„Uratowałam męża przed bankructwem, a on odwdzięczył się młodą kochanką i pozwem rozwodowym. To był cios”
„– Myślisz, że byłaś bohaterką? Że wszystko kręciło się wokół ciebie? Dusiłem się z tobą, Kinga! Ty i twoje excele, plany awaryjne, wykresy! Ja chciałem żyć! – podniósł głos. – Żyć?! – krzyknęłam. – Więc dlatego masz młodą kochankę?”.

Nie wiem, od czego zacząć. Może od tego, że jeszcze kilka lat temu myślałam, że jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie. Miałam męża, którego kochałam do granic możliwości. Miałam dom, który urządziliśmy razem, kłócąc się o każdą poduszkę i obrazek, ale śmiejąc się przy tym do łez. Miałam wszystko. A teraz? Teraz siedzę sama przy kuchennym stole i wpatruję się w zdjęcie ślubne, które nadal stoi na komodzie, jakby nic się nie zmieniło.
Zawsze byłam wsparciem
Marek był ambitny, przedsiębiorczy, miał głowę do interesów. Zaczynaliśmy razem – on swoją firmę budowlaną, ja konsultingową. Wspieraliśmy się, dopingowaliśmy nawzajem, czasem rywalizowaliśmy, ale zawsze byliśmy razem. Tak przynajmniej myślałam.
Z czasem coś zaczęło się zmieniać. Marek wracał coraz później, był coraz bardziej rozkojarzony. Tłumaczył się pracą, stresem, kryzysem w branży. A ja... ja tłumaczyłam go przed samą sobą. Bo przecież mąż, bo przecież kryzys, bo przecież kocham.
Pamiętam ten dzień, kiedy usiadł naprzeciwko mnie z nieobecną miną i powiedział, że jego firma stoi na skraju bankructwa. Nie wahałam się ani chwili – sięgnęłam po oszczędności, wzięłam na siebie negocjacje z wierzycielami, doradzałam mu, podpowiadałam rozwiązania. Ryzykowałam swoją stabilność, żeby uratować jego marzenia. Nasze wspólne życie. A potem... potem on przestał mnie całować na powitanie. Przestał mówić „dobranoc”. Przestał patrzeć mi w oczy. Jeszcze nie wiedziałam, co się zbliża. Ale już czułam, że coś się kończy. Że ten człowiek, którego kochałam, znika mi sprzed oczu.
Zaczęliśmy się kłócić
– Znowu przesoliłaś – burknął Marek, odsuwając talerz z niedojedzoną kolacją.
– Przepraszam, następnym razem ci zamówię pizzę – odpowiedziałam, starając się nie wybuchnąć. Ale złość już we mnie kipiała.
– Chociaż raz mogłabyś nie być złośliwa.
– A ty chociaż raz mógłbyś podziękować, że w ogóle coś ugotowałam! Wracasz późno, milczysz przez całą kolację, a jak już się odezwiesz, to tylko po to, żeby mnie skrytykować!
Marek westchnął ciężko, po czym wstał od stołu i zaczął zbierać talerze. Zawsze tak robił, kiedy nie chciał kontynuować rozmowy – uciekał w czynności.
– Może gdybyś przestała mnie traktować jak ucznia na korepetycjach z finansów, to bym częściej z tobą rozmawiał – rzucił, odwrócony plecami.
To mnie uderzyło.
– Przepraszam bardzo?! Pomogłam ci, kiedy ty nie wiedziałeś, jak się nazywasz! Gdyby nie ja, to już dawno byłbyś bankrutem!
Odwrócił się i spojrzał na mnie z chłodem, którego nie znałam.
– Nikt cię nie zmuszał.
Te cztery słowa rozdarły mnie na pół. Stałam w kuchni z otwartymi ustami, próbując znaleźć odpowiedź. Ale nie było co mówić. On naprawdę tak myślał. Gdy wyszedł, została cisza i echo moich myśli: To nie jest już ten sam mężczyzna. Czy naprawdę go jeszcze kocham? Czy on mnie kiedykolwiek kochał?
Potrzebowałam świeżego spojrzenia
– No i? Powiesz mi w końcu, co się dzieje? – Karolina spojrzała na mnie znad filiżanki cappuccino.
Westchnęłam. Już któryś raz przekładałam tę rozmowę. Ale dziś czułam, że muszę to z siebie wyrzucić.
– Marek... jest inny. Obojętny. Jakby przestał się nami interesować. I nie chodzi tylko o mnie, on... jakby żył gdzie indziej.
Karolina zmrużyła oczy.
– Kinga... a nie pomyślałaś, że może ma kogoś?
– Co? Nie. No chyba nie... – zająknęłam się, zaskoczona jej bezpośredniością.
– Nie chodzi mi o oskarżenia. Ale opowiadasz mi o tym od tygodni. Zmienił się, przestał cię dotykać, wraca późno. Jakieś nowe perfumy. I telefon... nigdy go nie zostawia, prawda?
Zamarłam. Te drobne rzeczy, które wcześniej ignorowałam, nagle złożyły się w całość. Nowe perfumy. Wieczne "służbowe" spotkania. Telefon, który zabierał nawet do łazienki.
– Myślisz, że...
– Ja nic nie myślę, Kinga. Ale ty musisz zacząć. Bo coś tu śmierdzi.
Patrzyłam w milczącej rozpaczy na ludzi za oknem kawiarni, jakby ich życie miało dać mi odpowiedź. Dlaczego wcześniej tego nie widziałam? Bo nie chciałam widzieć. Bo wierzyłam, że miłość przetrwa wszystko.
Prawda wyszła na jaw
Nie chciałam tego robić. Nie chciałam być tą kobietą, która podsłuchuje własnego męża. Ale kiedy usłyszałam, że znowu rozmawia przez telefon za zamkniętymi drzwiami sypialni, coś we mnie pękło i zaczęłam podsłuchiwać.
– Wiem, kochanie... Jeszcze chwilę. Już niedługo to wszystko skończę. – Pauza. – Tak, wiem, że to trudne, ale w końcu będziemy razem.
Zamknęłam oczy. Serce biło mi tak mocno, że przez chwilę myślałam, że mnie zdradzi.
Gdy wyszedł z pokoju, stałam już w salonie. Zimna, nieruchoma. Czekałam.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam spokojnie, choć cała drżałam.
Marek zamarł. Spojrzał na mnie i od razu wiedział. Nie udawał.
– Kinga... Nie chciałem, żebyś dowiedziała się w ten sposób.
– Zakochałeś w innej kobiecie? Zdradziłeś mnie?
Cisza.
– Sandra... Ona... jest młodsza, pełna życia. To nie twoja wina. Po prostu coś się wypaliło między nami.
Wypaliło?! Po wszystkim, co dla niego zrobiłam?
– Zdradziłeś mnie po tym, jak cię uratowałam? To jest twoje „dziękuję”?
Łzy cisnęły mi się do oczu, ale nie pozwoliłam im spłynąć. Nie teraz. Nie przy nim.
– Chcę rozwodu – powiedział cicho.
W tamtej chwili zrozumiałam, że nie tylko mnie zdradził. Zdradził każdą wspólną noc, każdy gest wsparcia, każdy mój kredyt zaufania.
Byłam w szoku
Drzwi zatrzasnęły się z trzaskiem. Zostałam sama w mieszkaniu, które jeszcze chwilę wcześniej nazywałam domem. Podeszłam do lustra w korytarzu i spojrzałam na siebie. Rozmazany tusz, sine cienie pod oczami, twarz starsza o dziesięć lat. Czy to naprawdę ja? Z kuchni dobiegało tykanie zegara, którego nienawidził. A ja specjalnie go nigdy nie zmieniłam.
– Bo nie wszystko da się dostroić pod ciebie, Marek – wyszeptałam do pustego mieszkania.
Zaczęłam chodzić po pokojach bez celu. Sięgnęłam po filiżankę, którą mu kiedyś kupiłam w Paryżu. Rzuciłam ją o podłogę z całej siły. Rozsypała się w drobny mak. A potem kolejną. I kolejną. Z półki spadło zdjęcie z wakacji – uśmiechnięci, zakochani, bez trosk. Podniosłam je, patrzyłam chwilę. I wrzuciłam do kosza. W końcu usiadłam na podłodze, między porcelanowymi odłamkami. Trzęsłam się jak osika. Wszystko we mnie krzyczało: Zostawił cię, wykorzystał, zdradził. A ty wciąż tu siedzisz jak głupia!
W tamtym momencie po raz pierwszy poczułam nie tylko ból. Pojawiła się złość. Ogromna, duszna, brudna wściekłość. To nie ja powinnam się wstydzić. To nie ja zawiodłam. To on powinien klęczeć na tych kawałkach filiżanek.
Awantura goniła awanturę
– Możesz mi powiedzieć, po co jeszcze tu jesteś? – zapytałam, gdy wszedł do mieszkania kilka dni później z teczką pod pachą, jakby wracał do normalnego życia.
– Bo to nadal mój dom – rzucił przez zęby.
– Twój? Chyba sobie kpisz! To ja zapłaciłam za raty, kiedy twoja firma leżała i kwiczała. To ja siedziałam po nocach z twoim księgowym, kiedy ty „odpoczywałeś” z Sandrą!
Zatrzymał się. Powoli odłożył klucze na komodę.
– Myślisz, że byłaś bohaterką? Że wszystko kręciło się wokół ciebie? Dusiłem się z tobą, Kinga! Ty i twoje excele, plany awaryjne, wykresy! Ja chciałem żyć!
– Żyć?! – krzyknęłam. – Więc dlatego masz młodą kochankę?
– Przynajmniej ona mnie nie poprawia co drugie zdanie. Nie patrzy na mnie, jakbym był niedorozwiniętym chłopcem. Ty nie kochałaś mnie – ty chciałaś mną zarządzać!
Zamknęłam oczy. Bolało, ale on chciał, żebym cierpiała. Jakby moje łzy miały mu coś udowodnić.
– Nie zarządzałam tobą. Próbowałam cię uratować. A ty... ty wybrałeś wygodę.
Spojrzał na mnie z chłodnym politowaniem.
– Jesteś beznadziejna, Kinga.
Uczę się żyć od nowa
Nie wiem, kiedy ostatni raz było cicho. Prawdziwie, głęboko cicho. Bez jego kroków, bez jego sarkazmu, bez zapachu obcych perfum, który przynosił ze sobą jak wirusa. Zostałam sama. I choć przez pierwsze dni pustka bolała, jakby ktoś wyrwał mi serce bez znieczulenia, to z czasem zaczęła... dawać przestrzeń. Na myślenie. Na oddech.
Spakował się po cichu. Nie prosiłam, by został. Nawet nie spojrzałam, jak zamyka za sobą drzwi. Nie chciałam, by ostatnim wspomnieniem była jego kurtka z łuszczącym się skórzanym kołnierzem i twarz pełna niechęci.
– Nie wiem, kim teraz jestem – mówiłam do lustra. – Ale wiem, że nie jestem jego cieniem.
Uczyłam się żyć od nowa. Bez „my”. Bez planów, które zawsze miały kończyć się „razem”. Uczyłam się spać po drugiej stronie łóżka. Gotować tylko dla siebie. Przestać czekać. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś komuś zaufam. Nie wiem, czy pokocham. Ale wiem jedno: przetrwałam.
A kiedy ostatnio zapytała mnie Karolina, co teraz robię, odpowiedziałam:
– Odbudowuję. Nie firmę. Siebie.
Kinga, 42 lata
Czytaj także:
- „Wnuk przestał się do mnie odzywać, bo nie dałam mu 30 tysięcy na samochód. Powiedział, że jestem stara i skąpa”
- „Zakochałam się w facecie, który ma bagaż. Z miłości do niego stanę się kobietą, która rozbije małżeństwo”
- „Żona nagle zrobiła się rozrzutna. Myślałem, że po cichu wzięła pożyczkę, ale miała całkiem inną tajemnicę”