„Z dnia na dzień spakowałem walizkę i wyszedłem. Nawet żonie nie powiedziałem, dokąd się wybieram”
„Wyszedłem z mieszkania i pierwszy raz od dawna poczułem coś na kształt wolności. Nie wiedziałem jeszcze, czy to ulga, czy strach, ale przynajmniej coś czułem. Na dworcu kupiłem bilet w jedną stronę – kierunek: południe”.

- redakcja
Każdy mój dzień wyglądał tak samo. Pobudka o siódmej, szybki prysznic, kawa w biegu, metro, open space, spotkania, raporty, deadline’y. Powrót do domu, kolacja z Martą, rozmowa o kredycie, o szafkach do kuchni, o rachunkach. Potem Netflix, sen i od nowa. Przez lata wmawiałem sobie, że tak trzeba, że to dorosłość, że stabilizacja to sukces. Ale coraz częściej łapałem się na tym, że nie pamiętam, co robiłem dzień wcześniej.
To stało się nie do wytrzymania
W pracy byłem trybikiem w maszynie, w domu – cieniem męża. Gubiłem siebie powoli, dzień po dniu. Aż przyszedł moment, w którym zrozumiałem, że jeśli nie zrobię nic teraz, za chwilę nie zostanie już nic, co można by było uratować. Nawet mnie samego.
– Jak minął dzień? – zapytała Marta, odkładając widelec na talerz.
– W porządku. Trochę spotkań. Nuda.
– Mamy zaległą ratę za lodówkę, musimy to ogarnąć. I dzwonił stolarz, znowu coś mu nie pasuje.
– Jasne. Zajmę się tym jutro.
– Tomek… jesteś tu w ogóle? Od kilku dni mam wrażenie, że rozmawiam z powietrzem.
– Może po prostu jestem zmęczony.
Nie odpowiedziała. Wzięła talerz i poszła do kuchni. W telewizji leciały wiadomości, ale ja patrzyłem w ekran, jakby był pusty. W środku już dawno byłem.
Wcale mnie to nie cieszyło
Wszedłem do biura jak co dzień, z kubkiem kawy i wyuczonym półuśmiechem. Po drodze skinąłem głową kilku znajomym twarzom, nikt nie pytał, jak się czuję. I dobrze. Bo nie miałem już siły udawać, że wszystko gra. O dziesiątej dostałem wezwanie na spotkanie z szefem. Znowu. Ostatnio widywaliśmy się częściej niż z własną żoną.
– Tomek! – zawołał entuzjastycznie, ledwo przekroczyłem próg. – Siadaj! Mam dla ciebie świetne wieści.
– Tak? – zapytałem bez przekonania.
– Dostałeś awans. Nowy projekt, duży klient, zespół ludzi. Jesteś gotowy?
– A czy mam wybór?
– Ha! – zaśmiał się szef, stukając palcami w stół. – Zawsze masz wybór. Ale kto by nie chciał więcej kasy i prestiżu?
– A życia? Czasu dla siebie?
– Nie bądź naiwny. Życie z pasją? To dobra bajka dla studentów. Tu się zarabia, nie filozofuje.
Wróciłem do domu późno, jak zwykle. Marta siedziała przy stole, przeglądając coś w laptopie.
– Znowu cię nie było cały dzień. Dzwoniłam.
– Miałem spotkania.
– I? Coś ważnego?
– Awans. Kolejny projekt.
– No to świetnie, gratulacje.
– Nie ciesz się za bardzo.
– Czemu?
– Bo ja się nie cieszę. Bo nie tak miało wyglądać moje życie! Rozumiesz? Czuję się martwy w środku!
– Wszyscy tak mają. Dorosłość nie jest ekscytująca.
Zaniemówiłem. Jakby ktoś przyłożył mi z otwartej dłoni. Może właśnie w tej chwili zrozumiałem, że dłużej tak nie dam rady.
Następnego dnia już nie udawałem
Przesiedziałem osiem godzin, wpatrując się w ekran, przeglądając stare zdjęcia w chmurze. Ja z Bartkiem na spływie kajakowym. Ja na rowerze w lesie. Ja z gitarą przy ognisku. Kim był ten człowiek? Gdzie się podział? Czułem, jakby to była jakaś inna wersja mnie, która przepadła gdzieś po drodze między ratą kredytu a prezentacją w PowerPoincie.
Wieczorem, zamiast usiąść z Martą do kolacji, otworzyłem skrzynkę mailową. Adres Bartka był jak drzazga w mojej pamięci. Ostatni raz widzieliśmy się osiem lat temu, tuż przed tym, jak rzucił wszystko i wyjechał w Bieszczady.
Cześć Bartek. Nie wiem, czy mnie jeszcze pamiętasz. Tomek z Warszawy. Chyba dochodzę do momentu, w którym muszę coś zmienić, zanim się całkiem zatracę. Potrzebuję rozmowy. Albo choć znaku, że można inaczej. Odezwiesz się?
Wysłałem i nie liczyłem na odpowiedź. Ale przyszła. Po godzinie.
Pamiętam. Wiem, jak to jest. Jak się nie ruszysz teraz, to w końcu staniesz się pusty jak twoje mieszkanie. Wpadnij. Mam miejsce.
Zaparło mi dech. Jakby ktoś wrzucił kamień do jeziora, którego tafla była nieruchoma od lat. Poszedłem do sypialni, usiadłem na brzegu łóżka. Marta spała, odwrócona plecami. Patrzyłem na nią długo. Kiedyś potrafiliśmy rozmawiać do rana. Teraz milczeliśmy nawet wtedy, gdy byliśmy sami. W głowie brzmiał mi głos ojca: „Tomek, obowiązki są ważne. Ale jak nie będziesz miał siebie, to co ci zostanie?” I wtedy podjąłem decyzję.
Nic jej nie powiedziałem
Była trzecia w nocy, gdy spakowałem walizkę. Bezszelestnie. Jak złodziej. Tyle że nie zabierałem nic wartościowego – kilka ubrań, ładowarka, notatnik. Spojrzałem na Martę, która spała spokojnie, z ręką pod głową. Poczułem ukłucie winy, ale zaraz potem przyszedł chłód. Ta decyzja nie urodziła się tej nocy. Ona dojrzewała miesiącami. Zostawiłem kartkę na stole w kuchni. „Muszę oddychać. Tomek.”
Wyszedłem z mieszkania i pierwszy raz od dawna poczułem coś na kształt wolności. Nie wiedziałem jeszcze, czy to ulga, czy strach, ale przynajmniej coś czułem. Na dworcu kupiłem bilet w jedną stronę – kierunek: południe. Wsiadłem do pociągu, zajmując miejsce przy oknie. W uszach miałem tylko szum. Serce waliło mi jak młotem. Obok mnie usiadł starszy mężczyzna, z siwą brodą i gazetą pod pachą. Pachniał tytoniem i mroźnym porankiem.
– Daleko pan jedzie? – zapytał.
– Jeszcze nie wiem.
– To dobrze. Czasem nie wiedzieć to pierwszy krok do zmiany na lepsze.
Uśmiechnąłem się słabo.
– Nieźle powiedziane.
– Synu, jeśli człowiek nie zrobi niczego szalonego przynajmniej raz w życiu, to jakby nie żył. A pan wygląda, jakby właśnie próbował coś naprawić.
– Może siebie.
– Najtrudniejsze, ale i najbardziej potrzebne. Życzę panu powodzenia.
Patrzyłem przez okno na przesuwające się krajobrazy. Czułem się, jakbym jechał nie tylko w inne miejsce, ale w inne życie. Nie miałem planu. Nie miałem też odwrotu.
Poczułem, że żyję
Wysiadłem na małej stacyjce. Pachniało mokrym drewnem i dymem z komina. Cisza była aż nienaturalna po warszawskim zgiełku. Ruszyłem przed siebie, mijając drewniane domy i zakurzone szyldy. W jednej z uliczek zauważyłem szyld: „Pokoje gościnne – Zofia.” Zapukałem niepewnie. Po chwili otworzyła kobieta po siedemdziesiątce, z szalem zarzuconym na ramiona.
– Czego pan szuka? – zapytała z uważnym spojrzeniem.
– Ciszy. I może miejsca na kilka dni.
– Mam jeden pokój. Bez luksusów, ale z widokiem na góry. Wystarczy?
– Wystarczy.
Zostałem „na kilka dni”. Minął tydzień, potem drugi. Pomagałem pani Zofii w kuchni, przy drewutni, naprawiałem cieknący kran. Nikt niczego ode mnie nie wymagał. Kobieta miała swoje rytuały – herbata o siódmej, radio przy śniadaniu, krzyżówki po południu. Ale potrafiła słuchać.
– Co pana tu przywiało, panie Tomaszu?
– Zmęczenie. Życiem, sobą, tym, że ciągle muszę coś udowadniać.
– A tutaj nie musi pan nic.
– Wiem. I to mnie przeraża.
– Bo wolność zawsze jest trudniejsza niż obowiązek. Ale to nie znaczy, że nie warto jej szukać.
Wieczorami siedziałem na werandzie, patrząc na gwiazdy, których w mieście nigdy nie widziałem. Nie wiedziałem, czy to miejsce mnie zmieni, ale po raz pierwszy od lat czułem spokój. A jednak gdzieś w środku wciąż dudniło pytanie: co dalej? Czy to ucieczka, czy początek czegoś nowego?
Znalazła mnie na drugim końcu Polski
Zobaczyłem ją, zanim zdążyła zapukać. Stała pod domem Zofii, z zaciśniętymi ustami i płaszczem zapiętym pod samą szyję. Marta. Po dwóch tygodniach. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe.
– Witaj – powiedziałem cicho, wychodząc na ganek.
– Tyle wystarczyło? Dwa tygodnie? Żeby zapomnieć o wszystkim?
– Nie zapomniałem.
– To po co to wszystko? Kartka na stole? Jakbyś wyszedł do sklepu, a nie z życia.
Pani Zofia dyskretnie zniknęła w środku, zostawiając nas samych. Marta stała nieruchomo, ale jej oczy mówiły więcej niż słowa.
– Musiałem to zrobić – powiedziałem. – Byłem na granicy. Nie czułem już nic, nawet wobec ciebie.
– Nie masz prawa tak po prostu zniknąć.
– A miałem prawo dusić się przez resztę życia?
Zapanowała cisza. Marta patrzyła gdzieś za moje ramię.
– Myślałam, że jesteśmy partnerami. Że rozmawiamy, rozwiązujemy razem trudności.
– Próbowałem. Tyle razy mówiłem, że coś jest nie tak. Ale to wszystko tonęło w rozmowach o rachunkach i terminach.
– Bo życie to też rachunki i terminy. Nie wszystko może być przygodą.
– Ale czy musi być tylko rutyną?
Jej wzrok złagodniał, ale zaraz potem się odwróciła.
– Nie wiem, kim jesteś. Nie wiem, czy chcę to wiedzieć.
Wsiadła do auta i odjechała bez pożegnania. Patrzyłem za nią długo. Nie czułem ulgi, ale też nie żalu. Po prostu... konieczność. Coś się skończyło. Coś innego mogło się zacząć.
Postanowiłem tam zostać
Zostałem. Mijały kolejne dni, potem tygodnie. Pomagałem pani Zofii coraz więcej – malowałem płot, naprawiałem drzwi w stodole, z czasem nauczyłem się piec chleb. Pisałem listy, niektóre do Marty, choć ich nie wysyłałem. Inne – do samego siebie sprzed lat. Czasem siedziałem wieczorami przy kominku i czytałem, innym razem wędrowałem bez celu po górach. Nie było w tym żadnego planu, tylko obecność. Tu i teraz. Tego wcześniej nigdy nie miałem.
Myślałem o powrocie. Ale do czego? Mieszkanie było już tylko adresem. Marta – wspomnieniem, ważnym, ale zbyt bolesnym, by trzymać się go dalej. Czasem zastanawiałem się, czy to wszystko nie było tchórzostwem. Czy nie uciekłem w chwili, gdy trzeba było walczyć. Ale przecież walczyłem. Przez lata. O stabilizację, o związek, o siebie. I przegrałem. Może właśnie ta ucieczka była pierwszym zwycięstwem.
Wolność nie jest łatwa. Nie ma w niej instrukcji ani gwarancji. Jest samotność, czasem nieznośna. Są decyzje, które kosztują więcej niż można było przewidzieć. Ale jest też prawda. I pierwszy raz od lat czułem, że to moje życie. Moje błędy, moje wybory, moje ścieżki.
Nie wiem, co dalej. Może tu zostanę. Może za miesiąc wrócę do miasta. Może znajdę nowy sens, a może tylko nauczę się znowu oddychać bez lęku. Ale jedno wiem na pewno – już nigdy nie pozwolę sobie zniknąć w cudzym scenariuszu. Nawet jeśli to oznacza samotność. Bo czasem, żeby się odnaleźć, trzeba się najpierw całkiem zgubić.
Tomek, 33 lata