„Teść kupił mi luksusowe perfumy bez okazji. Ja się ucieszyłam, a mężowi od razu zapachniały zdradą”
„– Jan, to… to nie jest w porządku – powiedziałam w końcu, z trudem łapiąc oddech. – W porządku, nie w porządku… – mruknął, robiąc krok w moją stronę. – W życiu trzeba czasem pozwolić sobie na coś więcej, Aneto”.

- Redakcja
Czasem mam wrażenie, że żyję w teatrze, w którym nie napisałam ani jednego dialogu. Moje życie z Markiem to niby codzienna rutyna, zwykłe sprawy – praca, obiad, zakupy, trochę śmiechu, trochę zmęczenia. Niby zwykłe, a jednak coś w tym wszystkim zgrzyta.
Może to ja – za bardzo się przejmuję, za mało odpuszczam. Albo może to Marek, który wszystko wie najlepiej i uważa, że jak coś mi się nie podoba, to pewnie przesadzam. Albo… może Jan. Teść, który zawsze wchodzi do naszego mieszkania jak do siebie, rzuca uwagi, komentuje, a ja czuję się wtedy jak dekoracja, a nie część tej rodziny. Próbuję to zignorować, ale czasem, kiedy Jan się uśmiecha i mówi coś z tym swoim tonem, jakby wiedział więcej niż ja, czuję ukłucie w żołądku. Czasem miły, czasem władczy, czasem jakby chciał sprawdzić, ile może sobie pozwolić. A ja… zaciskam zęby. Marek mówi, że to normalne, że Jan to „taki typ”. Tylko czy normalne jest to, że kiedy Jan wręcza mi perfumy – eleganckie, drogie, w pudełku przewiązanym wstążką – mam wrażenie, jakbym była kimś więcej niż synową?
Mąż się złościł
– Aneta, naprawdę myślisz, że to normalne? – Marek podniósł głos, a ja poczułam, jak w środku zaczynam się kurczyć. – Perfumy?! Od mojego ojca?! Przecież to nie jest prezent dla synowej!
Stałam przy blacie w kuchni, trzymając w ręku to cholernie eleganckie pudełko, jakby ważyło tonę.
– Może po prostu chciał być miły – wymamrotałam, chociaż sama nie byłam pewna, czy w to wierzę.
– Miły?! – Marek przeszedł kilka kroków, jego dłoń zacisnęła się w pięść. – To jest przekroczenie granicy. Wiesz o tym, prawda? – Jego oczy były jak dwa wąskie szparki, patrzył na mnie, jakby chciał mnie przeszyć na wylot.
– Marek, błagam cię… – zaczęłam, ale urwał mi w pół słowa.
– Dlaczego w ogóle to przyjęłaś? Dlaczego nie powiedziałaś, że nie chcesz?
– Bo… bo to głupio odmawiać, jak ktoś ci coś daje. Poza tym, co miałam powiedzieć? Że jego perfumy mnie obrażają? – Poczułam, jak głos mi się łamie, a oczy zaczynają piec.
– Tak, powinnaś była tak powiedzieć! Albo przynajmniej dać mi znać! – wybuchł Marek, machając rękami. – A ty co? Uśmiechasz się, dziękujesz, przyjmujesz…
– Nie uśmiechałam się! – warknęłam, choć wcale nie byłam tego taka pewna.
Może uśmiechnęłam się z zakłopotania, może z nerwów, a może naprawdę mi się spodobał ten flakonik. Ale teraz już sama nie wiedziałam. Zamilkliśmy. W kuchni słychać było tylko tykanie zegara i moje szybkie, płytkie oddechy.
– Aneta… ja po prostu nie chcę, żebyś była… – urwał, jakby sam nie wiedział, co chce powiedzieć.
– Żeby była co? – spytałam cicho, czując, jak narasta we mnie wściekłość.
– Żebyś była… dla niego kimś więcej.
Te słowa uderzyły we mnie jak cios.
– Marek, ja nie jestem niczyją własnością. Ani twoją, ani jego.
Ale w środku wiedziałam, że to nie jest takie proste.
Miał pretensje do ojca
Marek zadzwonił do ojca wieczorem. Stałam w sypialni, nasłuchując przez uchylone drzwi, jak jego głos zmienia się z kontrolowanego w coraz bardziej napięty.
– Tato, musimy porozmawiać – zaczął spokojnie, ale po tonie wiedziałam, że długo w tym spokoju nie wytrwa. – O tym… o tym prezencie dla Anety.
Chwila ciszy, potem odpowiedź Jana, stłumiona, ale słyszałam w niej nutę rozbawienia.
– Oj, Marek, nie rób z tego problemu – mruknął teść, jakby rozmawiali o jakiejś błahostce. – To tylko perfumy, mały upominek.
– Ale chyba wiesz, że to jest… dziwne. Dla mnie to za dużo, rozumiesz? – głos Marka stawał się coraz bardziej twardy.
– Ty zawsze wszystko komplikujesz – zaśmiał się Jan, ale to nie był śmiech pełen ciepła. To był ten jego śmiech, który sprawiał, że człowiek czuł się głupi, mały. – Zamiast cieszyć się, że ktoś ci bliską osobę obdarowuje, to się pieklisz.
– To nie jest „bliską osobę”, tato. To jest moja żona – podkreślił Marek. – I nie chcę, żebyś kupował jej… takie prezenty.
– Jakich prezentów, do cholery? Co w tym złego, że chciałem, żeby ładnie pachniała? – głos Jana nagle zmiękł, ale było w nim coś dwuznacznego. – Może chciałem jej pokazać, że nie każdy mężczyzna musi być nudny – rzucił Jan cicho, jakby to był żart, ale mnie przeszły ciarki.
Marek chyba też to wyczuł, bo zamilkł na moment, a potem powiedział twardo:
– Lepiej, żebyś trzymał się z dala od mojej żony, tato.
Rozłączył się gwałtownie. Stałam w sypialni, z rękami splecionymi na piersi, serce waliło mi jak młotem. „Może chciałem jej pokazać, że nie każdy mężczyzna musi być nudny” – te słowa dudniły mi w głowie. Nie wiedziałam, co robić, co myśleć. Czułam się, jakby coś pękło – między mną a Markiem, między mną a Janem, a może też… we mnie.
Pokłócili się
Dwa dni później siedziałam w kuchni, udając, że przeglądam coś w telefonie, kiedy usłyszałam głosy z salonu. Marek i Jan. Nie spodziewałam się, że będą rozmawiać tu, u nas, w mieszkaniu. Serce zaczęło mi walić.
– Tato, nie rozumiesz, że to było dziwne? – Marek mówił z napięciem.
– Marek, daj spokój, robisz z igły widły – odpowiedział Jan, a jego głos brzmiał jakby się uśmiechał.
– Nie rób ze mnie głupka. Co to miało znaczyć? „Nie każdy mężczyzna musi być nudny”? – Marek zniżył głos, ale w jego tonie czuć było złość, jakby gryzł się z tym, czy rzucić ojcu coś ostrzejszego.
– Oj, Marek… Czasem trzeba kobiecie przypomnieć, że jest piękna, że ktoś ją widzi. – Jan westchnął, a ja poczułam, jakby coś ścisnęło mnie za gardło.
Wstałam z krzesła, czując, że muszę tam wejść, ale moje nogi były jak z waty. Weszłam i nagle zrobiło się cicho.
– O czym wy rozmawiacie? – spytałam, głos miałam suchy, jakbym połknęła garść piasku.
Jan uśmiechnął się pod nosem.
– O tobie, skarbie. O tobie.
Marek zbladł.
– Jan, nie przesadzaj… – zaczął, ale Jan już patrzył na mnie tym swoim spojrzeniem. Niby uśmiechnięty, niby żartobliwy, a jednak czułam się, jakbym była jego własnością.
– Perfumy to nic takiego, Aneta – powiedział miękko. – Po prostu chciałem, żebyś wiedziała, że jesteś ważna.
Zamarłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Marek patrzył na mnie, a w jego oczach był gniew, ale i coś jeszcze – coś, co mnie bolało. Niedowierzanie? Podejrzliwość? Niepewność? Wyszłam z salonu, czując się brudna, mała, jakby mnie ktoś zgniótł w dłoni i zostawił na podłodze.
Chciałam to wyjaśnić
Atmofera przez kolejne dni była ciężka. Nie mogłam już tego wytrzymać. Usiadłam, zerkając na flakon perfum, który leżał na blacie. Cholerny flakon. Długo biłam się z myślami, ale w końcu zebrałam się w sobie. Wzięłam kurtkę, wsunęłam buty i wyszłam z mieszkania.
Jan był sam w domu, otworzył drzwi zaskoczony.
– Aneta? Co ty tu robisz? – zapytał, jakbyśmy byli starymi znajomymi, którzy przypadkiem spotykają się na ulicy.
Weszłam bez słowa, stanęłam w progu salonu i odwróciłam się do niego.
– Dlaczego kupiłeś mi te perfumy? – zapytałam cicho, patrząc mu prosto w oczy.
Jan uniósł brwi, a potem się uśmiechnął, powoli, jak kot, który właśnie złapał mysz.
– Bo jesteś piękna, Aneto. I pięknym kobietom należy się to, co najlepsze.
Zrobiło mi się duszno.
– Nie jestem twoją kobietą, Jan. Jestem twoją synową.
– A to nie przeszkadza, prawda? – powiedział cicho, niemal szeptem. – Tylko mi nie mów, że ci to nie schlebia. Że nie lubisz, jak mężczyzna patrzy na ciebie z podziwem.
Przełknęłam ślinę, czując, że robi mi się niedobrze. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie chciałam, żeby mnie dotykał, nie chciałam, żeby mówił o mnie w ten sposób. A jednocześnie… coś we mnie drgnęło. Ta część mnie, której nienawidziłam – część, która chciała czuć się atrakcyjna, widziana, ważna.
– Jan, to… to nie jest w porządku – powiedziałam w końcu, z trudem łapiąc oddech.
– W porządku, nie w porządku… – mruknął, robiąc krok w moją stronę. – W życiu trzeba czasem pozwolić sobie na coś więcej, Aneto.
Wyszłam, zanim zdążył powiedzieć coś więcej. Trzasnęłam drzwiami, a serce waliło mi jak młot. W głowie dudniły słowa: „Pozwolić sobie na coś więcej”. Czułam się upokorzona. I przerażona tym, że część mnie – mała, zakopana głęboko – poczuła coś innego.
Mąż mi nie wierzył
Wróciłam do domu roztrzęsiona, zła na siebie i na cały świat. Marek siedział w salonie, gapiąc się w telewizor, ale gdy mnie zobaczył, od razu wyłączył dźwięk.
– Gdzie byłaś? – zapytał, jakby to miało jakieś znaczenie.
– U twojego ojca – powiedziałam prosto, choć głos mi zadrżał.
Marek od razu się wyprostował, patrząc na mnie ostro. – I? Co ci powiedział?
– Flirtuje ze mną – wyrzuciłam z siebie. – Nie wiem, co mam robić.
Marek zamarł, jakby ktoś go zdzielił w twarz. Przez chwilę patrzył na mnie bez słowa, potem wstał i zaczął chodzić po pokoju, jakby nie wiedział, co ze sobą zrobić.
– Flirtuje? – powtórzył głucho. – Ty… przesadzasz… chyba… prawda?
– Nie, Marek. Nie przesadzam – powiedziałam cicho, ale z takim ciężarem, że poczułam, jak mi samej głos więźnie w gardle. – On mówi rzeczy, których nie powinien.
Marek zatrzymał się, odwrócił do mnie powoli. W jego oczach było coś, co mnie przestraszyło – złość, bezradność, podejrzenie.
– A może to ty… może tobie się podoba? – zapytał, a ja aż cofnęłam się o krok, jakby mnie uderzył.
– Jak możesz coś takiego mówić?! – krzyknęłam, głos mi się załamał. – Myślisz, że… że ja tego chciałam? Że to ja go do tego prowokuję?!
Marek nie odpowiedział. Stał, patrząc na mnie, jakby mnie nie poznawał. Poczułam, jak między nami coś pęka. Coś, co może już się nie sklei.
Czy to moja wina?
Siedziałam w kuchni sama, patrząc na ten cholerny flakon perfum. Jak na coś, co wywróciło moje życie do góry nogami. Trzymałam go w dłoniach i czułam, jakbym trzymała kawałek jakiejś ukrytej prawdy, której wcale nie chciałam znać. W głowie brzmiały mi słowa Jana: „Pięknym kobietom należy się to, co najlepsze”. I te Marka: „Może tobie się podoba”. Jakby to wszystko było moją winą.
Czułam się osaczona. Przez Marka, który nie potrafił mi zaufać, przez Jana, który przekraczał granice, przez samą siebie, bo… bo może naprawdę mi to schlebiało, to spojrzenie, ten flirt. Nienawidziłam się za to.
Miałam ochotę spakować torbę i wyjść. Wyjechać gdzieś daleko, odciąć się, zniknąć. Ale co wtedy? Jan nadal tu będzie. Marek będzie nadal zadawał te swoje pytania, patrzył na mnie tymi oczami pełnymi podejrzeń. A ja? Będę siedzieć w nowym mieszkaniu, w nowym miejscu, z nowymi perfumami na półce, i nadal nie będę wiedziała, kim właściwie jestem.
Bo może jestem trochę ofiarą, a trochę wspólniczką tej chorej gry. Może powinnam powiedzieć Janowi jasno: „Przestań”. Może powinnam była od razu powiedzieć Markowi. A może… po prostu powinnam była nie przyjmować tych perfum.
Patrzyłam w lustro i widziałam siebie – kobietę zagubioną, z wątpliwościami, rozdartą między tym, co czuje, a tym, co powinna czuć. I zadałam sobie pytanie: czy da się uciec od rodziny, która cię osacza? Nie znałam odpowiedzi.
Aneta, 37 lat
Czytaj także:
- „Odwróciłam się do gości i krzyknęłam, że ślubu nie będzie. Wystarczyło to jedno zdanie niedoszłego męża”
- „Żyjemy z mężem w jednym domu, ale jak współlokatorzy. Kiedyś byłam jego diamentem, dziś raczej pyłem”
- „Nie rozmawialiśmy o kasie, aż zabrakło nam na rachunki. Dziura w budżecie była tam, gdzie najmniej bym się jej spodziewała”