Reklama

Wieczór był ciepły, jezioro szumiało leniwie gdzieś w tle, a my siedziałyśmy na werandzie, śmiejąc się, popijając prosecco i wspominając stare czasy. Wieczór panieński Julki był dokładnie taki, jaki sobie wymarzyła – kameralny, z dala od klubów, hałasu i obcych ludzi. Tylko my: pięć najbliższych przyjaciółek, drewniany domek na odludziu i wspólne wspomnienia sięgające jeszcze podstawówki. Gdy patrzyłam na Julkę, trudno mi było nie czuć wzruszenia.

Wciąż ta sama spokojna, odpowiedzialna Julka

Zawsze potrafiła utrzymać wszystko w ryzach. Była moją przyjaciółką od lat, moim kompasem moralnym i emocjonalnym oparciem. Dlatego to, co wydarzyło się tego wieczoru, kompletnie wytrąciło mnie z równowagi. Wszystko zaczęło się od głupiej gry w „prawdę czy wyzwanie”...

– Dobra, Julka, twoja kolej – powiedziała Karolina, lekko już zawiana winem, z uśmiechem wymalowanym na twarzy.

– Prawda czy wyzwanie? – zapytała Ola, potrząsając butelką z prosecco, jakby to miało dodać dramatyzmu.

– Prawda – odpowiedziała Julka po chwili wahania. Spojrzała na nas trochę niepewnie, ale jeszcze się uśmiechała.

– Powiedz coś, czego nikt o tobie nie wie – rzuciła Ola bez namysłu. Proste pytanie. Banał.

Zamilkłyśmy. Wszystkie czekałyśmy na coś w stylu: „w podstawówce ściągałam na matmie” albo „zakochałam się kiedyś w nauczycielu od historii”. Ale Julka spoważniała.

– Hmm... – zaczęła, spuszczając wzrok. – Byłam już mężatką.

Na początku wybuchłyśmy śmiechem. Ja też. Ale po kilku sekundach uświadomiłam sobie, że Julka się nie śmieje. Patrzyła na nas tak poważnie, jakby właśnie powiedziała, że ma raka.

– Żartujesz, prawda? – zapytała Aneta, zerkając na mnie.

– Nie. To prawda – odparła Julka. – To było dawno. W Hiszpanii. Podczas Erasmusa.

Zrobiło się cicho. Tylko Karolina nie dowierzała:

– Ale jak to... Ślub?! Gdzie? Kiedy?

– Wzięliśmy ślub cywilny. Po trzech miesiącach znajomości. To miało być takie... na próbę.

Poczułam, jak robi mi się duszno.

– Julka... Dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałaś?

– Bo to było głupie. I... nie chciałam, żeby to coś znaczyło.

Ale dla mnie znaczyło. Przyjaźniłyśmy się tyle lat. Wiedziałam o niej wszystko. Albo przynajmniej tak mi się wydawało.

Siedziałyśmy wokół ogniska. Płomienie trzaskały, iskry leciały wysoko w nocne niebo, a pozostałe dziewczyny śmiały się z jakiegoś wspomnienia sprzed lat. Ja nie słuchałam. Cały czas patrzyłam na Julkę, jakby była kimś obcym. W końcu zebrałam się w sobie i wstałam.

– Możemy pogadać? – zapytałam cicho, kładąc jej rękę na ramieniu.

– Jasne – odparła i ruszyła za mną w stronę brzegu jeziora, gdzie było ciszej.

Odwróciłam się do niej i spojrzałam prosto w oczy.

– Julka, czemu mi o tym nigdy nie powiedziałaś?

Wzruszyła ramionami, ale widziałam, że robi to nerwowo.

– Bo to było dawno. Bez znaczenia. Głupota z młodości. Po co to rozdrapywać?

– Po co? – powtórzyłam. – Bo jesteśmy przyjaciółkami od ponad piętnastu lat. Zasługuję na szczerość.

– Zosia... – westchnęła, zaciskając usta. – Ja naprawdę się tego wstydzę. Byłam wtedy inna. Naiwna. Wydawało mi się, że życie to film romantyczny.

– A rozwiodłaś się z nim?

– Tak – odpowiedziała zbyt szybko.

– Masz jakiś papier?

– Naprawdę musimy to teraz przerabiać? – zirytowała się. – To był błąd. On nawet nie był moim chłopakiem na serio. Wzięliśmy ślub po pijaku, po prostu... dla zabawy.

– Dla zabawy? – poczułam, jak wzbiera we mnie złość. – A teraz bierzesz ślub na serio i boisz się, że coś się wyda?

Spojrzała na mnie ze złością.

– Przestań. Nie masz prawa mnie oceniać.

I wtedy zrozumiałam, że nie tylko mnie oszukała. Ona oszukiwała samą siebie.

Nie mogłam spać

Przewracałam się z boku na bok, słysząc śmiechy dobiegające z salonu. Ktoś jeszcze nie spał. Cicho wstałam i wyszłam na werandę. Powietrze było chłodne, pachniało dymem z ogniska. Przysiadłam na ławce i już miałam wracać, gdy usłyszałam głosy.

– Ale co on teraz? Kontaktował się z tobą? – rozpoznałam szept Karoliny.

– Nie. Od tamtej nocy nie odezwał się ani razu – odpowiedziała Julka.

Zamarłam. Ich głosy dochodziły zza uchylonego okna.

– A rozwód? – Karolina była wyraźnie zaniepokojona.

– Nie złożyliśmy nigdy papierów – powiedziała Julka po chwili milczenia. – Ale... przecież to było dziesięć lat temu. On mieszka w Ameryce Południowej. To się nie liczy, prawda?

Karolina milczała, ale ja nie mogłam już wytrzymać. Wstałam i weszłam do środka. Julka i Karolina spojrzały na mnie z przerażeniem.

– Jesteś jeszcze mężatką? – zapytałam bez zbędnych wstępów.

Julka zbladła. Odstawiła kieliszek na stół, jakby nagle zrobił się za ciężki.

– Zosia...

– Odpowiedz. Jesteś wciąż zamężna?

– Technicznie... tak – przyznała, spuszczając głowę. – Ale to nie tak, jak myślisz...

– A jak? – przerwałam jej. – Masz zamiar powiedzieć to Krzyśkowi przed ślubem?

– Nie wiem... – powiedziała cicho.

Wtedy poczułam, że grunt usuwa mi się spod nóg. Julka była nie tylko moją przyjaciółką. Miałam być jej świadkową. A ona... ukrywała, że łamie prawo.

Siedziałyśmy same w kuchni. Karolina poszła spać, a pozostałe dziewczyny już dawno zamilkły w pokojach. Julka wyglądała na zmęczoną. Twarz miała szarą, spojrzenie wbite w blat stołu.

– Powiesz mi wszystko? – zapytałam cicho. – Całą prawdę?

Skinęła głową, nie patrząc na mnie.

– To było w Maladze – zaczęła. – Studiowałam tam przez semestr. On nazywał się Diego. Poznaliśmy się na imprezie dla studentów z wymiany. Był spontaniczny, szalony, mówił, że życie trzeba smakować. Miałam wtedy dwadzieścia jeden lat i chciałam być kimś innym. Nie tą grzeczną, wiecznie zorganizowaną dziewczyną.

– I... zakochałaś się w nim?

– Nie wiem. Może. To było jak sen. Przez trzy miesiące byliśmy nierozłączni. A potem... pewnej nocy po koncercie, pod wpływem wina i adrenaliny, zaproponował ślub. Powiedział, że będzie to „przysięga chwilowa”, jak pieczęć naszego romansu. Uznałam to za szalony, romantyczny gest.

– I się zgodziłaś?

– Tak. Następnego dnia poszliśmy do urzędu. To było legalne. Ale miesiąc później pokłóciliśmy się o wszystko. Okazało się, że nie mamy ze sobą nic wspólnego. On wyjechał do Kolumbii. A ja wróciłam do Polski. I... po prostu... udawałam, że to się nie wydarzyło.

– Nigdy się nie kontaktowaliście?

– Próbował raz. Napisał po roku. Ale nie odpisałam.

Pokręciłam głową, nie mogąc tego pojąć.

Julka, przecież to nie zniknie. To nie bajka.

– Wiem – szepnęła. – Ale teraz mam Krzyśka. Kocham go. Chcę być tylko z nim.

Nie spałam tej nocy ani minuty. Przekręcałam się z boku na bok, wpatrując się w sufit, który wydawał się nagle zbyt blisko. W głowie miałam mętlik. Z jednej strony – Julka, moja przyjaciółka, która była ze mną w najgorszych i najlepszych chwilach. Z drugiej – Krzysiek, uczciwy, serdeczny facet, który nie zasługiwał na kłamstwo. Czy mogłam pozwolić, by ślub odbył się, mimo że Julka była formalnie żoną innego mężczyzny?

Rano poszłam na spacer z Olą, która zauważyła moje rozbicie.

– Co się stało? – zapytała.

Opowiedziałam jej wszystko. Patrzyła na mnie z niedowierzaniem, a potem powiedziała coś, co jeszcze bardziej mnie zabolało.

– Jeśli to wyjdzie po ślubie, to może być koniec dla nich obojga. Ale jeśli mu powiesz teraz, wszystko się rozpadnie. I tak źle, i tak niedobrze.

– Więc co mam zrobić?

– Albo ją zmusisz, żeby powiedziała sama. Albo powiesz za nią. Innej opcji nie ma.

Jeszcze tego samego dnia wieczorem usiadłam z Julką. Drżała jej dłoń, gdy nalała sobie wina. Patrzyłam na nią długo, zanim zdecydowałam się mówić.

Kocham cię jak siostrę – zaczęłam. – Ale jeśli ty mu nie powiesz, to ja to zrobię.

– Zosia... – Jej oczy napełniły się łzami.

– Musi wiedzieć. Ma do tego prawo.

Zamilkła. Wstała i wyszła bez słowa. I wtedy zrozumiałam, że zrobiłam, co trzeba. Teraz reszta należała do niej.

Dzień ślubu nadszedł szybciej, niż się spodziewałam. W domku zapanował poranny chaos – suszarki do włosów, lakiery, krzyki, śmiech, szelest sukienek. Każda z nas miała przydzielone zadania. Ja miałam dopilnować, by Julka zjadła coś przed ceremonią. Ale nie mogłam jej znaleźć. Zniknęła gdzieś, jeszcze przed śniadaniem.

Znalazłam ją dopiero przy stajni, niedaleko miejsca ceremonii. Stała sama, w sukni ślubnej, z oczami utkwionymi w ziemię.

– Zosia – powiedziała cicho, zanim zdążyłam coś powiedzieć. – Powiedziałam mu.

Zamarłam.

– Kiedy?

– Przed chwilą. Poprosiłam, żeby przyszedł tutaj. Zapytał tylko: „Czy to prawda?”. I kiedy przytaknęłam... odszedł. Bez słowa.

Podeszłam do niej powoli. Miała szminkę rozmazaną od łez.

– I co teraz? – zapytałam, choć znałam odpowiedź.

– Nie będzie ślubu – wyszeptała. – I nie wiem, czy kiedykolwiek mi wybaczy.

Stałyśmy w milczeniu, a wokół zaczęli zbierać się goście, nieświadomi tego, co się właśnie wydarzyło. Ksiądz poprawiał stułę, orkiestra stroiła instrumenty. A Julka siedziała na ławce, sama, jakby zniknęła z tej rzeczywistości.

Nie wiem, czy zrobiłam dobrze. Może powinnam milczeć. Ale patrząc na nią, wiedziałam, że gdyby ślub się odbył, żyłaby z tym ciężarem każdego dnia.

Czasem prawda nie ratuje nikogo. Czasem tylko wszystko psuje.

Ale może kiedyś, za rok, za dziesięć lat, Julka spojrzy na to inaczej. Może zrozumie, że szczęście nie może być zbudowane na kłamstwie.

Ja też tego potrzebuję – jakiegoś sensu. Bo dziś czuję tylko pustkę.

Zosia, 28 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama