„Teść był dla mnie podporą, a potem kochankiem. O tym, że jest też kłamcą, dowiedziałam się za późno”
„Przy nim czułam się kimś. Nie tylko pielęgniarką w zmechaconym uniformie, nie tylko żoną, która czeka z obiadem. Byłam kobietą, którą ktoś pragnął i której ktoś słuchał. Szeptaliśmy o podróżach, które nigdy się nie wydarzyły. O życiu, które mogłoby być nasze, gdyby...”.

- Redakcja
Pracuję jako pielęgniarka na oddziale interny. Z Markiem jesteśmy małżeństwem od sześciu lat – i od przynajmniej dwóch z tych sześciu czuję się w tym małżeństwie kompletnie samotna. Marek pracuje jako inżynier w firmie budowlanej. Wraca późno, zawsze zmęczony. Niby dba o nasz dom, płaci rachunki, kupuje zakupy. Ale nie pamiętam, kiedy ostatni raz spojrzał na mnie tak... naprawdę.
Każdy dzień wygląda podobnie
Pobudka o szóstej, śniadanie w biegu, dyżur do czternastej albo dwudziestej drugiej. Czasem nocne. Wracam do pustego mieszkania. On jeszcze nie wrócił albo już śpi. Nie całuje mnie na dobranoc. Nie pyta, jak minął mi dzień. Nie zauważa, że po dyżurze bolą mnie nogi, że zasypiam z bólem w lędźwiach. Mówi, że "przecież tak wygląda dorosłość". A ja coraz częściej zastanawiam się, czy to jest właśnie to życie, o które walczyłam?
Mojego ojca straciłam, gdy miałam dziewięć lat. Zginął w wypadku samochodowym. Do dziś pamiętam, jak mama próbowała mnie wtedy uspokajać, jak trzymała mnie w ramionach, a ja wpatrywałam się w ścianę z niedowierzaniem. Odtąd nikt już nie mówił do mnie: "Córeczko". Aż do czasu, gdy pojawił się Henryk – ojciec Marka.
Zawsze czułam, że jest kimś więcej niż tylko teściem. Może przez to, że był jedyną osobą, która potrafiła mnie naprawdę słuchać? Nigdy mnie nie oceniał, nie zbywał. Miałam wrażenie, że w jego oczach jestem ważna – cała, taka, jaka jestem. Czasem myślę, że to właśnie wtedy wszystko zaczęło się psuć z Markiem – kiedy ja coraz częściej zaglądałam do Henryka, a coraz rzadziej czekałam na męża. Był moją ostoją. I zanim stał się moim kochankiem, był kimś, komu ufałam bardziej niż komukolwiek innemu na świecie.
Pokłóciłam się z mężem
– Wrócisz dziś o normalnej porze? – zapytałam Marka między jednym łykiem kawy a drugim.
– Mam zebranie z inwestorami. Może się przeciągnąć – odpowiedział, nie odrywając wzroku od telefonu.
– Jak zwykle – mruknęłam.
– Coś powiedziałaś? – podniósł głowę.
– Tak. Że może chociaż raz wróciłbyś, kiedy jeszcze nie śpię.
– Kasia, błagam. Zaczynasz znowu?
– A ty znowu zbywasz wszystko. Marek, ja tu też żyję! Pracuję, sprzątam, gotuję… a ty wracasz tylko po to, żeby się przespać.
– Przesadzasz.
– Nie! To ty nic nie widzisz! Nie widzisz mnie! A wiesz, kto widzi? Twój ojciec. On przynajmniej potrafi zapytać, jak mi minął dzień. I słucha odpowiedzi!
– Co ty gadasz?! – rzucił z wściekłością i rzucił telefon na blat. – Serio? Chcesz mi powiedzieć, że mój stary troszczy się o ciebie bardziej niż ja?!
– On po prostu to robi.
Marek wstał od stołu. Czułam, jak narasta w nim gniew.
– Chcesz, żebym był taki jak on? Serio? To może powinnam mu oddać wszystko, skoro jest taki idealny?!
– Może powinnam... – wyrwało mi się.
Zamarł. Patrzył na mnie jak na kogoś obcego.
– Ty coś ukrywasz? – zapytał cicho.
Nie odpowiedziałam. Nie mogłam. W głowie dudniło mi jedno: co ja najlepszego robię…? Gdy trzasnęły drzwi, zostałam sama z ciszą i rosnącym w gardle wstydem. Ale była też druga część mnie – ta, która pragnęła bliskości, ciepła, zrozumienia. I która znajdowała to wszystko u Henryka.
Teść był kimś więcej
– Wyglądasz, jakbyś nocy nie spała – powiedział Henryk, kiedy zajrzałam do niego po dyżurze.
Usiadłam ciężko na jego kanapie, bez słowa. Po chwili wyjąkałam:
– Pokłóciliśmy się. Znowu. O nic i o wszystko.
– Marek... – westchnął. – Czasem trudno go rozgryźć. Wdał się w matkę – dodał z gorzkim uśmiechem.
– Nie rozumie mnie. Ja już nie wiem, czy on w ogóle chce, żebym przy nim była. On żyje tylko pracą.
Henryk usiadł obok. Dłoń położył na mojej – pewna, ciepła, nieśpieszna.
– Ty zawsze byłaś zbyt wrażliwa jak na ten twardy świat. Ale to nie jest twoja wina, Kasiu.
Zacisnęłam powieki. I wtedy to się stało. Pochylił się, dotknął mojego policzka. Delikatnie. Czułam jego oddech, zapach jego wody po goleniu, ciepło. Zadrżałam.
– Henryk... – wyszeptałam.
– Od dawna... coś do ciebie czuję – powiedział cicho. – Wiem, że to złe. Że to powinienem ukryć. Ale nie potrafię dłużej udawać.
Patrzyłam mu w oczy. Nie było w nich pożądania jak u Marka po drinku. Było coś więcej – czułość. I samotność. Tak podobna do mojej. Pocałował mnie. Cicho, jakby świat miał się o tym nie dowiedzieć. A ja – nie odepchnęłam go. Czułam, jak moje sumienie krzyczy. Ale czułam też, że oto ktoś wreszcie widzi mnie – kobietę, nie tylko żonę. I pomyślałam: może właśnie tego potrzebuję?
Mieliśmy romans
Zaczęliśmy spotykać się regularnie. Po pracy, po dyżurze, czasem nawet przed, gdy Marek jeszcze spał. Henryk otwierał drzwi i od razu obejmował mnie ramionami. Trwaliśmy w tych objęciach, jakby tylko one trzymały nas przy życiu.
– Wszystko będzie dobrze – powtarzał. – Nigdy cię nie zranię.
– Wiem – odpowiadałam. I naprawdę w to wierzyłam.
Przy nim czułam się kimś. Nie tylko pielęgniarką w zmechaconym uniformie, nie tylko żoną, która czeka z obiadem. Byłam kobietą, którą ktoś pragnął i której ktoś słuchał. Szeptaliśmy o podróżach, które nigdy się nie wydarzyły. O życiu, które mogłoby być nasze, gdyby...
– Gdybyśmy się spotkali wcześniej – powiedział kiedyś Henryk, gładząc moje włosy. – Może to wszystko wyglądałoby inaczej.
A ja pomyślałam: może powinnam odejść od Marka? Może to jedyne wyjście?
Jednak pewnego wieczoru, kiedy zapomniałam odebrać telefon w szatni, weszłam do mieszkania Henryka bez zapowiedzi. Słyszałam go – rozmawiał z kimś przez telefon. Głos ciepły, rozmarzony:
– Kochanie... tak, też tęsknię... Nie, nie mogę teraz. Jestem zajęty. W weekend się zobaczymy. Tak, jak obiecałem. Przywiozę wino...
Zamarłam. Oddech ugrzązł mi w gardle. Do kogo powiedział „kochanie”? Uciekłam, zanim zdążył mnie zobaczyć. W głowie krążyło tylko jedno pytanie: kim ona jest?
To był cios
Stałam w drzwiach jego kuchni, z ramionami skrzyżowanymi na piersi.
– Kto to był? – zapytałam.
Henryk uniósł wzrok znad kubka herbaty. Na jego twarzy przez chwilę pojawiła się panika. Krótko, jakby błysk ostrzeżenia. Ale zaraz to zniknęło, ustępując uprzejmej obojętności.
– Nie rozumiem...
– Nie udawaj. Słyszałam. "Kochanie, przywiozę wino" – zacytowałam, niemal plując słowami.
– Kasia... to nie było nic ważnego.
– Czyli kto?! – krzyknęłam. – Kim ona jest?
– Kobieta, z którą się spotykałem, zanim ty... zanim to między nami się zaczęło. Nie potrafię tak po prostu zakończyć relacji.
– Nie potrafisz czy nie chcesz?
Milczał.
– Boże... ja naprawdę wierzyłam, że jesteś inny – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Że mnie nie skrzywdzisz. Że to... coś znaczy.
– Znaczy. Ale ja... ja nie potrafię być z jedną kobietą. Potrzebuję bliskości. Różnej bliskości. Ty jesteś cudowna, ale nie jestem stworzony do jednej osoby. Nigdy nie byłem.
Poczułam, jakby coś we mnie pękło. Jakby wszystkie nasze wspólne wieczory, pocałunki, obietnice – wszystko zostało zdegradowane do „jednej z wielu”.
Odwróciłam się i wybiegłam na klatkę schodową. Mróz szczypał mnie w policzki, ale nie czułam nic. Tylko echo własnych kroków i w głowie jedno zdanie:
– Jak mogłam być tak naiwna? Przecież był tylko teściem. Mężczyzną po przejściach. Kłamcą.
Teściowa otworzyła mi oczy
– Wejdź, Kasiu. Zrobiłam herbaty – powiedziała Maria, matka Marka, z uśmiechem, który próbował być ciepły, ale miał w sobie coś z napięcia.
Usiadłam w salonie, obejmując dłonie wokół kubka. Nie wiedziałam, jak zacząć. Nie chciałam wyznać prawdy. Nie tak. Nie jej. Ale musiałam wiedzieć.
– Maria... powiedz mi coś. Czy Henryk... on zawsze był taki... emocjonalny? Dlatego się rozwiedliście?
Zaskoczyła ją bezpośredniość pytania. Uniosła brwi, ale nie zaprzeczyła.
– Był. I to bardzo. Potrafił się zakochać od pierwszego spojrzenia. Ale też znudzić po kilku tygodniach. Ja byłam wyjątkiem – wytrzymałam z nim najdłużej. Pewnie dlatego, że mieliśmy dziecko.
– Czy... miał kiedyś romanse? Po waszym rozwodzie?
Zawahała się. Upiła łyk herbaty. Potem wzruszyła ramionami.
– Kasia... Henryk nigdy nie potrafił być sam. Zawsze musiał mieć kogoś, kto go podziwia, kto daje mu ciepło. Im młodsze, tym lepiej. Lubił, kiedy kobieta patrzyła na niego jak na bohatera.
Poczułam, jakby ktoś zgasił we mnie światło.
– Czyli to wszystko... To też był tylko moment słabości?
Spojrzała na mnie uważnie. Milczała chwilę zbyt długo.
– Myślę, że dla niego każda z tych chwil coś znaczyła. Ale nigdy nie miały ciągu dalszego. Taki już jest. I nie zmieni się.
Pokiwałam głową. Odpowiedź była jasna. Nie byłam wyjątkiem. Byłam tylko jedną z wielu kobiet, które dały się nabrać na jego czułość. A w środku czułam pustkę większą niż kiedykolwiek.
Czułam wstyd
Wróciłam do mieszkania. Marek siedział przy stole, z pustym wzrokiem wpatrzonym w ścianę. Nie powiedział ani słowa. Ja też nie. Wiedział. Widziałam to w jego oczach – pogardę, zawód, zmęczenie. Może wcześniej coś przeczuwał. Może czekał tylko, aż sama się przyznam. Ale teraz już nie trzeba było mówić nic.
Usiadłam na łóżku, zdjęłam buty i po prostu siedziałam. W ciszy. Bez łez. Bez wściekłości. Bez żalu. Byłam nikim. Kochanką własnego teścia. Kobietą, która zdradziła, bo chciała być zauważona. A teraz byłam sama. Bez męża. Bez kochanka. Bez nadziei.
– Nie wiem, jak ułożyć swoje życie na nowo – pomyślałam. – Ale wiem jedno: nie można ufać każdej dłoni, która cię przytula w trudnym momencie.
Katarzyna, 32 lata
Czytaj także:
- „Mąż zarabiał fortunę, ale skąpił nawet na jogurt. Nie zauważył, jak z dnia na dzień tracę do niego szacunek”
- „Koleżanka z pracy podstawiła mi nogę, by zdobyć awans. Zdziwiła się, kiedy to ja zostałam jej szefową”
- „Córka wyjechała na wymianę studencką i nie widziałam jej przez rok. Przed ostatnim egzaminem zjawiła się z dzieckiem”

