpowiedzi.

Wyszłam do ogrodu. Jeszcze kilka dni temu Ania robiła tutaj zdjęcia na Instagram. Z uśmiechem, pozując w moim swetrze, który nazywała „vintage”. Teraz ten sweter znowu należał tylko do mnie. Nagle wydał mi się jakiś starszy, cięższy, jakby przesiąknięty zawodem. Wieczorem zadzwoniłam do Magdy. Raz, drugi, trzeci. Nie odebrała. Nawet nie próbowała oddzwonić. Siedziałam potem w fotelu, z kotem na kolanach, patrząc w telewizor. Nie wiedziałam nawet, co oglądam. W głowie krążyła tylko jedna myśl: jak łatwo dziś można zostać odrzuconym. Przez własną krew.

Nie wiem, czy jej wybaczę

Minęły trzy tygodnie. Prawie pogodziłam się z tą ciszą. Prawie. Była sobota. Padał deszcz, taki leniwy, wiosenny kapuśniaczek. Owinęłam się kocem i siedziałam z książką, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam powoli. Stała tam – Ania. Z mokrymi włosami, bez makijażu, z oczami spuszczonymi w dół.

– Cześć… babciu – powiedziała cicho.

Nie ruszyłam się.

Przyszłam, bo… bo chyba trochę przesadziłam.

Zawahałam się.

– Tylko trochę?

Unikała mojego wzroku.

– Nie wiedziałam, że cię tak zranię. Serio. Może… może nie umiem jeszcze być dorosła.

Stałyśmy tak. Ja – z jednej strony progu. Ona – z drugiej. Między nami wszystko to, co padło. I wszystko, co nie zostało powiedziane.

– Chciałam cię przeprosić – dodała po chwili. – Nie wiem, czy chcesz mnie znowu widzieć, ale… no. Przepraszam.

Wzięłam głęboki oddech.

– Wiesz, Aniu… przeprosiny to nie magiczne zaklęcie. To nie tak, że wszystko zniknie.

– Wiem – szepnęła. – Ale chciałam, żebyś wiedziała, że żałuję.

Pokiwałam głową. Serce mi łomotało. Chciałam ją przytulić. A jednocześnie… nie mogłam.

Potrzebuję czasu – powiedziałam cicho.

Skinęła głową i odeszła, bez słowa więcej.

Helena, 72 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama