„Za spadek po mojej babci wyremontowaliśmy stary dom. Teraz mąż żąda rozwodu i połowy wszystkiego”
„– A może powinnaś wreszcie zauważyć, że my od dawna tylko gramy w małżeństwo. Ty w roli ofiarnej żony, która wszystko robi dla rodziny, ja w roli męża, który ma się zachwycać lnianymi zasłonami i twoim projektem życia – powiedział”.

- Redakcja
Babcia Helena była dla mnie kimś więcej niż tylko babcią. Była moją powierniczką, opiekunką, czasem bardziej matką niż mama. Gdy byłam mała, to właśnie u niej w kuchni uczyłam się życia – jak się robi pierogi, jak się opatruje zdarte kolano, jak się płacze bez hałasu, żeby nikt nie zobaczył. Kiedy odeszła, miałam wrażenie, że coś we mnie się urwało. Że nie jestem już niczyją wnuczką. Ale zostawiła mi coś więcej niż tylko wspomnienia. Spadek, za który w końcu mogliśmy wyremontować dom moich marzeń.
Robiłam to z myślą o rodzinie
Sprzedałam mieszkanie po babci i zainwestowałam całą tę kasę w remont. Wszystko robiłam z myślą o naszej rodzinie – o Marku i naszych dzieciach: Stasiu i Julce. Wierzyłam, że ten dom będzie symbolem czegoś nowego, naszego.
Na początku naprawdę było dobrze. Marek pomagał, jeździł do marketów budowlanych, załatwiał fachowców. Wieczorami siedzieliśmy razem przy herbacie i omawialiśmy, gdzie będzie kuchnia, jaką wybrać podłogę. Miałam wtedy poczucie, że wracamy do siebie. Że może jeszcze możemy być tak blisko jak kiedyś.
Bo kiedyś Marek był ciepły. Gdy się poznaliśmy, gotów był jechać w środku nocy po moją ulubioną czekoladę. A potem – dzieci, praca, codzienność – coś się w nim zamknęło. Stał się oszczędny w uczuciach, oschły. Tłumaczyłam sobie, że to stres, że facet tak ma. Ale od pewnego czasu miałam wrażenie, że jestem sama. Że tylko ja się staram, że tylko ja wierzę w ten nasz dom.
– Tylko pamiętaj, że dom to nie wszystko – mówiła mi Sylwia, moja przyjaciółka, gdy opowiadałam jej o planach remontowych.
– Wiem, ale muszę spróbować – odpowiedziałam. – Inaczej zawsze będę się zastanawiać, co by było, gdybyśmy jednak zaryzykowali.
Kłóciliśmy się
– Ile ty wydałaś na te zasłony?! – Marek stał w progu salonu, trzymając paragon jak jakiś dowód zbrodni. – Tysiąc czterysta?! Zwariowałaś?
– One są lniane, Marek. I szyte na wymiar. Poza tym, miałyśmy z Sylwią zniżkę – tłumaczyłam spokojnie, choć już czułam, jak w brzuchu wszystko się zaciska.
– Z Sylwią! No pewnie, przecież ona to specjalistka od wydawania cudzych pieniędzy – prychnął.
– To nie są cudze pieniądze. To z babcinego spadku. Nasze... nasze wspólne... – zaczęłam, ale zacięłam się na tym słowie. Bo coś w jego spojrzeniu było takie obce.
– Nasze? Ty chyba naprawdę myślisz, że ten dom to jakieś wasze wspólne gniazdko z babcią. A ja to kto? Tymczasowy lokator?
Wbił mi ten tekst jak nóż. Stałam wtedy przy oknie i gładziłam te cholerne zasłony. W głowie mi się nie mieściło, że robimy aferę o firany, ale czułam, że to o coś więcej.
– Marek, o co ci tak naprawdę chodzi?
– O to, że masz rozrzutność za pazuchą i zero rozsądku. A ten dom... – zawahał się, ale dokończył: – Ten dom i tak długo nie będzie nasz.
Zamilkłam. Czułam, jak robi mi się słabo. Zimny dreszcz przebiegł mi po karku.
– Co to znaczy?
– Nic – rzucił i wyszedł, zostawiając mnie z paragonem i tysiącem myśli.
Długo stałam, wpatrując się w fakturę. Marek kiedyś potrafił żartować z mojej „słabości do piękna”. Teraz patrzył na mnie jak na wroga. A ja przypomniałam sobie, jak jeszcze kilka miesięcy temu z zapałem wybieraliśmy płytki do łazienki, a on całował mnie w kark i mówił, że jestem „najlepszą projektantką wnętrz”. Gdzie się podział ten Marek?
Coś zgasło
– Marek, możemy pogadać? – zapytałam późnym wieczorem, kiedy dzieci już spały, a ja przestałam liczyć, ile godzin minęło od naszej kłótni o zasłony.
Siedział przy stole i udawał, że czyta jakiś artykuł na telefonie. Znałam ten jego wyraz twarzy – niby skupiony, ale gotowy do ataku.
– Zawsze możemy. Ale czy to coś zmienia?
– Powiedziałeś wcześniej coś dziwnego. Że ten dom i tak długo nie będzie nasz. Co to miało znaczyć?
Marek wzruszył ramionami, ale nie patrzył mi w oczy.
– Nie wszystko trzeba rozumieć dosłownie.
– To powiedz mi, jak mam to rozumieć. Bo to brzmi jakbyś już planował ucieczkę – podniosłam głos, nie mogąc dłużej hamować irytacji.
W końcu spojrzał. Zimno. Obco.
– A może powinnaś wreszcie zauważyć, że my od dawna tylko gramy w małżeństwo. Ty w roli ofiarnej żony, która wszystko robi dla rodziny, ja w roli męża, który ma się zachwycać lnianymi zasłonami i twoim projektem życia.
– Projekt życia? – zasyczałam. – To miał być nasz dom, Marek. Nasze miejsce. I zainwestowałam w niego każdą złotówkę po babci. Każdą. Ty też tak mówiłeś!
– Bo chciałem wierzyć, że to coś zmieni – mruknął. – Ale to tylko ściany. Pieniądze. Tynki i kafle. Nic, co naprawdę buduje relację.
– Więc powiedz to wprost – zaczęłam drżeć. – Powiedz, że już mnie nie kochasz.
Zamilkł. A cisza w kuchni brzmiała głośniej niż krzyk.
– To nie jest takie proste – powiedział w końcu. – Kocham... dzieci. Przyzwyczajenie. Ciebie... może trochę też. Ale nie tak, jak dawniej.
Wstał i wyszedł, zostawiając mnie w tej ciszy, która brzmiała jak koniec wszystkiego.
Tego się nie spodziewałam
Był kolejny wieczór. Dzieci oglądały bajki w salonie, a ja składałam pranie w sypialni. Marek znów siedział z telefonem przy uchu na ganku, udając, że rozmawia służbowo. Ale głos miał inny. Taki miękki, jakiego nie słyszałam od dawna.
– Spokojnie, wszystko pójdzie po połowie… Musi tylko podpisać papiery. I po kłopocie – powiedział cicho, niemal szeptem.
Zamarłam. Papiery? Połowa? Serce mi stanęło. Z t-shirtem Julki w rękach podeszłam do okna i zajrzałam przez firankę. Stał tyłem do domu. Z telefonem przy uchu i uśmiechem na ustach. Wybiegłam na ganek.
– Marek! Z kim rozmawiasz?!
Odwrócił się gwałtownie, jakby przyłapany na gorącym uczynku.
– Klaudia... Nie podsłuchuj.
– Powiedz mi natychmiast, co to znaczy „połowa” i „papiery”! – krzyknęłam, nie dbając już o to, że dzieci mogą nas usłyszeć.
Milczał przez chwilę, po czym wzruszył ramionami.
– Chcę rozwodu. I uczciwego podziału majątku.
Zakręciło mi się w głowie.
– Że co?! Po tym wszystkim?! Po tym jak wydałam wszystkie pieniądze, jak ci ufałam, jak razem budowaliśmy to miejsce?!
– Ty budowałaś. Ja się tylko przyglądałem – rzucił z chłodnym spokojem.
– I teraz chcesz połowę?! Dom, który powstał za moje pieniądze?! – z moich ust wydobył się krzyk, o jakim nie wiedziałam, że jestem zdolna.
– Tak, chcę połowę. Bo jesteśmy małżeństwem. Bo dom to wspólne życie. Bo mam tego dość – odparł. – Nie kocham cię już, Klaudia. I ten dom tego nie naprawi.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Osunęłam się na próg. Zasłoniłam twarz dłońmi i zaczęłam płakać. Tak naprawdę. Tak jak wtedy, gdy umarła babcia. Tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy poczułam się nikim. A Marek? Po prostu odwrócił się i wszedł do domu.
Nie wiedziałam, co robić
– A nie mówiłam, że dom to nie wszystko? – Sylwia nalała mi kieliszek wina i przysunęła pudełko z czekoladkami.
– Mówiłaś – przyznałam szeptem, rozmazując tusz pod oczami. – Ale ja... ja chciałam wierzyć, że jak dam mu coś trwałego, to on też się postara. Że się ogarnie. Że znów będzie jak dawniej.
Siedziałyśmy na jej kanapie, a ja z każdym łykiem opowiadałam więcej. Jak Marek wyliczał każdy grosz. Jak przestał mnie całować na dzień dobry. Jak coraz częściej wychodził „na siłownię”, ale wracał z perfumami, które nie były moje.
– Sylwia, ja nie miałam pojęcia. Albo nie chciałam mieć. Bo wiesz... ten dom... On miał być czymś nowym. Czystą kartą.
– A wyszło jak zawsze – mruknęła. – Nie chcę cię ranić, Klaudia, ale on się wypalił już dawno. Ty tylko za długo trzymałaś zapałkę nad tym popiołem, licząc, że jeszcze się tli.
Zrobiło mi się gorąco. Bo wiedziałam, że ma rację. Zbyt długo szukałam znaków nadziei w drobnych gestach. W jego „dziękuję za obiad”, w tym, że raz podał mi ręcznik po kąpieli.
– A ja mu mówiłam, że nie chcę połowy. Chciałam tylko trochę ciepła. Żeby był. Żebyśmy byli. Ale on już chyba dawno odszedł, tylko nogi zostawił w progu.
Sylwia spojrzała na mnie z czułością.
– A ty? Co teraz zrobisz?
Patrzyłam w przestrzeń. Zmęczona. Pusta.
– Nie wiem. Ale chyba muszę przestać walczyć za dwoje.
Byłam zła i rozżalona
W kancelarii pachniało kawą i chłodnym drewnem. Adwokatka, pani Marta, miała spokojny głos i spojrzenie osoby, która widziała już wiele takich spraw. Opowiedziałam jej wszystko.
– Czyli on ma prawo do połowy? – zapytałam z niedowierzaniem.
– Może się o nią ubiegać – powiedziała ostrożnie.
Wracając do domu, trzęsły mi się ręce na kierownicy. Marek był w kuchni, pił kawę, jakby nic się nie stało.
– Byłam u prawnika – powiedziałam bez przywitania. – I już wiem, że możesz dostać połowę. Gratuluję.
Spojrzał na mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
– Klaudia...
– Nie! Nie mów nic. Chciałeś uczciwości, to masz. Ale nie wciskaj mi kitu, że to wszystko „sprawiedliwe”. Ty nic nie dałeś z siebie. Ani pieniędzy, ani serca.
– Myślisz, że to było łatwe? – podniósł głos. – Żyć z tobą, gdy wszystko było o domu, remoncie, babci, idealnym kafelku?
– Bo chciałam coś zbudować! – krzyknęłam. – A ty? Ty tylko czekałeś, aż zrobię to za ciebie, żebyś potem mógł to podzielić jak tort!
Marek odwrócił wzrok. Milczał chwilę, a potem powiedział cicho:
– Ja też się czuję oszukany, Klaudia. Nie przez ciebie. Przez życie.
To jedno zdanie powaliło mnie bardziej niż wszystko inne.
To trudny czas
Ostatnie tygodnie były jak rozmyta akwarela – wszystko zlewało się w jedno: dzieci, praca, rozmowy z adwokatką, ciche poranki z kawą wypijaną samotnie przy oknie, gdzie jeszcze niedawno planowaliśmy ogród.
Marek się wyprowadził. Bez dramatu. Spakował rzeczy do dwóch walizek, zostawił klucze na kuchennym blacie. Nie patrzył mi w oczy. Ja nie pytałam, dokąd jedzie. W gruncie rzeczy – nie obchodziło mnie to już.
Dzieci... Cóż, dzieci wiedzą więcej, niż myślimy. Stasiu zapytał któregoś dnia:
– Mamo, a czy jak się kłócicie z tatą, to znaczy, że już się nie kochacie?
Nie potrafiłam odpowiedzieć od razu. Przytuliłam go tylko mocno i powiedziałam, że czasem ludzie się zmieniają. I że to nie jego wina.
Wieczorami przechadzam się po domu i dotykam ścian. Każda z nich nosi mój ślad – decyzję, nadzieję, złość, łzy. Ten dom powstał z miłości. Ale miłość nie wystarczyła.
Sylwia zaproponowała, żebym zaczęła od nowa. Ale nie jestem jeszcze gotowa. Może zostanę tu, może odejdę. Nie wiem. Jednego jestem pewna – już nie będę niczego budować tylko po to, by ktoś mógł to potem zabrać.
Klaudia, 38 lat
Czytaj także:
- „Teść kupił mi luksusowe perfumy bez okazji. Ja się ucieszyłam, a mężowi od razu zapachniały zdradą”
- „Przez poranną kłótnię z żoną, noc spędziłem z teściową. Nie wiedziałem, czy to impuls, czy jej chore gierki”
- „Rodzice zapisali mieszkanie siostrze, bo jest bezdzietną singielką. Ja mam męża, więc nic mi się nie należy”

