„Zakochałam się w facecie, który ma bagaż. Z miłości do niego stanę się kobietą, która rozbije małżeństwo”
„Chciałam wierzyć, że mówi mi wszystko. W końcu przecież nie musiał się tłumaczyć – nie był moim facetem. Ale coraz bardziej się nim stawał. Przytulał mnie w kinie, trzymał za rękę, całował w czoło”.

Nie planowałam się zakochać. Nie w nim. Nie w mężczyźnie, który już miał swoje życie – żonę, dzieci, wspomnienia w ścianach ich wspólnego domu. Ale gdy Marek stanął na mojej drodze, nie umiałam się wycofać. Uczucie wdarło się do mnie po cichu, jak deszcz przez nieszczelne okno, które próbujesz zamknąć, ale ono i tak cieknie. Na początku myślałam, że to tylko flirt, coś, co nie zostawi śladu. A potem zaczęłam oddychać nim, myśleć o nim, i chciałam więcej. Aż w końcu... chciałam wszystkiego. Nawet jego życia. Nawet kosztem innej kobiety.
Kiepski okres w moim życiu
Poznałam go w najgorszym możliwym momencie. Właśnie wtedy, gdy obiecałam sobie, że dam sobie spokój z facetami na dłużej. Po ostatnim rozstaniu miałam dosyć wszystkiego – gier, udawania, wpatrywania się w ekran telefonu w oczekiwaniu na wiadomość. A jednak... wtedy, w tej deszczowej kawiarni, kiedy jedyne wolne miejsce było obok mnie, los zrobił ze mnie głupią.
– Można? – zapytał, wskazując krzesło przy moim stoliku.
Skinęłam głową. Miałam zamiar wrócić do czytania, ale nie potrafiłam. Był... inny. Nie przesadnie przystojny, nie głośny, nie z tych, co zagadują każdą kelnerkę. Spokojny. Ubrany w szary sweter, z lekko rozczochranymi włosami i smutnym spojrzeniem. Właśnie to mnie w nim przyciągnęło – smutek, który znałam aż za dobrze.
Zaczęliśmy rozmawiać. O książkach, kawie, o deszczu. Nawet nie zauważyłam, że siedzimy tam prawie dwie godziny. Wychodząc, uśmiechnął się nieśmiało i rzucił:
– Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
Nie zapytał o numer. Nie zaprosił od razu na drinka. I właśnie dlatego cały wieczór myślałam tylko o nim. A potem, kilka dni później, spotkaliśmy się znowu – zupełnie przypadkiem. Albo tak mi się wtedy wydawało. Nie wiedziałam jeszcze, że tamto spotkanie to początek końca mojej naiwności. I tego, co do tej pory nazywałam moralnością.
Gra pozorów
Drugie spotkanie było jak potwierdzenie, że coś nas do siebie ciągnie. Minęliśmy się na przejściu dla pieszych, a on uśmiechnął się, jakby nie wierzył, że to naprawdę ja.
– Przeznaczenie? – rzucił z lekkim uśmiechem. – A może po prostu lubisz chodzić tą samą drogą co ja?
Zaśmiałam się, próbując ukryć, jak szybko zabiło mi serce. Poszliśmy na kawę. A potem na spacer. I tak jakoś... naturalnie. Bez ciśnienia, bez deklaracji. Zaczęliśmy widywać się częściej. Mówił, że jest w trakcie rozwodu. Że ma dzieci, ale wszystko jest ułożone. Że nie szuka niczego na siłę, ale że ze mną jest mu lekko.
Zachłysnęłam się tą bliskością. Tym, że nie musiałam niczego udawać. Nie wiedziałam, że wszystko, co mówił, było prawdą tylko w połowie. A może nawet mniej.
Kiedyś zapytałam go, czemu jego palec wciąż nosi ślad po obrączce. Spuścił wzrok.
– To trudne. Jesteśmy… w separacji. Z żoną. Ale to już od dawna nie działa.
Nie dopytywałam. Chciałam wierzyć, że mówi mi wszystko. W końcu przecież nie musiał się tłumaczyć – nie był moim facetem. Ale coraz bardziej się nim stawał. Przytulał mnie w kinie, trzymał za rękę, całował w czoło. Gra pozorów działała doskonale. Do dnia, w którym przypadkiem zobaczyłam go na rynku. Z kobietą. Trzymał ją za rękę. I to nie ja byłam tą kobietą.
Serce w potrzasku
Zobaczyłam ich z daleka. Szli powoli, zupełnie jakby świat należał tylko do nich. Ona miała na sobie czerwoną kurtkę i uśmiechała się do niego w sposób, który znałam. Do mnie też się tak uśmiechał. Trzymał ją za rękę, a jego dłoń zaciskała się na jej w znajomy sposób. Nagle zrobiło mi się duszno. Odwróciłam się i uciekłam w przeciwnym kierunku. Jak ostatnia idiotka.
Wieczorem przyszedł do mnie. Nie wiedziałam, czy go przyjąć, ale zanim zdążyłam się namyślić, już stał w drzwiach.
– Widziałam cię – powiedziałam bez powitania.
Zamarł. Nie próbował zaprzeczać.
– To moja żona – powiedział cicho. – Wciąż nią jest, formalnie. I tak, próbujemy czasem jeszcze... dla dzieci.
– Ale mówiłeś, że jesteście w separacji.
– Bo jesteśmy. Psychicznie. Od lat. Ale nie w papierach.
Zatkało mnie. Nie wiedziała o mnie. A ja przez te wszystkie tygodnie myślałam, że jestem tą jedyną. Tymczasem byłam „tą drugą”. Poczułam się jak ktoś, kto otwiera prezent i znajduje w środku coś zupełnie innego, niż oczekiwał. Coś, czego nie chciał. A mimo to... nie kazałam mu wyjść. Został. Przytulił mnie. I wtedy zrozumiałam coś jeszcze gorszego – że mimo wszystkiego, co usłyszałam, i tak nie chciałam go stracić.
Chciałam ją poznać
Zaczęłam ją śledzić. Wiem, jak to brzmi – żałośnie, desperacko, nienormalnie. Ale chciałam wiedzieć, kim ona jest. Kobieta, która miała to, czego ja pragnęłam. Marek. Nie było trudno ją znaleźć. Miała konto na Instagramie – dużo zdjęć dzieci, trochę wspólnych z nim, nawet sprzed kilku miesięcy. Żadne „była żona”, tylko „mój mąż, najlepszy tata na świecie”. Patrzyłam na te obrazki i czułam, jak rośnie we mnie coś niezdrowego. Zazdrość? Nienawiść? Pragnienie, by zniszczyć tę wersję rzeczywistości, w której ona wciąż miała prawo nazywać się jego żoną?
Zaczęłam bywać w okolicy ich domu. Raz widziałam ją z daleka, jak wychodziła z dziećmi. Ubrana w dres, bez makijażu, z kucykiem na głowie. Nie wyglądała jak kobieta, która walczy o męża. Wyglądała jak ktoś zmęczony. Codziennością. Nim? Wróciłam do siebie i długo patrzyłam w lustro. Zadałam sobie pytanie: czy jestem gotowa na to, co się może stać? Bo przecież jeśli Marek zostawi rodzinę... ja będę tą kobietą, która rozbiła małżeństwo.
Następnego dnia powiedziałam mu:
– Jeśli mam być z tobą, musisz jej powiedzieć. Wszystko. Albo odchodzisz ode mnie i wracasz do niej. Ale nie mogę już dłużej być między.
Zamilkł. A potem powiedział:
– Daj mi tydzień.
I wtedy poczułam, że to się dzieje naprawdę. Że za chwilę wydarzy się coś, czego nie da się c
Wybór, którego nie cofnę
Minął tydzień. Tydzień najdłuższy w moim życiu. Nie spałam. Nie jadłam. Sprawdzałam telefon co pięć minut, jakby od tego zależało moje istnienie. I może trochę zależało. Czułam się, jakbym siedziała na krawędzi mostu i miała skoczyć. Tylko nie wiedziałam, czy wpadnę w objęcia, czy w przepaść. W końcu zadzwonił. Krótko, chłodno.
– Możemy się spotkać?
Przyszedł. Stał w drzwiach inny niż zwykle. Blady, zgarbiony, jakby nagle miał dziesięć lat więcej.
– Powiedziałem jej – zaczął cicho. – O nas. O wszystkim.
Usiadłam. Serce waliło mi tak mocno, że słyszałam je w uszach.
– I?
– Jest wściekła. Ale nie płakała. Powiedziała tylko, że się tego spodziewała. Że od dawna mnie już nie ma. Że to ja żyję z iluzją.
Zamilkł. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Powinnam poczuć ulgę, radość, triumf. Ale czułam tylko ciężar. Ogromny, przytłaczający ciężar. I strach. Bo teraz już nie mogłam udawać, że to się nie dzieje. To nie był romans. To był wybór. Mój. I jego.
– Jesteś pewien, że tego chcesz? – zapytałam cicho.
– Tak – odparł po długiej chwili. – Ale to nie będzie łatwe. I nie wiem, czy kiedykolwiek mi to wybaczy. Ani dzieci.
– A ja?
Spojrzał na mnie. W jego oczach było coś, czego wcześniej nie widziałam. Żal. I wdzięczność.
– Ty mi już wybaczyłaś. Bo zostałaś.
A ja zostałam. Choć wszystko we mnie krzyczało, że to dopiero początek końca.
W cieniu czyjegoś szczęścia
Minęły trzy miesiące, odkąd Marek zamieszkał ze mną. Trzy miesiące prób ułożenia życia od nowa. I choć miałam go przy sobie – rano przy stole, wieczorem pod kołdrą – czułam się dziwnie samotna. Jakby część jego wciąż była gdzie indziej. Najgorsze były weekendy. Wiedziałam, że jeździ do dzieci. Mówił, że dla nich musi być obecny. Rozumiałam. Ale serce nie zna rozumu. Czułam się wtedy jak ta druga. Jak intruz. Jak ktoś, kto ukradł coś, co nie powinno należeć do niej.
Zdarzyło się kilka razy, że wracał później. Czułam wtedy zapach ich domu na jego kurtce, zapach innego życia, którego już nie miał, ale które wciąż żyło w nim. Nie pytałam. Bałam się odpowiedzi. Raz powiedział:
– Dzisiaj najmłodszy zapytał, czy wrócę do mamy. Że tęskni za tym, jak było.
I nagle wszystko we mnie się zatrzymało. Wiedziałam, że on też tęskni. Może nie za nią. Ale za prostotą. Za porządkiem. Za życiem, które rozpadło się przeze mnie. Pewnej nocy obudziłam się i spojrzałam na niego. Spał spokojnie, a ja po raz pierwszy zadałam sobie pytanie: czy naprawdę go mam? Czy on tu jest, czy tylko się ukrywa?
Zakochałam się w nim, wiedząc, że ma bagaż. Ale nie wiedziałam, że ja też będę musiała go nosić. Nie ma szczęśliwego zakończenia. Jest tylko życie. I ja w nim. Kochanka, która stała się partnerką. Kobieta, która złamała coś, co już i tak było pęknięte. I wciąż nie wiem, czy to się da poskładać.
Lena, 34 lata
Czytaj także:
- „Mąż chciał mi pomóc ze składaniem prania, ale złożył brudne ciuchy. Z taką pomocą niech mi lepiej zejdzie z oczu”
- „Przez ojca w domu wszystko musieliśmy robić pod linijkę. Nawet od stołu nie mogłam odejść bez pytania”
- „Młody księgowy zawrócił mi w głowie, a potem zostawił z bałaganem w papierach. Być może też z brzuchem”