Reklama

Nie sądziłem, że trzy osoby, które kiedyś były dla mnie całym światem, mogą się stać... obcymi. Magda – kobieta, dla której zrobiłbym wszystko. Pola – moja córka, moje serce na zewnątrz mojego ciała. I Bożena – teściowa, która od początku mnie nie znosiła, ale przynajmniej nigdy tego nie ukrywała.

Reklama

Jestem informatykiem. Nie taki stereotypowym nerdem – mam całkiem przyzwoitą sylwetkę, umiem rozmawiać z ludźmi, potrafię być zabawny. Tyle że to wszystko... chyba przestało mieć znaczenie. Magda mnie już nie słucha. Przez ostatnie dwa lata nasze małżeństwo stało się poligonem cichych dni i sarkastycznych uśmiechów. Po narodzinach Poli było jeszcze gorzej – nie chodzi o nią, tylko o to, jak bardzo zmieniła się Magda. Odsunęła się. Stała się chłodna, spięta, jakby chciała udowodnić, że matka nie ma prawa być szczęśliwa.

– Nie mam siły – powtarzała wieczorami, kiedy próbowałem ją objąć. – Cały dzień z dzieckiem, ty byś nie zrozumiał.

A ja... nie rozumiałem. Ale starałem się. Gotowałem. Sprzątałem. Chciałem ją odciążyć. Tyle że cokolwiek zrobiłem, było za mało. A Bożena? Matka Magdy. Wysoka, szczupła, zawsze nienagannie ubrana, z ironicznym uśmieszkiem na ustach. Od początku wiedziałem, że mnie nie lubi. Ale ostatnio... nie wiem. Patrzyła na mnie jakoś inaczej. Może wyczuła, że coś się psuje. A może po prostu czekała, aż Magda mnie w końcu odepchnie.

Nie wiem, kiedy zacząłem się zastanawiać, jakby to było... odejść. Po prostu się spakować i wyjechać. Ale potem widziałem Polę. Gdy biegła do mnie z pluszakiem, gdy zasypiała przy mnie na kanapie. I wiedziałem, że muszę zostać. Dla niej. Tylko że to, co się wydarzyło tamtej nocy... zmieniło wszystko.

Znów się pokłóciliśmy

– Bartek, ile razy mam ci mówić, żebyś nie zostawiał swoich brudnych skarpetek na podłodze?! – Magda stała przy zlewie, trzymając w jednej ręce mokrą ścierkę, a w drugiej – moje czarne skarpetki. Rzuciła nimi w moją stronę. Spadły tuż przy lodówce.

– Serio? To przez skarpetki teraz mamy dramat?

– To nie są tylko skarpetki, Bartek! – warknęła. – To jest cała twoja postawa. Wszystko robisz byle jak, wszystko zostawiasz na mojej głowie. A potem udajesz, że jesteś taki pomocny i zorganizowany. Błagam cię...

– A ty co, Święta Matka Polka? – parsknąłem. – Magda, ja też pracuję. Ja też jestem zmęczony. Ale nie krzyczę o tym przy każdej okazji.

– Tyle że ty możesz sobie pracować w ciszy! – zaczęła podnosić głos. – Ja nie mam chwili spokoju! Pola cały dzień coś chce, a ty? Siedzisz w pokoju i udajesz, że masz spotkania na Zoomie. A potem wychodzisz jakbyś wszystko ogarniał!

– Bo ogarniam! – zbliżyłem się do niej, czułem, że zaraz wybuchnę. – I ty dobrze o tym wiesz! Ale jesteś tak zafiksowana na tym, że wszystko to twoje cierpienie, że nie widzisz nic poza sobą!

– Ja się nie liczę, prawda?! – wrzasnęła. – Moje potrzeby, moje emocje, moje zmęczenie! Ty wszystko wiesz lepiej!

– Magda... przestań. My się tylko kręcimy w kółko.

A może właśnie czas przerwać to koło! – krzyknęła, rzucając ścierką w zlew. – Nie chcę już z tobą spać. Nie chcę cię widzieć wieczorem. Przynajmniej nie w moim łóżku.

– Słucham? – nie wierzyłem, że to powiedziała.

– Śpij sobie gdzie chcesz. Na kanapie, w samochodzie, u swojej mamusi, wszystko mi jedno. Byle nie ze mną.

Stałem przez chwilę w ciszy. Gdy się odwróciłem, usłyszałem tylko trzask drzwi. Pola zapłakała gdzieś z pokoju obok, a ja poczułem, jak wszystko się we mnie rozpada. Coś się właśnie skończyło. Coś, czego chyba już nie dało się naprawić.

Byłem zły na żonę

Wyszedłem z kuchni, walnąłem drzwiami sypialni i poszedłem spać na kanapę w pokoju gościnnym w drugim końcu domu. Zwinąłem się pod kocem, ale sen nie przychodził. Magda krzątała się jeszcze po domu – słyszałem szuranie, drzwi od łazienki, zlew. W końcu zapadła cisza. Po jakichś trzydziestu minutach usłyszałem skrzypienie paneli. Odwróciłem głowę.
Bożena. W szlafroku. Z kubkiem herbaty.

– Nie śpisz? – zapytała cicho, jakbyśmy byli na jakimś obozie i nie chcieli zbudzić reszty obozowiska.

– A wyglądam, jakbym spał? – odburknąłem i od razu tego pożałowałem.

Ale Bożena tylko westchnęła i usiadła na fotelu naprzeciwko.

– Słyszałam... wszystko – powiedziała po chwili milczenia. – Nie chciałam. Ale wasze ściany są jak z papieru.

– Cudownie – mruknąłem. – Jeszcze tylko brakuje, żeby sąsiedzi zaczęli komentować nasze kłótnie.

Bożena popatrzyła na mnie przez chwilę. Nie z ironią, nie z wyższością. Z czymś innym. Nie umiałem tego nazwać.

– Wiem, jak to jest – powiedziała niespodziewanie. – Mieć kogoś przy sobie, a jednocześnie być tak cholernie samemu.

Spojrzałem na nią z zaskoczeniem. Nigdy nie słyszałem, żeby mówiła w taki sposób.

– Czułaś się samotna z ojcem Magdy?

Uśmiechnęła się gorzko.

– Z ojcem Magdy? On był wszędzie, tylko nie z nami. Wiecznie w trasie, wiecznie spóźniony. Czasem wracał tylko po to, żeby się przespać i zniknąć na kolejne dni. A ja... robiłam, co mogłam. Żeby Magda miała normalne dzieciństwo. Żeby nie wiedziała, że płakałam po nocach. Że miałam ochotę rzucić tym wszystkim i uciec.

– Nie mówiłaś tego nigdy.

– Bo kto by mnie słuchał? – odparła. – A teraz... patrzę na was i widzę, jak historia się powtarza.

Zamilkliśmy. Wpatrywałem się w koc, Bożena sączyła herbatę. Po chwili wstała i podeszła bliżej. Usiadła na brzegu kanapy. Nasze kolana niemal się stykały.

– Jesteś porządnym facetem, Bartku – powiedziała cicho. – Może trochę naiwnym, może zbyt miękkim. Ale nie zasłużyłeś na to, żeby tak cię traktowano.

Spojrzałem na nią. I nagle zobaczyłem kobietę, która nie była tylko teściową. Była kobietą. Zmęczoną, poranioną, ale wciąż pełną życia. Nasze spojrzenia się spotkały. Przez chwilę nie powiedzieliśmy nic. W powietrzu zawisło coś dziwnego. Coś ciężkiego. Coś, co nie miało prawa tam być.

– Bożena... – zacząłem, ale ona tylko delikatnie położyła dłoń na moim ramieniu.

– Nic nie mów – szepnęła.

To się po prostu stało

Nie wiem, kiedy przysunęła się bliżej. Nie wiem, kiedy nasza rozmowa zaczęła się rozmywać. Nie wiem, w którym momencie jej dłoń zaczęła gładzić mój kark, a ja nie odsunąłem się ani na centymetr.

Leżeliśmy już pod jednym kocem. Na tej samej kanapie, która przez tyle miesięcy była moją samotnią, schronieniem przed Magdą. Teraz czułem jej ciało – miękkie, ciepłe, spragnione bliskości. I moją dłoń na jej udzie. Szukała we mnie czegoś, co chyba dawno w niej umarło. A ja... ja też szukałem. Nie rozmawialiśmy. Nie całowaliśmy się namiętnie jak kochankowie z filmów. To było bardziej jak... powolne zsuwanie się po skarpie, wiedząc, że nie da się już zatrzymać. Nie było to dzikie. Nie było piękne. Było ciche, niezręczne, prawie mechaniczne. A jednak... jakieś prawdziwe.
A kiedy skończyliśmy, leżeliśmy chwilę obok siebie – w ciszy. Przesiąknięci wstydem, potem i pytaniami bez odpowiedzi.

Bożena wstała pierwsza. Narzuciła szlafrok, nawet nie patrząc mi w oczy. Poszła do łazienki. Słyszałem dźwięk wody. Słyszałem, jak spłukuje z siebie tę noc. A ja... siedziałem i nie wiedziałem, kim właśnie się stałem. Drzwi łazienki zaskrzypiały. Wyszła.

– To się nie powtórzy – powiedziała beznamiętnie. – I nie musimy o tym mówić. Nikomu. Nigdy.

– Bożena, ja...

– Nie. Po prostu... nie – urwała. – Lepiej będzie, jeśli uznamy, że tej nocy nie było.

Chciałem coś powiedzieć. Cokolwiek. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Wstała, jeszcze przez moment zawahała się przy drzwiach, po czym zniknęła w swoim pokoju. Zostałem sam. Sam jak nigdy. Bo nie tylko zdradziłem Magdę. Zdradziłem samego siebie.

Porozmawiałem szczerze z żoną

Obudziłem się o szóstej. Przez chwilę nie wiedziałem, gdzie jestem. Dopiero kiedy zobaczyłem zmięty koc i rozrzucone poduszki na kanapie, wszystko wróciło. Zalało mnie jak fala – ta noc, to, co zrobiłem. Bożena. Jej oczy. Moje milczenie. Usłyszałem stukanie w kuchni. Magda. Zawsze wstaje pierwsza, nawet jak jest wściekła. A może właśnie dlatego – by uciec od rozmów, od spojrzeń, od nas.

Wszedłem do kuchni. Stała przy czajniku, w piżamie, z włosami związanymi niedbale w koczek. Wyglądała... zmęczona. Tak cholernie zmęczona.

– Chcesz kawy? – spytała, nie patrząc na mnie.

– Chcę porozmawiać.

Odwróciła się powoli. W jej oczach był mur, którego nie widziałem od miesięcy. Albo widziałem, ale udawałem, że go nie ma.

– No to mów.

– Magda... ja nie wiem, jak dalej mamy żyć – zacząłem. – Wszystko się sypie. My się sypiemy.

Westchnęła ciężko, oparła się o blat.

– Bartek, ja to wiem od dawna. Ale chyba ciągle łudziłam się, że samo się naprawi.

– Nie naprawi się. Nie tak po prostu.

– A ty? – uniosła głowę. – Ty w ogóle chcesz to jeszcze naprawiać?

Zawahałem się. Zbyt długo.

– Nie odpowiedziałeś – powiedziała cicho. – To znaczy, że nie.

– Magda, nie wiem. Jestem... pogubiony. Czuję się jak obcy w tym domu.

– Ja też. – Jej głos zadrżał. – I mam dość udawania. Myślałam, że może... może coś się zmieni. Że Pola nas jakoś zbliży. Ale im dłużej jesteśmy razem, tym bardziej czuję, że jestem sama.

Spojrzałem na nią. Była bliska płaczu.

– Masz kogoś? – zapytała nagle.

Zamilkłem.

– Nie pytam z ciekawości. Po prostu... chcę wiedzieć. Czy jeszcze walczę o coś, co istnieje, czy tylko o wspomnienie.

– Nie mam... – przerwałem. – To znaczy przez chwilę miałem... To nie było zaplanowane. Po prostu... się wydarzyło.

Popatrzyła na mnie jakby przestała mnie znać.

– Nie chcę cię okłamywać.

– Nie chcę znać szczegółów. – Odwróciła się. – Ale wiesz co? Najbardziej boli mnie nie to, że się z kimś przespałeś. Boli mnie, że w ogóle przestałeś być mój. Już dawno. A ja wciąż się łudziłam. I wtedy się rozpłakała. Pierwszy raz od lat. Stała tyłem, z ramionami trzęsącymi się od szlochu, a ja... nie potrafiłem nawet podejść. Bo nie wiedziałem już, kim dla niej jestem.

Poszedłem do teściowej

Nie spałem tamtej nocy. Nie mogłem. Chodziłem po mieszkaniu jak cień, potykając się o zabawki Poli i własne sumienie. Gdy świt wdarł się przez zasłony, zrobiłem coś, co wydawało się irracjonalne, głupie... ale nieuniknione. Zatrzymałem się pod drzwiami pokoju Bożeny. Zapukałem.

– Bożena... musimy porozmawiać.

Drzwi otworzyły się niemal natychmiast. Jakby czekała. Stała w szlafroku, z lekko rozmazanym tuszem pod oczami, ale nadal z tą samą, nieruchomą twarzą.

– Wejdź – powiedziała cicho.

Usiadłem na krześle. Ona stanęła przy oknie, jakby chciała być jak najdalej ode mnie, a jednak nie uciekała.

– Wiem, że nie powinienem – zacząłem. – Wiem, że... to, co się stało, było błędem. Ale nie potrafię udawać, że to się nie wydarzyło. Muszę to jakoś zrozumieć. Muszę wiedzieć, dlaczego.

Odwróciła się powoli. Patrzyła na mnie długo, przenikliwie.

Myślisz, że ja to zaplanowałam? – zapytała z ironią. – Że czaiłam się na ciebie od miesięcy, jak stara diablica?

– Nie... – odparłem szybko. – Ale...

– Ale co? – przerwała. – Chcesz, żebym powiedziała, że żałuję? Że to była chwila słabości?

– Chcę, żebyś była szczera. Bo ja już nie wiem, co jest prawdą, a co tylko ucieczką.

Tego się nie spodziewałem

Uśmiechnęła się smutno.

– Chciałeś prawdy? Proszę bardzo. Zrobiłam to, bo byłam wściekła. Na Magdę, na życie, na siebie. Bo czułam się jak duch, który chodzi po tym domu i nikt go nie widzi. Nawet ty. A wtedy... spojrzałeś na mnie. Tak jakbyś pierwszy raz naprawdę zobaczył, że istnieję.

Zamilkła na chwilę. Przez okno wpadało blade światło. Milczenie było ciężkie, jakby tłoczyło się w powietrzu.

– Nie chcę cię ani przy sobie, ani przeciwko sobie, Bartku – dodała cicho. – Nie jestemi nie będę twoją kochanką. Nie jestem wybawieniem. Jestem tylko kobietą, która na chwilę przestała być niewidzialna. Ty masz swoją rodzinę. A ja... mam zbyt dużo grzechów, żeby dokładać sobie nowe.

Spojrzała na mnie jeszcze raz. Ostatni raz. W tym spojrzeniu nie było już napięcia. Była pustka. I ulga.

– Idź już. Tyle w tym domu ran. Nie dokładaj kolejnych.

Wstałem. Nie pocałowałem jej w policzek. Nie żegnałem się. Po prostu wyszedłem. A gdy zamknąłem za sobą drzwi, poczułem się tak, jakby coś się właśnie definitywnie skończyło.
Coś, co nigdy nie powinno było się zacząć.

Bartek, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama