Reklama

Nie umiem powiedzieć, kiedy to się wszystko zaczęło. Może wtedy, kiedy Tomek przestał się przytulać bez powodu. A może jeszcze wcześniej – kiedy pewnego dnia zamknął drzwi do swojego pokoju i już nigdy ich nie zostawiał uchylonych. Kiedyś ten dom był pełen jego śmiechu, a teraz... teraz słyszę tylko własne kroki, stuk filiżanki o spodek i szelest kartek książki.

Pracuję w osiedlowym sklepie – takim, co to każdy zna każdego. „Pani Ania” – mówią do mnie z sympatią. Nawet dzieciaki z podstawówki wiedzą, że zawsze dostaną ode mnie landrynki na wagę i trochę ciepła gratis. A wieczorami… wieczorami siadam z herbatą, czasem z kocykiem, włączam stare radio i udaję, że nie jestem taka całkiem sama.

Byłam samotną matką

Tomka wychowywałam sama. Ojciec? Nie wart wspomnienia. Odszedł, kiedy mały miał trzy lata. Nie zabiegał o kontakt. Nie płacił alimentów. I w sumie dobrze – przynajmniej nie miałam nad sobą bata. Sama decydowałam, jak ma wyglądać nasze życie. I próbowałam – o Boże, jak ja próbowałam! – żeby było jak najlepsze. Mimo że pieniędzy brakowało.

Tomek nigdy nie miał nowych butów z katalogu. Jeździł na kolonie tylko z dofinansowaniem. Ubrania miał po kuzynach lub z lumpeksu. Zabawki z odzysku. I żadnych urodzin w sali zabaw – tort pieczony przeze mnie, balony z marketu i dwóch kolegów z bloku. Ale miał mnie. Miał ciepły dom. I wydawało mi się, że to wystarczy.

A teraz? Teraz słyszę w jego głosie złość. Żal. Może nawet pogardę. Czasem patrzy na mnie jak na ciężar. Ostatnio, kiedy mówił o mieszkaniu, spojrzał mi prosto w oczy i rzucił:

– Powinnaś była mieć więcej pieniędzy, mamo.

Zabolało mnie. Bardziej niż cokolwiek innego. Bo nagle poczułam się winna za coś, czego nie mogłam kontrolować. I pierwszy raz pomyślałam: może on ma rację?

Pokłóciliśmy się

– Siadaj, mamo. Musimy pogadać – powiedział, nawet nie zdejmując kurtki.

Stałam przy kuchence, właśnie wyciągałam z piekarnika zapiekankę. Pachniało serem i ziołami. Ale jego mina mówiła, że miło dzisiaj nie będzie. Usiadł ciężko przy stole, jakby niósł cały świat na barkach. A może to ja byłam tym ciężarem?

– Słucham cię – powiedziałam, starając się, żeby głos mi nie zadrżał.

– Asia i ja chcemy kupić mieszkanie. Ale potrzebujemy wkładu własnego. Brakuje nam... no, z dziesięć tysięcy. I pomyślałem, że może... ty byś coś dołożyła.

Zamarłam. Chwilę milczałam, a potem zbyt szybko, zbyt gwałtownie powiedziałam:

– Tomek... Skąd ja mam wziąć takie pieniądze? Przecież wiesz, że ledwo mi starcza do pierwszego.

Westchnął głośno, teatralnie. Spojrzał na mnie, jakby mnie pierwszy raz widział.

– No właśnie. Całe życie ledwo ci starczało. I mnie też musiało ledwo starczać. Nie miałem dzieciństwa, mamo. Wszyscy jeździli na wakacje, mieli konsole, własne pokoje. Ja miałem ciebie i twój wieczny brak pieniędzy.

Poczułam, jak gorąco rozlewa mi się po twarzy.

– Tomek, robiłam, co mogłam! Pracowałam, oszczędzałam... Poświęciłam wszystko!

– Może gdybyś nie była taka nieudolna, dzisiaj miałbym mieszkanie, a nie błagał cię o kasę – rzucił.

Oniemiałam. Patrzyłam na niego, a serce mi waliło jak młotem. Nawet nie zauważyłam, kiedy wyszedł, trzaskając drzwiami. Stałam długo w tej kuchni, z zapiekanką na stole. I tylko jedno pytanie tłukło mi się w głowie: Czy naprawdę zawiodłam jako matka?

Syn był na mnie zły

Zadzwoniłam do niego dwa dni później. Tylko raz. Odebrał.

– Co jest? – burknięcie zamiast „cześć”.

– Chciałabym porozmawiać. Spokojnie. Bez krzyków – powiedziałam łagodnie. – Spotkajmy się na kawę?

– Dobra, w sobotę. W tej kawiarni przy rynku.

Przyszłam wcześniej. Usiadłam przy oknie, zamówiłam herbatę malinową zamiast kawy. Przyszedł pięć minut po czasie. Bez uśmiechu.

– Tomek... – zaczęłam nieśmiało. – Nie chcę, żeby ta rozmowa w kuchni była ostatnią taką... Bo bolało mnie to. Wiesz?

– A mnie nie bolało, mamo? – syknął. – Ty sobie myślisz, że wszystko było w porządku. Ale nie było. Całe dzieciństwo byłem tym biednym. Tym, który nic nie ma.

Zacisnęłam dłonie na kubku.

– Ale starałam się. Ty byłeś dla mnie wszystkim. Nie miałam nic, tylko ciebie.

Spojrzał na mnie z chłodnym wyrzutem.

– Wiem. I właśnie dlatego jesteś mi coś winna. Ja całe życie cierpiałem przez twoje decyzje. Przez twoją biedę. Przez to, że nie umiałaś sobie poradzić.

Zabolało. Zabrakło mi tchu.

– Nie jestem bankomatem. Jestem twoją matką – powiedziałam cicho.

Chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Potem wstał.

– Wiesz co? Może w końcu zrozumiesz, że czasem miłość nie wystarcza. I że czasem nie wystarczy poświęcenie. Trzeba jeszcze myśleć o przyszłości.

Wyszedł. A ja siedziałam dalej. Sama. I nagle przyszła do mnie myśl, której wcześniej nie dopuszczałam: Może ja naprawdę nie wiedziałam, czego on potrzebował?

Musiałam się wyżalić

– Ty dziś jesteś jakaś nieswoja – zauważyła Grażyna, gdy wieczorem przyszła z herbatą i kawałkiem sernika. – Coś się stało?

Pokręciłam głową, ale łzy same napłynęły mi do oczu.

Tomek... powiedział, że go zawiodłam. Że przeze mnie nie miał dzieciństwa. Że jestem mu coś winna.

Grażyna milczała chwilę, po czym usiadła obok i złapała mnie za rękę.

– A pamiętasz, jak nocami szyłaś mu kostium na bal w przedszkolu? Albo jak zrezygnowałaś z nowego płaszcza, żeby mu kupić książki? To się wszystko liczy, Anka.

– On tego nie widzi. Mówi, że potrzebuje pieniędzy na mieszkanie. A ja... ja nie mam. Nic nie mam. Tylko ten stary koc, kubek i wspomnienia.

Grażyna westchnęła ciężko.

– Może on po prostu się boi. Chce zacząć życie, ale nie umie. A ty jesteś najbliżej, więc to na ciebie spada cała frustracja. I te oskarżenia...

Patrzyłam na nią bez słowa.

– Nie mówię, że masz mu dać kasę. Ale może powinnaś raz na zawsze zamknąć ten rozdział. Zrobić coś dla siebie. Albo... dla niego. Dla spokoju.

Spojrzałam na nasze splecione dłonie.

Myślisz, że jeśli mu pomogę, to... to coś się zmieni?

– Może. Może nie. Ale przynajmniej nie będziesz żyła z myślą, że mogłaś, a nie zrobiłaś. Czasem nie chodzi o pieniądze, Anka. Chodzi o to, żeby poczuć, że się jeszcze coś znaczy.

W ciszy wypiłyśmy herbatę. A ja pierwszy raz poczułam, że może to nie o jego mieszkanie chodzi. Tylko o nasze niespełnione oczekiwania.

Tego się nie spodziewałam

Zgodziłam się przyjść na kolację. Tomek nie brzmiał entuzjastycznie, ale powiedział:

– Asia chce się spotkać. Będzie spokojnie.

Szłam z bijącym sercem. W rękach niosłam ciasto – sernik, ten sam, który Tomek kiedyś uwielbiał. Asia otworzyła drzwi. Szczupła, poważna, z dużymi oczami. Uśmiech był grzeczny, ale chłodny.

– Dzień dobry pani Anno.

Usiedliśmy przy stole. Rozmowa się nie kleiła. Tomek coś wspomniał o pracy, ona kiwała głową. Ja próbowałam być uprzejma, ale czułam się, jakbym siedziała nie w mieszkaniu, tylko na przesłuchaniu. W końcu Asia powiedziała cicho, ale stanowczo:

– Nie oczekujemy fortuny. Chcemy tylko wsparcia. To przecież Pani wnuk też będzie mieszkał w tym mieszkaniu.

Zamrugałam. Serce mi stanęło.

– Wnuk?

Tomek spuścił wzrok. Asia położyła dłoń na brzuchu.

Jestem w ciąży. Chcieliśmy jeszcze poczekać z mówieniem o tym, ale... no, teraz to ważne.

Czułam, że wszystko we mnie się zaciska. W jednej chwili zrobiło się ciepło, słodko i bardzo, bardzo gorzko. Nie powiedzieli mi. Nie wtajemniczyli. A teraz nagle mam nie tylko być matką bankomatem, ale też babcią?

– Gratuluję – wyszeptałam, z trudem opanowując łzy.

Po powrocie do domu siedziałam na kanapie długo. Płakałam cicho. Nie wiedziałam, co czuję. Radość? Lęk? Złość? Smutek? Chyba wszystko naraz.

Musiałam podjąć decyzję

Całą noc nie spałam. Patrzyłam w sufit, liczyłam pęknięcia w farbie, słuchałam szumu lodówki. A w głowie tylko jedno: Będę babcią. Powinnam się cieszyć, prawda? Ale nie umiem. Wciąż słyszę ten ton w głosie Tomka, to „jesteś mi coś winna”, ten zimny dystans Asi. Rano zadzwoniłam do niego.

– Spotkajmy się. Muszę ci coś powiedzieć.

Usiedliśmy na ławce przed sklepem, tam gdzie kiedyś sadzałam go z lodem w ręku. Teraz to on siedział w milczeniu, z zamkniętą twarzą.

– Zdecydowałam – powiedziałam cicho. – Mogę sprzedać mieszkanie. Kupić coś mniejszego, może kawalerkę na obrzeżach. Pomogę wam. Ale mam jeden warunek.

Tomek spojrzał zdziwiony.

– Jaki?

– Że przestaniesz patrzeć na mnie jak na bankomat. Że przypomnisz sobie, że jestem twoją matką. I że będziemy rozmawiać. Naprawdę. Nie tylko o pieniądzach.

Zamilkł. Długo siedzieliśmy w ciszy. W końcu powiedział, nie patrząc mi w oczy:

– Nie wiem, czy jesteśmy na to gotowi.

– Ja też nie – odpowiedziałam spokojnie. – Ale przynajmniej wreszcie jesteśmy szczerzy.

I to było więcej niż cokolwiek, co usłyszałam od niego od lat.

Wszystko się zmieni

Mieszkanie jeszcze nie jest sprzedane. Kartony nadal puste, ogłoszenie dopiero wisi w internecie. Ale decyzja już zapadła. Niby nic się nie wydarzyło, a jednak wydarzyło się wszystko.

Tomek się nie odzywał przez kilka dni. Potem przysłał wiadomość: „Dziękuję. Przepraszam, że tak późno.” I to wystarczyło. Nie, nie wszystko naprawiło. Ale pękła jakaś skorupa między nami. Już nie tylko żądania i wyrzuty. Pojawiła się... cisza. I w tej ciszy było więcej niż w całych naszych ostatnich rozmowach.

Siedzę teraz przy oknie z herbatą w ręku. Książka leży obok, ale nie czytam. Patrzę, jak ktoś z sąsiadów wyprowadza psa. Jak dzieci wracają ze szkoły. Zwyczajność. Taka, która boli, kiedy się ją traci. Nie wiem, czy ich relacja się ułoży. Nie wiem, czy będę częścią życia mojego wnuka. Może tak. Może nie. Ale wiem jedno: zrobiłam, co mogłam. I może nie byłam idealną matką. Może czasem byłam zmęczona, samotna, biedna. Ale byłam. Całym sercem. I tego nie można mi odebrać.

Anna, 58 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama