„Teściowa uwielbia martwić się na zapas. Najchętniej zamknęłaby nas w domu, żeby ochronić nas przed wszelkim złem”
„Przełknęłam ślinę i spojrzałam porozumiewawczo na męża. Teściowa zaś zaczęła nakładać nam filety rybne. Przez następne pięć minut dłubała widelcem w naszych talerzach, sprawdzając, czy ryba na pewno nie ma ości”.

Mam za sobą nieudane małżeństwo i kilka innych zawodów miłosnych. Dokładnie w 35. urodziny stwierdziłam, że to moja ostatnia szansa na założenie rodziny i posiadanie dzieci. Poznałam wtedy na portalu randkowym Mariusza, który również znudził się randkami i związkami bez perspektyw. Chciał jak najszybciej opuścić rodzinny dom. Zdziwiło mnie trochę to, że facet w moim wieku mieszka jeszcze z rodzicami, ale wyjaśnił to potrzebą opieki nad siostrą.
– Sylwia jest trochę nieporadna – opowiadał Mariusz. – Zawsze była trochę chorowita, nieśmiała, nie umiała o siebie walczyć.
– Ale chyba ma jakieś swoje życie, chodzi do pracy...?
– No właśnie nie chodzi. Miała stałą posadę, ale mama, zamiast pomóc jej rozwiązać problemy zawodowe, tylko je pogłębiała. Uważa, że Sylwia jest taka delikatna, bojaźliwa, że nie poradzi sobie w życiu...
– No dobra. Ale dlaczego ty też ciągle tu mieszkasz? – spytałam wprost.
– Mama boi się i o Sylwię, i o mnie. Wiesz, jakoś przelewa ten swój lęk na oboje dzieci.
Teściowa nie chciała go puścić
Ciężko było mi to przyjąć, ale każda rodzina jest inna, a ja uznałam się za zbyt starą, by wybrzydzać. Zegar biologiczny tykał. Kiedy Mariusz zadeklarował, że chce się wynieść i wziąć szybki ślub, postanowiłam mu zaufać. Ostatecznie mnie nie zawiódł. Poinformował o swoich planach mamę, a my się zaręczyliśmy. Trochę formalnie i bez niespodzianek, ale w końcu najważniejszy był cel w postaci małżeństwa.
– Nie możecie zamieszkać z nami? Dom jest duży, wszyscy się jakoś pomieścimy – namawiała teściowa jeszcze przed ślubem.
– Mamo, chcemy zacząć życie na swoim. Samodzielnie się dorobić, dbać o własne cztery ściany i rodzinę.
– Ale koniecznie musicie się badać – drążyła, cały czas mając w głowie córkę.
– Oczywiście, co roku. Badania krwi, tarczyca, USG brzucha...
– I prostaty – dodał Mariusz.
Westchnęła i odpuściła temat. Do czasu...
Zmieniła się nie do poznania
Sylwia faktycznie była bojaźliwa i lękliwa: nic dziwnego, skoro matka całe życie wmawiała jej, jak bardzo jest wrażliwa i krucha. Zginęła jednak tragicznie z przyczyn zupełnie niezależnych – kierowca małego dostawczaka pod wpływem alkoholu zderzył się z nią czołowo. Tragedia dotknęła całą naszą rodzinę. Teściowa do dziś ubiera się na czarno. Nie przyjęła faktu, że wypadek był niefortunnym zbiegiem zdarzeń, a nie czymś, co i tak musiało spaść na Sylwię.
– Musicie jeździć autem? Jest tyle bezpieczniejszych metod transportu – mawiała praktycznie każdego dnia, gdy mąż wyjeżdżał do pracy.
Po pewnym czasie zaczęło go to wkurzać. Spóźniał się do roboty, bo wiecznie wydzwaniała do niego matka.
– Pociąg i tramwaj mogą się wykoleić, a w autobus wjedzie tir i nic nie pomoże mu solidniejsza konstrukcja – odpowiedział w końcu ironicznie.
Na te słowa teściowa wybuchnęła płaczem. Miotała się w spazmach tak mocno, że Mariusz nie zrozumiał już ani jednego słowa.
– To może zmienisz pracę? Szukają kogoś w sklepie, tam u was, na dole... – próbowała innym razem.
– Mamo, mam zmienić dochodową pracę na spożywczak, bo boisz się puścić mnie do samochodu? To brzmi wręcz absurdalnie. A co, jak na dziale mięsnym nadzieję się na jakiś nóż?
Znowu krzyki i zaprzeczanie. Po tym epizodzie mąż zrozumiał na dobre, że musi za wszelką cenę unikać ironii, bo nawet pojedyncze napomnienie o możliwości zrobienia sobie krzywdy doprowadza matkę do ataku histerii.
Na poważną rozmowę zdobyliśmy się dopiero po pół roku, gdy test ciążowy pokazał dwie kreski. Spojrzeliśmy wtedy na siebie porozumiewawczo z tym samym wnioskiem w głowie: teraz mama nie da nam żyć. Gadaliśmy do rana o naszych możliwościach.
Wybiera nam ości z ryby
– Może mama pójdzie do psychologa? To w tych czasach nic niezwykłego – zaproponował Mariusz.
– Od psychologa się zaczyna, a potem zamkniecie mnie w wariatkowie, bo oboje uważacie mnie za wariatkę! Kto wtedy się wami zaopiekuje?
– Nikt nie uważa cię za wariatkę. Pod kątem psychiki wszyscy ludzie dzielą się na chorych i jeszcze niezdiagnozowanych – zażartował mąż.
Po chwili pożałował, że nie ugryzł się w język.
– Tak? Skąd wiesz? Czy tobie, Mariuszku, coś jest? Słyszysz jakieś głosy tak jak wujek Zdzisiek?
– Nie to miał na myśli. To taki żart – usprawiedliwiłam go.
– Takie żarty wcale nie są śmieszne! – wykrzyczała, cała się czerwieniąc.
Przełknęłam ślinę i spojrzałam porozumiewawczo na męża. Teściowa zaś zaczęła nakładać nam filety rybne. Przez następne pięć minut dłubała widelcem w naszych talerzach, sprawdzając, czy ryba na pewno nie ma ości. Miałam tego dość.
– Mamo! Zaraz zgłupieję. Proszę, przestań robić to wszystko. Jestem w ciąży i nie mogę się tak stresować.
Wydobyła z siebie niezrozumiały zlepek słów i osunęła się na podłogę. Najpierw zapeszył mąż, a teraz ja. Zrozumieliśmy, że przy teściowej nie można powiedzieć absolutnie nic, łącznie z rozmowami o pogodzie. Zawsze może w końcu walnąć w nas piorun.
Bez przerwy nagabuje nas i dziecko
Łukasz urodził się z najwyższym wynikiem, ale wcale nie ostudziło to zapału teściowej. Praktycznie każdego dnia wysiadywała pod naszymi drzwiami. Kiedy mały podrósł, stała się jeszcze bardziej nie do zniesienia.
– Nie możesz gotować i sprzątać, kiedy on tu pełza. Prosisz się o tragedię – zrzędziła pod nosem.
– Ach tak? Jeśli będę ogarniać dom tylko wtedy, gdy śpi, zarośniemy brudem.
– To czemu nie prosisz mnie o pomoc? Przecież jestem dostępna cały czas.
„Może dlatego, że chcemy choć chwili spokoju”? – pomyślałam.
– Zgłupiałaś?! Nie widzisz, że on wkłada do buzi klocki z podłogi?
– Kiedyś wszyscy żarliśmy piasek z piaskownicy i nikomu nic się nie stało. Nie możemy żyć sterylnie, bo Łukasz nigdy nie zbuduje odporności! Właśnie, zamierzam iść z nim na spacer. Świeże powietrze też go nie zabije.
– Jest sezon na grypę!
– Jeśli ani razu w życiu czegoś nie przechoruje, a my będziemy chronić go przed całym światem, skończy tak jak Sylwia!
Uderzyłam w najczulszy punkt, przecież Sylwia ostatecznie zginęła przez absolutny przypadek, ale przestałam radzić sobie z tą sytuacją. Teściowa zniknęła z zasięgu wzroku. Pospiesznie ubrałam więc siebie i synka, myśląc wyłącznie o świeżym powietrzu.
Po naciśnięciu klamki zorientowałam się, gdzie podziała się mamusia. Ta stara wiedźma zwinęła klucze i zatrzasnęła mnie w domu, żebym tylko nie wyszła z dzieckiem na dwór!
– Nikt z was nie skończy jak Sylwia! Będziecie bezpieczni. Przy mnie będziecie bezpieczni – usłyszałam lament dobiegający zza drzwi.
Nie działa na nią żadna taktyka
Mąż przejął się incydentem z drzwiami i przeprowadził poważną rozmowę z matką. Powiedział, że jeśli jeszcze raz przyjdzie nagabywać nas w mieszkaniu, po prostu ją wyprosi. Obiecał, że nie odmówimy jej rozmowy i obiadu, jeśli tylko przestanie nas pouczać. Faktycznie zaczęła zachowywać się lepiej w naszym domu. Zaczepiała nas jednak na ulicy.
– Nie wolno chodzić w takim sztucznym – komentowała mój płaszczyk przeciwdeszczowy. – Mikroplastik przeniknie ci do krwi.
– Dobrze, mamo, wyrzucę go – nauczyłam się kłamać i zbywać komentarze teściowej.
– A Mariuszek nadal w tych ciasnych garniturach? To źle wpływa na płodność. Ta jego praca...
– Zna mama dobrego krawca?
W ten sposób mogłam spowodować, że ona się wygada, a ja będę mieć tymczasowy spokój. Oczywiście nigdy nie odwiedzimy polecanego krawca i nie wymienimy ubrań do pracy męża. Każdy garnitur będzie za ciasny: najchętniej ubrałaby go w sutannę.
– Pierzemy firanki dwa razy w tygodniu – chwalił się oczywistym kłamstwem mąż. – A dywan wyprał ostatnio fachowiec. Zero roztoczy.
– A co z wołowiną? Czytałam ostatnio, jak wpływa negatywnie na...
– Nie jemy wołowiny.
Powstrzymałam się przed prychnięciem. Zaledwie kilka dni wcześniej jedliśmy soczystego burgera.
– Kasza gryczana też jest zła, jeśli jest prażona. Wtedy...
– Nie jemy prażonej kaszy.
– A pijecie herbatę z cytryną? Nie wolno ich łączyć!
Jak widać, po czasie stosowania naszej taktyki zauważyliśmy, że zagłuszenie jednej obawy mamy wywoła pięć następnych. Tak naprawdę nie ma tu złotego środka. Zadaję sobie pytanie: co tak naprawdę powinnam zrobić w tej sytuacji? Za kilka lat zacznie męczyć nawet Łukasza. Zastanawiamy się poważnie nad przeprowadzką do innego miasta.
Kalina, 39 lat
Czytaj także:
- „Ciągle ratowałam matkę i pożyczałam jej pieniądze. Gdy odmówiłam pożyczki, zaczęło się piekło”
- „Syn kochał moje wszystkie żony bardziej niż ja. Po piątym ślubie coś w nim nagle pękło”
- „Kłótnie z matką były naszą codziennością. Dopiero po śmierci ojca odkryłam, dlaczego się nie dogadujemy”

