Reklama

Kiedy Tomek zaproponował, żebyśmy zamieszkali razem, serce mi się zabiło mocniej. Oczywiście, że się zgodziłam. Kochałam go do szaleństwa. Był czarujący, inteligentny, miał pasję – fotografia go całkowicie pochłaniała, a ja z zachwytem oglądałam jego zdjęcia, jakby były odbiciem duszy. Może dlatego nie przeszkadzało mi, że przez chwilę nie ma pracy, że „szuka zleceń”. Moje mieszkanie było przestronne, a ja – zakochana i optymistyczna – wierzyłam, że przecież wszystko się ułoży.

Pierwsze tygodnie były jak z filmu

Gotowaliśmy razem kolację – ja kroiłam warzywa, on sypał przyprawy jak szef kuchni. Oglądaliśmy nocami seriale i śmialiśmy się z tego samego. Seks też był jak z filmu – spontaniczny i często. Budziłam się rano z jego ramieniem pod moją głową i myślałam: „Tak wygląda dorosła miłość”. A potem zaczęły się drobiazgi. Małe, prawie niezauważalne. Pudełko po mleku zostawione na blacie. Niezapłacony rachunek za internet. Zapytałam raz, drugi.

– Kochanie, musisz mi przypominać, żebym przelał ci kasę? Mam teraz trochę martwy okres, ale przecież wiesz, że ci oddam – powiedział z rozbrajającym uśmiechem.

Minął miesiąc. Kupiłam papier toaletowy. I znowu. I jeszcze raz. W końcu, przy kasie w markecie, złapałam się na myśli: „Czy on kiedykolwiek kupił cokolwiek do domu?”. Przeglądając wydatki w apce banku, zauważyłam, że 90% wpływów na koncie znika na jedzenie i opłaty. „Czy tak wygląda dorosły związek?”, pomyślałam. A potem szybko sama siebie uciszyłam: „Nie bądź czepialska. To tylko przejściowe”. Ale coś we mnie drgnęło. I ten niepokój zaczął się we mnie rozrastać, jak pleśń pod zlewem.

Kłóciliśmy się o kasę

– Tomek, serio? Trzeci miesiąc z rzędu nie zapłaciłeś za prąd – powiedziałam, stojąc nad rachunkiem, który wyjęłam ze skrzynki. – I co teraz? Znowu ja mam pokryć wszystko?

Nie jestem twoim lokatorem, tylko partnerem – odpowiedział z irytacją, nie odrywając wzroku od komputera. – Myślałem, że jesteśmy razem, a nie że prowadzisz tu jakiś Excel moich długów.

– Nie chodzi o Excela – zaczęłam, ale przerwałam, bo czułam, że mnie zalewa. – Chodzi o to, że wszystko jest na mojej głowie. Rachunki, zakupy, nawet głupia chemia do łazienki. Ty nic, kompletnie nic!

– Ty pracujesz w korpo, nie? Masz stałą pensję. U mnie różnie bywa – rzucił tonem, jakby to było coś, co powinnam brać pod uwagę przy planowaniu domowego budżetu.

– Więc może nie powinieneś mieszkać u mnie, skoro cię na to nie stać – wyrwało mi się. Sama się zdziwiłam. Zamilkł. Spojrzał na mnie, jakby pierwszy raz naprawdę mnie usłyszał.

Po chwili wstał, zgarbił się przy stole, podrapał po karku.

– Myślałem, że to dla ciebie nie problem. Że się wspieramy – stwierdził.

– Wspieramy? – parsknęłam. – Tomek, ja płacę za nas dwoje i jeszcze muszę się zastanawiać, jak to ująć, żeby cię nie urazić. Serio, czuję się jak idiotka.

Nie odpowiedział. Poszedł do łazienki. Zatrzasnął drzwi. A ja stałam z tym cholerstwem w ręku – rachunkiem na 312 złotych. I z pytaniem w głowie, które brzmiało jak wyrok: „Dlaczego ja na wszystko pozwalam?”.

One miały rację

– Serio, ile jeszcze będziesz to znosić? – zapytała Kasia, wbijając widelec w sałatkę. – Bo z boku wygląda to jak związek pasożyta z żywicielem.

Siedziałyśmy w naszym ulubionym bistro przy Placu Zbawiciela. W tle grał Miles Davis, a ja czułam się, jakby ktoś walił mi młotkiem w skronie.

– Przesadzasz. Tomek nie ma teraz dobrego okresu. Każdemu się może powinąć noga – próbowałam się bronić, ale brzmiało to żałośnie, nawet dla mnie samej.

– Kornelia, błagam cię. Ty się o wszystko martwisz, a on sobie żyje, jakby był na wiecznych wakacjach. Facet nie kupił nawet papieru toaletowego od miesiąca. Ty to rozumiesz?

Westchnęłam. Spojrzałam na Kasię – miała ten wyraz twarzy, który oznaczał, że kocha mnie, ale zaraz zacznie mną potrząsać.

– Wiem, że masz rację, ale... ja go kocham. – I nagle zrobiło mi się wstyd. Wstyd, że ciągle stawiam to „ale”, które niweczy wszystkie rozsądne argumenty.

Wieczorem pojechałam do mamy.

– Wiesz, Tomek znowu... – zaczęłam nieporadnie.

Nie pozwól facetowi zniszczyć ci życia, jak mnie twój ojciec – powiedziała mama bez ogródek, nie odrywając wzroku od herbaty. – Miłość miłością, ale jak ci zaczyna brakować na życie, to to już nie jest miłość. To iluzja.

Zamilkłam. Mama rzadko była tak ostra. Ale trafiła w punkt. Najgorsze, że nie miałam odwagi się przyznać: nie umiem postawić granic. Po powrocie do mieszkania zastałam Tomka wyciągniętego na kanapie.

– Jak było u mamy? – spytał beznamiętnie.

Patrzyłam na niego i czułam, że się we mnie gotuje.

– Ok. Powiedziała, że nie mam być idiotką.

– Ostra babka – zaśmiał się.

A ja, zamiast się uśmiechnąć, miałam ochotę wyjść i nigdy nie wracać.

Dałam mu ultimatum

– Tomek, musimy poważnie porozmawiać – zaczęłam, gdy usiedliśmy na kanapie, a ja trzymałam w dłoni rachunki, które znowu zalegały na stole.

– Co tym razem? – prychnął zniecierpliwiony, rzucając pilotem na fotel.

Albo zaczniesz się dokładać, albo się wyprowadzasz. Nie mogę już tak żyć.

– Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem?! – wyrzucił, nagle wstając. – Pomogłem ci, gdy nie miałeś gdzie mieszkać! A ty teraz rzucasz mi takie ultimatum?

– To nie jest ultimatum, to fakty! – krzyczałam, aż sama się przestraszyłam własnego głosu.

– Ty zawsze musisz mieć ostatnie słowo, co? – warknął, a jego ręka uderzyła w talerz stojący na stole.

Talerz roztrzaskał się o podłogę, kawa rozlała się po panelach.

– Dość! – wykrzyczałam, próbując opanować drżące ręce.

Tomek chwycił kurtkę, rzucił jeszcze ostrym spojrzeniem i trzaskając drzwiami, wyszedł z mieszkania. Zostałam sama, zalana łzami, z sercem rozbitym na kawałki. I mimo wszystko poczułam ulgę. W końcu zobaczyłam prawdę: byłam ofiarą manipulacji, a to nie moja wina, że byłam naiwna.

To była dobra decyzja

Siedziałam sama na kanapie, w pustym mieszkaniu, które jeszcze niedawno tętniło naszym życiem. Czułam zimno, które nie pochodziło tylko od braku Tomka, ale od tego, że chyba po raz pierwszy w życiu byłam naprawdę sama. Nagle zadzwonił telefon. To Kasia.

– Wpadam z winem i chipsami. Trzeba się wyżyć, a co! – rozbawiła mnie swoim entuzjazmem.

Kilka godzin później siedziałyśmy razem na podłodze, rozmawiając i śmiejąc się przez łzy. Kasia nie pytała „co teraz?”, tylko mówiła „jesteś silna, dasz radę”. Później zadzwoniła mama. Nie miałam siły nic mówić, więc tylko słuchałam.

– Jestem z ciebie dumna, Kornelio. Zawsze wiedziałam, że masz w sobie siłę. Pamiętaj, nie pozwól, by ktoś cię tak traktował.

Jej słowa dały mi więcej otuchy, niż mogłam sobie wyobrazić. Tamtej nocy leżałam długo. W głowie pojawiła się myśl o urlopie. Potrzebuję resetu – oddechu od tego wszystkiego. I choć nie wiedziałam jeszcze, co przyniesie przyszłość, czułam, że coś się zmienia.

Kilka dni później Tomek zabrał swoje rzeczy

Po miesiącu zaskoczył mnie SMS. „Tęsknię. Czy mogę wrócić? Tymczasowo...” – przeczytałam wiadomość od Tomka po raz drugi, zanim odważyłam się odpowiedzieć. Nie czułam gniewu, nie czułam radości. Była we mnie tylko pustka.

„Nie. Już nie jestem tą samą osobą” – odpisałam krótko, choć w środku serce rwało się na strzępy.

Telefon zadzwonił. Tomek. Słyszałam w jego głosie błaganie i rozgoryczenie.

– Kornelia, daj mi szansę. Naprawię wszystko.

– Nie ma czego naprawiać – odpowiedziałam twardo. – Zbyt długo pozwalałam, byś mnie wykorzystywał. To koniec.

Wyłączyłam telefon i spojrzałam na stary, zniszczony kubek z jego imieniem stojący na kuchennym blacie. Podniosłam go i bez żalu wrzuciłam do kosza. To był symbol. Symbol końca czegoś, co nigdy nie miało prawa trwać.

Kornelia, 28 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama