„Wysłałem syna na prawo, choć sam ledwo skończyłem zawodówkę. Byłem czerwony ze wstydu, gdy usłyszałem, co o mnie myśli”
„Któregoś dnia wyszedłem wcześniej z roboty, szybko się umyłem, włożyłem swoją najlepszą koszulę – tę, którą miałem na jego obronie magisterki – i pojechałem do centrum miasta. Kancelaria, w której pracował, mieściła się w ogromnym, szklanym biurowcu”.

- Redakcja
Kiedyś myślałem, że życie jest proste. Pracujesz ciężko, uczciwie, nie krzywdzisz nikogo, dbasz o rodzinę – i to wystarczy, żeby zasłużyć na szacunek. Byłem przekonany, że jeśli dam swojemu synowi wszystko, czego mi samemu brakowało, to będzie mnie kochał, szanował, będzie dumny.
Nie było łatwo
Wychowywałem Artura sam. Matka zostawiła nas, kiedy miał cztery lata. Pamiętam, jak stał wtedy w progu naszego mieszkania, trzymając w ręku swoją ulubioną zabawkę – plastikowego strażaka. Patrzył za nią i pytał, kiedy wróci. Kłamałem, że niedługo. Nigdy nie wróciła.
Od tamtej pory wszystko było na mojej głowie. Pracowałem na budowie, czasem po dwanaście godzin dziennie. Ręce miałem wiecznie pokryte cementem i pęcherzami, ale wracając do domu, zawsze przynosiłem mu coś drobnego – lizaka, kredki, książkę. Chciałem, żeby miał to, czego ja nigdy nie dostałem.
Był bystry. Już w podstawówce wiedziałem, że jest mądrzejszy ode mnie. Matematyka, historia, języki – wszystko przychodziło mu łatwo. Ja skończyłem ledwo zawodówkę, więc patrzyłem na niego z podziwem. Nie mogłem pozwolić, żeby zmarnował talent. Każdą nadgodzinę brałem po to, żeby mógł iść na studia.
Dostał się na prawo. Byłem dumny. Kiedy odbierał dyplom, stałem w ostatnim rzędzie, w wyprasowanej koszuli, którą włożyłem tylko na tę okazję. Mój syn – prawnik. Miałem wrażenie, że wygrałem życie.
Chciałem go zobaczyć
Od tamtej pory nie widywaliśmy się często, a nasze rozmowy przez telefon były krótkie i zdawkowe. „Nie mam czasu, tato”, „Później oddzwonię” – i nigdy nie oddzwaniał. Czułem, że coś jest nie tak. Może był przytłoczony nową pracą? Może się stresował? Może po prostu się zmienił?
Nie chciałem czekać na kolejne „później”. Któregoś dnia wyszedłem wcześniej z roboty, szybko się umyłem, włożyłem swoją najlepszą koszulę – tę, którą miałem na jego obronie magisterki – i pojechałem do centrum miasta.
Kancelaria, w której pracował, mieściła się w ogromnym, szklanym biurowcu. Nie byłem tu wcześniej. Już od wejścia czułem się nieswojo. Ludzie w garniturach przechodzili obok mnie pewnym krokiem, zapatrzeni w telefony. Próbowałem się nie garbić, choć instynktownie czułem, że pasuję tu jak pięść do nosa.
Podszedłem do recepcji. Za biurkiem siedziała młoda kobieta w eleganckim kostiumie.
– W czym mogę pomóc? – spytała profesjonalnym tonem.
– Ja do Artura M. Jestem jego ojcem – powiedziałem z uśmiechem.
Czułem się nieswojo
Jej spojrzenie przesunęło się po mnie. Po mojej nieco wytartej kurtce, rękach, które nawet po umyciu noszą ślady mojej pracy. Po butach, które, choć wypastowane, nie były tak eleganckie jak te, które noszą klienci kancelarii.
– Czy był pan umówiony? – spytała.
– Nie, ale ja tylko na chwilę.
Zanim zdążyła coś odpowiedzieć, usłyszałem znajomy głos.
– Tato?
Odwróciłem się i zobaczyłem Artura. Stał kawałek dalej, ubrany w ciemnogranatowy garnitur, z telefonem w dłoni. W jego oczach zobaczyłem coś, czego się nie spodziewałem – nie było tam radości. Było zdziwienie. I coś jeszcze… niepewność? Niepokój?
Zrobiłem krok w jego stronę, ale on szybko podszedł do mnie i chwycił mnie lekko za ramię.
– Chodźmy – powiedział cicho, rozglądając się nerwowo.
Nie miałem czasu zareagować, zanim niemal siłą wyprowadził mnie z recepcji i poprowadził w stronę korytarza.
– Co ty tu robisz? – spytał, a jego głos był napięty.
– Chciałem cię odwiedzić, zobaczyć, jak sobie radzisz – powiedziałem, próbując się uśmiechnąć.
– Tato, mogłeś zadzwonić… – Jego palce mocniej zacisnęły się na moim ramieniu. – Nie wypada, żebyś tu tak po prostu przychodził.
Nie wierzyłem własnym uszom
Poczułem, jakby ktoś wbił mi nóż w żebra.
– Nie wypada? – powtórzyłem.
Artur rozglądał się nerwowo, jakby bał się, że ktoś nas zobaczy. Nagle drzwi do jednego z gabinetów się otworzyły i wyszła z nich młoda kobieta. Spojrzała na mnie z zainteresowaniem, a potem na Artura.
– Cześć, Artur – powiedziała z lekkim uśmiechem. – Kto to?
Artur wymusił uśmiech.
– To mój tata. Przyszedł… na chwilę.
Nie było w jego głosie dumy. Było zakłopotanie.
Patrzyłem na niego i czułem, jak ściska mnie w gardle. Kobieta uśmiechnęła się do mnie uprzejmie.
– Miło pana poznać. Artur rzadko mówi o rodzinie.
– Rzadko? – powtórzyłem powoli. Spojrzałem na syna, ale on nie odwzajemnił spojrzenia.
– Tak, ale teraz już musimy iść – powiedział szybko.
– Miłej rozmowy – rzuciła i odeszła.
Artur wziął głęboki oddech i spojrzał na mnie.
– Tato, naprawdę… Nie mogłeś po prostu zadzwonić?
– A gdybym zadzwonił, to byś mnie zaprosił? – zapytałem cicho.
Wstydził się mnie
Nie odpowiedział od razu.
– Po prostu… tu obowiązują pewne zasady – powiedział w końcu.
– Jakie zasady? Że ojciec nie może odwiedzić syna?
Przesunął dłonią po karku, jakby był zmęczony.
– Nie o to chodzi. Ale wiesz… To duża kancelaria. Są tu ważni ludzie.
– A ja nie wyglądam na „ważnego człowieka”, tak?
Znowu ta cisza. Chciałem coś powiedzieć, cokolwiek, ale bałem się, że jeśli otworzę usta, to powiem coś, czego będę żałował. Więc tylko skinąłem głową.
– W porządku – powiedziałem cicho.
Odwróciłem się i wyszedłem.
Kiedy mijałem recepcję, czułem na sobie spojrzenie tamtej kobiety w kostiumie. Już mnie nie zatrzymywała.
Wyszedłem na zewnątrz, wciągnąłem głęboko powietrze i spojrzałem w górę. Szklane okna biurowca odbijały niebo. Nagle wszystko stało się dla mnie jasne. Nie pasowałem do tego świata.
Było mi przykro
Całą drogę do domu miałem wrażenie, jakbym nie szedł, tylko dryfował. Moje nogi stawiały kolejne kroki, ale głowa była gdzie indziej.
A więc teraz byłem dla niego kimś, kto nie pasuje. Kto nie powinien pojawiać się w jego nowym, eleganckim świecie. Może za bardzo śmierdziałem cementem, może moje ubranie było nie takie, a może po prostu nie nadawałem się na ojca prawnika?
Wróciłem do domu, usiadłem przy kuchennym stole i wbiłem wzrok w ścianę. Po co ja się tak starałem? Po co te wszystkie wyrzeczenia, dodatkowe zmiany, nieprzespane noce? Pamiętam, jak liczyłem każdy grosz, żeby zapłacić za jego korepetycje z angielskiego, jak rezygnowałem z własnych potrzeb, żeby mógł mieć podręczniki. Jak byłem dumny, gdy dostał się na studia. A teraz… Teraz mój syn wolałby, żebym do niego nie przychodził.
Długo siedziałem w ciszy. W końcu sięgnąłem po telefon. Musiałem usłyszeć jego głos, musiałem się dowiedzieć, co tak naprawdę się dzieje. Zadzwoniłem.
– Synu, czy coś się stało? Chyba się nie obraziłeś, że przyszedłem?
– Tato… – Westchnął. – To nie tak…
– To jak?
Miałem poczucie winy
Zapadła chwila ciszy.
– Po prostu w mojej pracy trzeba dbać o wizerunek.
– O jakim wizerunku ty mówisz? Przecież jestem twoim ojcem.
– Wiem, ale… – W jego głosie było coś dziwnego. Jakby szukał właściwych słów. – Nie rozumiesz, jak to działa.
– A może po prostu wstydzisz się, że twój ojciec to zwykły robotnik? – powiedziałem wolno.
– Nie o to chodzi – powiedział szybko. Za szybko.
Nie odpowiedziałem od razu.
– Jasne – rzuciłem tylko i rozłączyłem się.
Usiadłem na kanapie i poczułem, jak jakaś niewidzialna ręka ściska mi klatkę piersiową. Przecież to nie powinno tak wyglądać. Powinien być dumny, że to, kim jest, zawdzięcza mnie. Zamiast tego nie chciał, żebym przychodził. Nie chciał, żebym był częścią jego życia.
Może marzył o ojcu, który byłby lekarzem, prawnikiem, biznesmenem – kimś, kogo mógłby przedstawić w swoim nowym otoczeniu bez wstydu. A dostał mnie, budowlańca z popękanymi dłońmi i twarzą zmęczoną od lat pracy. I wyglądało na to, że mu to przeszkadza.
Tylko dlaczego ja, ojciec, który dał mu wszystko, mam teraz czuć się winny?
Marek, 48 lat
Czytaj także:
„Matka ciągle mi truje o chodzeniu do kościoła. Więcej ciepła ma dla krzyża na ścianie niż dla własnych dzieci”
„Przyłapałam mamę na kłamstwie, a potem odkryłam jej tajemnicę. Nie wybaczę jej, jeśli złamie serce ojcu”
„Podejrzewałam zięcia o romans. Zrobiłam to, co powinna zrobić każda matka i najadłam się wstydu”