„Syn kochał moje wszystkie żony bardziej niż ja. Po piątym ślubie coś w nim nagle pękło”
„Zawsze powtarzałem, że jestem romantykiem. Że wierzę w miłość, nawet jeśli trzeba o nią walczyć pięć razy. Ale tej nocy, siedząc sam w kuchni, zacząłem się zastanawiać, czy nie chodziło o coś innego”.

- Redakcja
Właśnie wziąłem piąty ślub. Zawsze wierzyłem w miłość. Naiwnie? Może. Ale szczerze. Za każdym razem byłem przekonany, że to ta jedyna. A kiedy to się kończyło... cóż, szukałem dalej. Z sercem na dłoni, z nadzieją w oczach i ze strachem, że zostanę sam.
Ślub z Marleną
Nie zawsze byłem dobrym ojcem. Mój syn, Sebastian, dorastał w cieniu moich związków, między walizkami przeprowadzek, poznawaniem „ciotek” i nowymi regułami w domach, które znikały szybciej, niż zdążyły się zagrzać. Był trochę z boku. Cichy, grzeczny chłopiec, który nie robił problemów. Chyba myślałem, że dzięki temu wszystko jest w porządku.
Ale wróćmy do dzisiaj. Sala przystrojona balonami i kwiatami, stół uginający się od jedzenia, orkiestra grająca „Miłość w Zakopanem”. Nowa żona – Marlena – piękna, elegancka, z uśmiechem, który przekonał mnie, że tym razem naprawdę się uda. Goście żartowali, śmiali się, składali toasty.
– Robert, ty się nie żenisz, ty prowadzisz serial! – zaśmiewał się mój kuzyn. – Czekam na szósty sezon!
– Ja po prostu się nie poddaję! – odparłem z uśmiechem, stukając kieliszkiem o kieliszek.
Ale wśród śmiechów i świateł widziałem jego – Sebastiana. Stał pod ścianą, jakby był tam z przymusu. Z rękami w kieszeni, z miną jak z pogrzebu.
– Mam nadzieję, że znajdziemy wspólny język – powiedziała Marlena, podchodząc do niego.
– Mam więcej wspomnień z twoimi poprzedniczkami niż z tobą – odpowiedział bez uśmiechu.
I wtedy poczułem... nie wiem, co. Może ukłucie. Może cień. Może przeczucie, że coś znów się wymyka.
Telefon do Sebastiana
Wróciliśmy późno w nocy. Marlena zdjęła buty już w przedpokoju i bez słowa ruszyła do sypialni. Była zmęczona, to zrozumiałe. Wesele, emocje, setka ludzi, którzy przyjechali świętować z nami. Ale ja nie mogłem zasnąć. Kręciłem się po kuchni, nalałem sobie kieliszek wina, potem drugi. Otworzyłem okno, bo było mi duszno. I cały czas miałem w głowie jego spojrzenie. Sebastian. Jego wzrok, jakby był nie gościem, a obserwatorem z innego świata. Jakby mnie oceniał. A może tylko mi się wydawało.
Nie wytrzymałem. Sięgnąłem po telefon, zadzwoniłem.
– Halo? – jego głos był spokojny, ale czułem w nim ten chłód.
– Sebastian, możemy porozmawiać? – zapytałem, choć sam nie wiedziałem, co dokładnie chcę powiedzieć. – Bo ja... nie rozumiem. Czemu nie możesz się cieszyć moim szczęściem? Próbuję, żyję, kocham.
Po drugiej stronie była chwila ciszy. Potem odpowiedział, spokojnie, niemal beznamiętnie:
– Kochałem każdą twoją żonę jak macochę. I żadna nie została.
Zamurowało mnie. Przez chwilę nie wiedziałem, co powiedzieć. A on się rozłączył.
Stałem z telefonem w dłoni, patrzyłem na wygaszony ekran. Próbowałem oddzwonić, ale... palec zawisł nad zieloną słuchawką. Nie miałem odwagi.
Wspomnienia wróciły niespodziewanie
Z kuchni było widać skrawek sypialni. Marlena spała już przykryta po uszy. Oddychała spokojnie, nieświadoma mojego rozedrgania. Wróciłem do stołu, nalałem sobie trzeci kieliszek. Usiadłem i zostałem tak na długi czas. Z myślami, które pierwszy raz od dawna nie dawały mi spokoju.
Zawsze powtarzałem, że jestem romantykiem. Że wierzę w miłość, nawet jeśli trzeba o nią walczyć pięć razy. Ale tej nocy, siedząc sam w kuchni, zacząłem się zastanawiać, czy nie chodziło o coś innego. Może nie o miłość, tylko o potrzebę, żeby nie być samemu. Żeby ktoś obok był, mówił „dobranoc”, robił herbatę, kładł rękę na ramieniu. A może nawet to nie. Może po prostu chciałem udowodnić, że jeszcze coś znaczę, że potrafię stworzyć coś trwałego. Tylko że to „trwałe” zawsze miało datę ważności.
Pamiętam, jak Sebastian miał osiem lat, a ja przedstawiałem mu Anię – moją drugą żonę. Trzymał się wtedy mojej nogi i patrzył na nią z nieśmiałością. Uśmiechnęła się do niego i dała mu czekoladę. Przekonał się do niej po tygodniu. Potem mówił do niej „ciociu”. Gdy odchodziła, płakał. Miał wtedy dziewięć lat.
Trzecia – Maria – była z nami trzy lata. To z nią przyniósł kwiaty na Dzień Matki. Pamiętam, jak stanął w progu, trzymając żółte tulipany. Maria się wzruszyła, ja byłem dumny. Ale rok później już jej nie było.
Czwarta – Beata – uczyła go tabliczki mnożenia. Miała cierpliwość, jakiej mi brakowało. Sebastian był wtedy nastolatkiem, zamkniętym w sobie, ale przy Beacie potrafił się uśmiechnąć. Do dziś pamiętam, jak pojechaliśmy razem nad morze, jak budowali zamki z piasku. To było przed naszym rozwodem. Kilka miesięcy przed.
Z każdą z tych kobiet próbowałem na nowo. Dla siebie. Ale Sebastian... On tylko obserwował. Każda nowa „miłość mojego życia” dla niego była kolejną lekcją tymczasowości. A ja myślałem, że jeśli się postaram, to wszystko mu wynagrodzę. Tylko nie wiedziałem, że nie chodzi o to, co dam mu teraz, tylko o to, co już zabrałem.
Tego wieczoru po raz pierwszy poczułem ciężar winy. Nie jako obciążenie, ale jako coś, co zaczęło mnie doganiać. Coś, co przestało dawać się zagłuszyć nową miłością.
Trudna rozmowa
Następnego dnia Marlena wyjechała do matki. Powiedziała, że musi „zresetować głowę”, że jeszcze nie umie żyć w cieniu mojej przeszłości. Nie winiłem jej. Zresztą, nie miałem siły się kłócić. Zostałem sam w domu. W kuchni paliła się jeszcze świeczka z wesela, pachniała wanilią. Patrzyłem na nią jak na coś z innego życia.
Przez cały dzień próbowałem napisać do Sebastiana. Pisałem wiadomości, kasowałem. „Przepraszam.” – skasowane. „Zależy mi.” – za słabe. „Zachowałeś się nie w porządku.” – skasowane natychmiast. W końcu napisałem coś prostego.
„Może kawa?”
Nie odpisał od razu. Czekałem godzinę. Potem kolejną. W końcu telefon zabrzęczał.
„Nie wiem, czy jesteś ojcem, którego chcę znać. Ale może spróbujemy.”
Spotkaliśmy się w parku, niedaleko jego mieszkania. Usiadłem na ławce pierwszy, czekałem. Przyszedł dziesięć minut później, z rękami w kieszeniach, z tą swoją spokojną twarzą, która mówiła więcej niż słowa.
– Dzięki, że przyszedłeś – powiedziałem.
Skinął głową. Usiadł obok, ale z wyraźnym dystansem.
– Pamiętasz, jak miałeś sześć lat i wziąłem cię na ryby? – zagadnąłem. – Byłeś wtedy taki mały, zgubiłeś przynętę, a potem wrzuciłeś kanapkę do wody...
– Pamiętam – przerwał mi. – A potem wróciłem do domu i zastałem nową kobietę w twoim łóżku. Dzień po tym, jak mama się wyprowadziła.
Zamilkłem. Nie wiedziałem, że to pamięta. Myślałem, że to był tylko dla mnie początek nowego.
– Zawsze myślałem, że jestem romantykiem – powiedziałem cicho.
– Nie. Ty po prostu nie umiesz być sam – odparł. I nie brzmiało to jak oskarżenie. Bardziej jak fakt.
– Może to prawda. Ale nie znaczy, że nie żałuję.
Nie odpowiedział. Spojrzał w dal, na dzieci biegające między drzewami. Przez chwilę wydawało mi się, że coś w nim drgnęło. Może wspomnienie? Może cień emocji?
Rozmowa urwała się sama. Nie umieliśmy jej kontynuować. W końcu powiedział tylko:
– Muszę wracać.
Wstał i odszedł. Nie pożegnał się. Nie obejrzał za siebie. A ja zostałem na tej ławce, ze ściśniętym gardłem i pytaniem, czy coś jeszcze da się uratować.
Siedziałem sam, słysząc zza ściany śmiech nowej kobiety
Patrzyłem na niego przez całe życie, jak na aktora grającego zakochanego. Nowa rola co kilka sezonów. Nowa kobieta, nowe mieszkanie, nowy porządek. A ja za każdym razem próbowałem się dostosować. Kochać ich, choć wiedziałem, że nie zostaną.
Pamiętam Beatę – trzecią. Gdy miałem gorączkę, siedziała ze mną całą noc. Przynosiła chłodne okłady, czytała mi książki. Mówiła do mnie „mój mały lew”. Ona jedna była jak matka. Pamiętam, jak płakałem, kiedy zniknęła. Ojciec powiedział, że tak się czasem dzieje, że dorośli się rozstają. A ja miałem wtedy dwanaście lat i przestałem wierzyć, że cokolwiek zostaje na zawsze.
Może jestem za twardy. Może powinienem odpuścić. Ale też nie chcę już udawać, że mnie to nie kosztowało. Że nie było lat, w których siedziałem sam w pokoju, słysząc zza ściany śmiech nowej kobiety, której nie znałem i nie chciałem znać.
Nie wiem, czy go jeszcze potrzebuję. Ale wiem, że wciąż coś czuję. I nie umiem tego nazwać.
Siedziałem na tarasie nowego domu. Marlena wyjechała trzy dni temu. Powiedziała, że atmosfera jest napięta, że musi przemyśleć. Od tamtej pory nie dzwoniła. Sebastian też milczał. Nie odpisał na moją ostatnią wiadomość: „Dziękuję, że wtedy przyszedłeś.”
Patrzyłem na puste krzesło naprzeciwko. Wyobrażałem sobie, że ktoś tam siedzi. Ktokolwiek. Żona, syn, przyjaciel. Ale krzesło było puste. I nagle poczułem, że naprawdę jestem sam. Nie chwilowo. Nie „do czasu aż znów się zakocham”. Tylko tak po prostu. Prawdziwie.
Wypowiedziałem to na głos, pierwszy raz w życiu:
– Może wcale nie szukałem miłości, tylko zapomnienia.
Słowa zawisły w powietrzu. Gdzieś daleko szczekał pies, samochód przejechał leniwie za ogrodzeniem. W domu było cicho. Zbyt cicho.
W tym samym czasie Sebastian siedział w swoim mieszkaniu. Przerzucał stary album. Trafił na zdjęcie z trzeciego ślubu ojca. Miał może dziesięć lat. Trzymał rękę „macochy numer trzy”. Oboje się uśmiechali. W jego oczach było coś, czego już dawno nie widział w lustrze – zaufanie.
Sięgnął po telefon. Przez chwilę trzymał go w dłoni. Mógł zadzwonić. Ale tylko go odłożył.
Robert, 59 lat
Czytaj także:
- „W sanatorium przypomniało mi się, co zrobiłam 40 lat temu. Wszystko przez jedno męskie spojrzenie”
- „Gdy żona zmarła, oddałem córki dziadkom. Łatwiej było wysyłać im kasę raz na jakiś czas, niż się z nimi użerać”
- „Zawsze ufałem żonie i naprawę ją kochałem. Gdy poznałem jej sekret nie tylko ręce mi opadły”