Reklama

Na pierwszy rzut oka mam wszystko, czego mogłabym pragnąć. Mąż, dziecko, dom z ogródkiem pod miastem. Tyle że to tylko fasada. Mój związek z Pawłem już dawno stracił iskrę. Rozmawiamy o rachunkach, obowiązkach, czasem o naszym synu, ale nigdy o nas. O tym, jak się czuję. Że czuję się… przezroczysta.

Mój ogród to jedyne miejsce, w którym czuję, że mam nad czymkolwiek kontrolę. Że coś ode mnie zależy. Ziemia, którą pielę, rośliny, które podlewam, kwiaty, które sadzę – to mój mały azyl. I właśnie tam, między rabatami róż, pierwszy raz zobaczyłam Marka. Nowego sąsiada.

Zamieszkał w domu po drugiej stronie ulicy. Nie wiedziałam o nim nic, poza tym, że codziennie z samego rana krzątał się w ogrodzie – z taką pasją, jakby uprawiał sztukę. Był przystojny, ale nie w sposób narzucający się. Raczej spokojny, uważny. Uśmiechnięty. Może dlatego udawałam, że go nie zauważam. Może właśnie dlatego.

Znowu coś sadzisz? – rzucił Paweł któregoś wieczora, kiedy wnosząc zakupy, zobaczył mnie z sekatorem w dłoni.

– Trzeba było przyciąć hortensje. I róże zaczęły marnieć, może ziemia nie taka… – odparłam, nie patrząc mu w oczy.

– Ziemia jak ziemia. Róże to tylko kwiatki. Szkoda czasu – machnął ręką i wszedł do środka.

Zostawiłam grabie na trawie i westchnęłam. I wtedy, jak na zawołanie, usłyszałam:

– Pani róże są piękne, ale chyba faktycznie coś im nie służy. Chce pani spróbować mojego nawozu? Sam robię. Ziołowy, naturalny – rozległ się spokojny, lekko chropowaty głos zza ogrodzenia.

Odwróciłam się. Marek stał tam z woreczkiem czegoś, co wyglądało jak zmielone zioła i uśmiechał się. Zgodziłam się, zanim zdążyłam pomyśleć, czy wypada.

– Dziękuję… To bardzo miłe – powiedziałam, biorąc od niego paczuszkę.

I tak się zaczęło.

Miło nam się rozmawiało

Przez kolejne dni nie mogłam przestać myśleć o tym nawozie. Wysypałam go starannie pod każdą różę, mieszając z ziemią jak rytuał. Wdychałam ziołowy zapach, który przypominał mi coś... może dawne wakacje u babci, może coś, co chciałam zapamiętać, choć nie wiedziałam co. Jakiś czas później pąki zaczęły pękać. Róże naprawdę zakwitły – bujnie, intensywnie, jakby ktoś obudził je z długiego snu.

Stałam przed nimi w sobotni poranek, w szlafroku, z filiżanką kawy w dłoni, kiedy Marek znów się pojawił.

Mówiłem, że zadziała – uśmiechnął się, opierając o płot. – Wyglądają cudownie. Chyba nigdy wcześniej nie widziałem tak pięknych róż.

– To chyba zasługa nawozu – odparłam, siląc się na neutralny ton.

– Albo właścicielki ogrodu – rzucił lekko.

Milczałam przez chwilę, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Czułam, jak pod cienkim materiałem szlafroka rumienię się jak nastolatka.

Może pani kiedyś wpadnie zobaczyć mój ogród. Nie mam róż, ale za to kilka ziół, z których jestem dumny – dodał i spojrzał na mnie tak, że serce mi przyspieszyło.

– Zobaczę, jak będę miała czas – rzuciłam szybko, czując, że zbyt długo patrzę mu w oczy.

Kiedy wróciłam do domu, Paweł siedział przed komputerem i pił herbatę. Nawet nie zapytał, z kim rozmawiałam. Tymczasem ja po raz pierwszy od miesięcy czułam, że ktoś mnie... widzi.

Był mądrym facetem

Z dnia na dzień róże kwitły coraz bardziej – pełne, barwne, pachnące. Patrzyłam na nie codziennie rano jak zaczarowana. Były dowodem, że coś we mnie się zmienia. I może dlatego coraz częściej wychodziłam do ogrodu w porach, kiedy Marek zwykle pracował na swoim podwórku. Niby przypadkiem.

Czasem wystarczył gest dłoni, skinienie głowy, krótka wymiana zdań. Innym razem staliśmy chwilę dłużej przy płocie – on z kubkiem ziół, ja z sekatorem, który już dawno przestał być potrzebny.

Ma pani dobrą rękę do roślin – powiedział pewnego dnia, patrząc na mój ogród. – Chciałaby pani zobaczyć, jak u mnie radzą sobie pomidory?

Weszłam przez furtkę, trochę zbyt szybko. Jego ogród był inny – dziki, zielony, pachniał bazylią, miętą i… czymś jeszcze. Czymś ciepłym.

– To tu właśnie mieszam składniki na nawóz – powiedział, pokazując mi starą beczkę. – Pachnie intensywnie, ale to dobre rzeczy. Tylko czasem trzeba odważyć się mieszać…

– Czasem człowiek boi się mieszać – wymamrotałam, bardziej do siebie niż do niego.

– Strach nie zatrzymuje czasu – powiedział cicho. – Tylko go marnuje.

Spojrzałam na niego. Jego oczy były uważne. Nagle wszystko zamilkło. Ptaki, wiatr, dźwięki zza płotu. Poczułam coś między nami – coś niebezpiecznego.

– Muszę już wracać – powiedziałam szybko.

– Jasne – odpowiedział spokojnie. – Ale drzwi zawsze są otwarte.

Wracałam do domu, a w głowie huczało mi jedno: kiedy ostatnio ktoś powiedział do mnie coś, co miało znaczenie?

Potrzebowałam jego obecności

Zaczęłam łapać się na tym, że nie mogę usiedzieć w domu. Wystarczył szelest zza płotu, cień przechodzący po trawie – i już stałam przy oknie, jakby przypadkiem. Albo wychodziłam z kawą do ogrodu, nawet gdy kawa już dawno wystygła. A Paweł? Paweł siedział przy komputerze, z nosem w tabelkach i schematach. Nie zauważał mnie, a może już nie próbował.

Któregoś popołudnia Marek przyniósł mi świeżą miętę. Przez ogrodzenie, w papierowej torbie.

– Do lemoniady. Pomyślałem, że może pani lubi – powiedział, a jego palce musnęły moje, kiedy przekazywał torbę.

To było jak impuls . Nie planowane, nieobliczone, po prostu... stało się. Spojrzałam mu w oczy zbyt długo. Nie odsunęłam ręki. A on też nie.

Odsunęłam się pierwsza.

– Dziękuję – wyszeptałam. – Mięta jest... piękna.

– Nie tylko mięta – odpowiedział, patrząc prosto we mnie.

Wieczorem zadzwoniłam do Magdy – mojej przyjaciółki jeszcze z liceum. Umówiłyśmy się na kawę. Musiałam z kimś porozmawiać. Musiałam się z siebie wygadać.

– Marek? – zapytała, gdy tylko usłyszała jego imię. – I co? Flirt? Chemia?

Pokiwałam głową. Zaczęłam mówić. O spojrzeniach. O dotyku. O tym, jak bardzo czuję się... żywa.

– A Paweł? – spytała po dłuższej chwili milczenia.

Wzruszyłam ramionami.

Paweł mnie nie widzi.

Magda złapała mnie za dłoń.

– A ty siebie widzisz?

To było silniejsze od nas

Wszystko przyspieszyło w jeden duszny, lipcowy wieczór. Marek zaprosił mnie na herbatę z werbeny. Powiedział, że pomaga na napięcie. Śmiałam się wtedy, że chyba wyczuł, jak bardzo jestem spięta. I poszłam. Bez zapowiedzi dla Pawła. Powiedziałam tylko, że idę do ogrodu posiedzieć z książką.

W jego kuchni pachniało ziołami, drewnem, czymś ciepłym i domowym. Siedzieliśmy przy stole, a między nami była tylko filiżanka z parującą herbatą. I cisza. Ale taka, która nie ciążyła.

– Jesteś tu z wyboru, czy uciekasz? – zapytał cicho.

– A to różnica? – odpowiedziałam, zerkając na jego dłonie, które zbyt wolno cofał ze stołu.

W pewnym momencie odruchowo dotknęłam jego dłoni. On nie zabrał jej. A potem nasze usta spotkały się. Pocałunek był delikatny, ale poczułam, że to moment, po którym nic już nie będzie takie samo. Oderwałam się pierwsza, zbyt gwałtownie. Serce waliło mi jak szalone.

– To był błąd – powiedziałam zbyt ostro, sama nie wiedząc, czy bardziej do niego, czy do siebie.

– A może... przebudzenie?

Wróciłam do domu drżąca. Paweł siedział przed telewizorem. Spojrzał tylko na mnie.

– Gdzieś byłaś?

– Na spacerze.

– Aha.

Nie pytał więcej. Ale spojrzał jakoś inaczej. Przenikliwie. W milczeniu, które tym razem było ciężarem.

Mąż nas widział

Minął dzień. Potem dwa. Starałam się unikać ogrodu, ale nogi same mnie tam niosły. Marek nie wychodził. Ja też nie miałam odwagi zapukać do furtki. Aż do wieczora, kiedy wróciłam z zakupów i zobaczyłam Pawła przy stole – z butelką wina i dwiema kieliszkami. Coś było nie tak.

– Usiądź – powiedział, nie patrząc na mnie.

W milczeniu wlał nam obojgu po trochu.

Od jak dawna to trwa? – zapytał spokojnie. Zbyt spokojnie.

Zamarłam.

– Co?

– Nie udawaj, Anka. Widziałem was. Przez okno. W jego kuchni.

Nie odpowiedziałam. Bo co miałam powiedzieć? Że nic się nie wydarzyło? Że to był tylko moment? Że sama nie wiem, co to było?

Zawsze wiedziałem, że czegoś ci brakuje. Ale nie sądziłem, że aż tak bardzo – dodał, z nutą goryczy.

– Paweł, ja...

– Co? Że to nie tak? Że to nie był romans, tylko oddech?

Milczałam. A on tylko spojrzał, pustym wzrokiem.

– Wiesz, że nie walczyłaś. Nigdy nie walczyłaś o nas.

Chciałam zaprzeczyć, ale nie potrafiłam. Może miał rację.

Tego samego wieczora dostałam SMS-a od Marka: Chcę cię. Ale nie chcę być ucieczką. Jeśli zdecydujesz się... – jestem. Przeczytałam go dziesięć razy. A potem usiadłam w ogrodzie, patrząc, jak róże powoli zaczynają przekwitać.

Tego się nie spodziewałam

Tydzień później Paweł się spakował. Bez krzyku, bez wielkich słów. Po prostu złożył koszule, spakował laptopa i pożegnał się jednym zdaniem:

– Znajdź to, czego ci brakowało. Może wtedy też zrozumiesz, co straciłaś.

Zamknęły się drzwi, a dom wydał się za duży. Za cichy. Zbyt prawdziwy.

Marek nie pisał. Nie dzwonił. Dał mi przestrzeń, o którą sama nigdy nie prosiłam, ale której teraz tak bardzo się bałam. Codziennie patrzyłam w jego stronę ogrodu, ale furtka pozostawała zamknięta. Wróciłam do róż. Przycięłam przekwitłe kwiaty, podlałam, wypieliłam. I wtedy to poczułam. Pustkę. Ale też jakąś nową siłę. Bo róże znów wypuszczały nowe pąki. Jakby chciały mi powiedzieć, że wszystko można zacząć od nowa.

Anna, 35 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama