„Teściowa zabawia się w swatkę i szuka żony dla szwagra. Ten casting na synową przypominał cyrk”
„W sobotę punkt osiemnasta drzwi naszego mieszkania rozbrzmiewały co chwilę dzwonkiem. Pierwsza przyszła Kasia – blondynka z czerwonymi paznokciami, która wyglądała jakby przyszła na rozmowę o pracę w agencji modelek. Potem była Sandra, z psem pod pachą. Kolejna – Iwona – przyszła z mamą”.

- Redakcja
Nie wiem, czy w waszej rodzinie też ktoś postanowił się bawić w swata, ale u nas pałeczkę przejęła teściowa. Najpierw niby żartowała, że czas najwyższy znaleźć porządną dziewczynę dla szwagra, bo sam przecież nic nie zrobi. Potem przeszła do czynów. Organizowała obiady, na które zapraszała „przypadkiem” różne panny. Aż pewnego dnia usłyszałam, że w sobotę mamy... casting na synową. Tak, dosłownie tak to nazwała. I nie była to metafora. Myślałam, że zemdleję, kiedy zobaczyłam, co z tego wyniknie. Ale wtedy wszystko dopiero się zaczynało.
Niezwykły plan teściowej
– W sobotę zrobimy kolację – rzuciła teściowa przy herbacie, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. – Zaprosiłam kilka dziewczyn. Zobaczymy, która się nada.
Zamrugałam.
– Dziewczyn? Jakich dziewczyn?
– No, kandydatki dla Krzyśka – odpowiedziała z rozbrajającą szczerością. – Musi sobie wreszcie jakąś znaleźć. Sam przecież nie umie. A ja nie zamierzam czekać, aż skończy czterdziestkę jako stary kawaler.
Szwagier ma na imię Krzysiek. To milczący informatyk, z głową wiecznie w chmurach albo w kodzie. Mieszkał z teściową, po cichu marzył o własnym kącie i jeszcze bardziej po cichu – o kobiecie, która zaakceptuje go z całą tą nieporadnością. Ale żeby organizować mu casting?
– Mamo, to chyba przesada – odważyłam się powiedzieć. – On nawet o tym wie?
– Pewnie, że nie wie! – machnęła ręką. – Po co go stresować? Ma się tylko pokazać. Resztą ja się zajmę.
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Kolacja? Kandydatki? Przecież to brzmi jak reality show z lat dziewięćdziesiątych. A mama mojego męża, kobieta o żelaznych nerwach i głowie pełnej pomysłów, właśnie zamierzała zorganizować coś na kształt „Rancza miłości” w naszej jadalni.
– A ty, kochanie, upieczesz ten swój sernik z mango, dobrze? – dodała, zupełnie jakbyśmy omawiały świąteczny obiad, a nie randkowy sabat.
Nie wiem, co mnie bardziej przeraziło – to, że teściowa naprawdę traktuje to poważnie, czy to, że zaczęłam się zastanawiać, czy Krzysiek w ogóle to przetrwa.
Krzysiek nie miał o tym pojęcia
– Czemu tu tyle jedzenia? – zapytał Krzysiek, gdy wszedł do kuchni i zobaczył mnie z ręką w cieście na sernik.
– A tak, mama planuje kolację... – mruknęłam, unikając jego wzroku.
– Urodziny kogoś?
– Coś w tym stylu – wymamrotałam, licząc, że sam nie będzie dopytywał. O dziwo, nie dopytywał.
W sobotę punkt osiemnasta drzwi naszego mieszkania rozbrzmiewały co chwilę dzwonkiem. Pierwsza przyszła Kasia – blondynka z czerwonymi paznokciami, która wyglądała jakby przyszła na rozmowę o pracę w agencji modelek. Potem była Sandra, z psem pod pachą. Nie żartuję – z żywym mopsem w różowym sweterku. Kolejna – Iwona – przyszła z mamą. Tak, z mamą. I obie wyglądały, jakby to one miały zaraz ożenić Krzyśka.
Teściowa uwijała się jak gospodyni programu randkowego. Serwowała zupę krem, przedstawiała każdą pannę, komplementowała ich zawody („O, kosmetolożka? Świetnie! Krzysiowi przyda się kobieta, co zna się na pielęgnacji twarzy!”) i mimochodem podrzucała informacje o szwagrze jak reżyser zza kamery. Krzysiek siedział przy stole z miną, jakby zaraz miał zemdleć. Uśmiechał się nerwowo, wpychał w siebie zupę i próbował coś powiedzieć, ale za każdym razem przerywała mu kolejna kandydatka albo jego własna matka.
– A Krzyś, proszę pań, to mistrz w sudoku! – rzuciła z dumą teściowa, jakby mówiła o olimpijczyku.
Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem, jakby pytał: „Co tu się dzieje?”. Tylko wzruszyłam ramionami. Sama chciałam wiedzieć.
Sabat synowych
W powietrzu wisiał zapach pieczonego łososia, świeżej pietruszki i… napięcia. Każda z kandydatek starała się zabłysnąć. Iwona – ta z mamą – miała całą przemowę o tym, jak ważne są wartości rodzinne. Kasia wręczyła Krzyśkowi książkę o medytacji i wegańskie ciastka własnego wypieku. Sandra przez pół kolacji rozmawiała… z psem.
– Bo Misio czuje, kto jest dobrym człowiekiem – tłumaczyła, gdy mops warczał na Iwonę.
Krzyśka wyraźnie bolała głowa. Siedział sztywno, jakby bał się, że któryś ruch zostanie źle zinterpretowany.
– No, Krzysiu, może byś coś opowiedział? – zachęciła go mama. – Może o tej twojej prezentacji o bezpieczeństwie sieci? Dziewczyny na pewno będą zaciekawione.
Dziewczyny nie były. Kasia zerknęła na zegarek, Sandra poszła poprawić makijaż, a Iwona zajęła się wygładzaniem sukienki mamy.
– A może karaoke? – rzuciła niespodziewanie teściowa i włączyła telewizor. – Będzie zabawnie!
Zanim zdążyliśmy zaprotestować, z głośników poleciało „Jolka, Jolka pamiętasz”, a mikrofon trafił do Krzyśka. Ten podniósł go, jakby miał wybuchnąć, i po prostu… wyszedł z pokoju. W ciszy zostawił nas wszystkich.
– Przepraszam – powiedziałam i pobiegłam za nim.
Znalazłam go w przedpokoju, zakładał buty.
– Gdzie idziesz?
– Na spacer. Muszę przewietrzyć głowę, bo albo wyjdę, albo zacznę krzyczeć.
– Wiesz, że to wszystko… z troski?
– Troska? To był cyrk, nie kolacja.
Zostałam sama w korytarzu, słysząc w tle głos teściowej śpiewającej drugą zwrotkę. Cyrk trwał dalej.
Podobno chciała dobrze
Wróciłam do salonu z miną, którą próbowałam uczynić spokojną. Ale nie dało się ukryć, że Krzyśka nie było. Sandra spojrzała na mnie znad paznokci.
– Wszystko w porządku?
– Tak, po prostu… potrzebował trochę świeżego powietrza – wymamrotałam, a teściowa od razu wstała z kanapy.
– Co?! On wyszedł?! Gdzie?! Sama mu ten spacer doradziłaś?
– Nie trzeba było robić z kolacji castingu – odpowiedziałam cicho, ale stanowczo.
– Kochana, to się nazywa inicjatywa! Przecież on sam nic nie zrobi. A dziewczyny są naprawdę fajne. No popatrz na Kasię, jaka zadbana. Albo Iwonka, taka rodzinna. Krzysiowi potrzeba kobiety, która go wyciągnie z tego cyfrowego kokonu!
– Mamo – przerwał mój mąż, który do tej pory grzecznie milczał, nalewając sok. – Może czas dać mu spokój? Krzysiek nie ma dziesięciu lat. Chyba sam zdecyduje, kiedy i z kim chce być?
Teściowa spojrzała na syna jak na zdrajcę.
– Tylko ja się przejmuję jego przyszłością! Wy wszyscy byście czekali, aż go jakaś samotność zeżre!
Zapanowała niezręczna cisza. Iwona z mamą zbierały się do wyjścia, Kasia wymieniła numer z teściową „na wypadek jakby się namyślił”, a Sandra wyszła bez słowa. Zostałyśmy same, ja i teściowa. Zerkała na talerze, jakby nie rozumiała, co poszło nie tak.
– Miało być miło – powiedziała z żalem.
– A wyszło jak zwykle.
Nie odpowiedziała. Może pierwszy raz naprawdę usłyszała, że nie wszystko da się zorganizować jak świąteczny obiad.
Krzysiek zabrał głos
Krzysiek wrócił dopiero wieczorem. Buty zdjął cicho, kurtkę powiesił na wieszaku jak cień. Przez chwilę stał w przedpokoju, patrząc na nas siedzących w kuchni w milczeniu. Potem odchrząknął.
– Przepraszam, że wyszedłem bez słowa – powiedział. – Ale nie mogłem. Po prostu nie mogłem tam siedzieć i udawać, że wszystko jest w porządku.
Teściowa uniosła brwi. Już miała coś powiedzieć, ale Krzysiek ją uprzedził.
– Wiem, że chcesz dobrze. Że chcesz mi pomóc. Ale to, co dzisiaj zrobiłaś… to było upokarzające.
– Krzysiu, ale ja tylko...
– Wiem. Chciałaś dobrze. Tylko że ja nie jestem twoim projektem. Nie jestem przedmiotem do udekorowania i wystawienia na sprzedaż.
Nie używał wielkich słów. Ale każdy jego wyraz był precyzyjny, jak kod, który pisze codziennie w pracy. Teściowa zamilkła.
– Jak mam się zakochać, to chcę to zrobić po swojemu. Może niezręcznie. Może późno. Ale sam. A nie po przesłuchaniu z karaoke i ciastkami wegańskimi.
Nastała cisza. Teściowa spojrzała na nas, potem na Krzyśka.
– Czyli… nie chcesz żadnej z tych dziewczyn?
Uśmiechnął się smutno.
– Ja jeszcze nawet nie wiem, czy chcę kogoś mieć. Może najpierw chciałbym mieć spokój. I trochę zaufania.
Nie było już więcej do powiedzenia. Teściowa wstała, nalała sobie herbaty i wyszła z kuchni bez słowa. A Krzysiek? Usiadł naprzeciwko mnie i wyjął sudoku. Uśmiechnęłam się.
– Dobry wybór. Przynajmniej sudoku nie pyta, kiedy się wreszcie ożenisz.
Koniec zabawy w swatkę
Od tamtego wieczoru temat „dziewczyny dla Krzyśka” zniknął z rozmów przy rodzinnym stole. Teściowa niby się nie obraziła, ale przez kilka dni chodziła ciszej, jakby świat zadrwił z jej planu, który przecież miał zakończyć się happy endem. Potem znów zaczęła opowiadać o tym, co „ta w mięsnym mówiła o cenach schabu”, ale już bez podtekstów matrymonialnych. Wyglądała na zrezygnowaną. Albo po prostu zrozumiała.
Krzysiek też się trochę zmienił. Może przez ten cały absurdalny wieczór wreszcie poczuł, że ma głos. Zaczął częściej wychodzić z domu, nie tylko do pracy. Raz wspomniał, że był w kinie z koleżanką. Ale dodał to jakby od niechcenia, jakby nie chciał, żeby ktoś znów zrobił z tego aferę.
– I jak film? – spytałam tylko.
– Dziwny. Ale w dobrym towarzystwie – uśmiechnął się.
Nie drążyłam. Może właśnie na tym polega szacunek – żeby nie chcieć wiedzieć wszystkiego, jeśli ktoś nie chce powiedzieć. Ufam mu. A może po prostu wierzę, że życie nie potrzebuje reżysera z zewnątrz. Wystarczy, że sami umiemy czytać swój scenariusz. A teściowa? Pewnego wieczoru, kiedy siedziałyśmy same przy herbacie, spojrzała na mnie z zamyśleniem.
– A może i dobrze, że nie wyszło. Bo jak patrzę na te dziewczyny teraz… to żadna nie znała sudoku. Ani nie zjadła mojego schabowego bez grymaszenia.
Roześmiałyśmy się obie. I to był pierwszy raz od dawna, kiedy poczułam, że jesteśmy po tej samej stronie.
Sylwia, 34 lata
Czytaj także:
- „Synowa woziła wnuka w wózku do 4. roku życia. Jednym zdaniem wyjaśniłam, dokąd prowadzą jej durne metody wychowawcze”
- „Córka wyjechała na wymianę studencką i nie widziałam jej przez rok. Przed ostatnim egzaminem zjawiła się z dzieckiem”
- „Mój mąż ma fioła na punkcie oszczędzania. Podliczył paragony i zrobił awanturę, że zbyt dużo zapłaciłam za czereśnie”

