„Randka z internetu okazała się porażką roku. Dzięki niej poznałam jednak kogoś, kto zupełnie odmienił moje życie”
„Rozmawialiśmy tak jeszcze przez dłuższą chwilę. O muzyce, o najbardziej absurdalnym tekście, jaki usłyszał od klientki. Mówił lekko, z humorem, a ja wreszcie przestałam myśleć o wiadomości, która rozwaliła mi wieczór”.

- Redakcja
Wszyscy mówią, że teraz miłość znajduje się już tylko przez aplikacje. Czasy poznawania kogoś w kolejce po bułki czy przypadkiem na przystanku odeszły razem z telefonami z klapką. No dobrze, może i tak jest – ale jak długo można przesuwać twarze w lewo i prawo, czując się bardziej jak łowca kart z talii niż kobieta, która naprawdę chce kogoś poznać?
Czekałam na miłość
Pracuję w agencji marketingowej, żyję w rytmie kampanii, prezentacji i porannej kawy z sojowym mlekiem. Moi rodzice już przestali mnie pytać, kiedy sobie kogoś znajdę. Mama teraz tylko robi to specyficzne „mhmmm”, gdy wspominam, że idę na randkę, a tata nawet nie udaje, że go to jeszcze obchodzi.
Nadal się łudzę, umawiam z facetami, którzy mają piękne zdjęcia i opisy jak z poradnika „Jak być interesującym facetem”, a potem okazuje się, że mają osobowość suchara i mówią „super” co trzecie słowo.
Ale dziś miało być inaczej. Przez ostatnie dwa tygodnie pisałam z Markiem – trzydzieści sześć lat, architekt, dość przystojny, ale przede wszystkim inteligentny. Tak przynajmniej brzmiał w wiadomościach. Rozmawialiśmy o filmach, o tym, jak źle się teraz pisze reklamy, o mojej ulubionej kawiarni na Powiślu. Miał w sobie spokój, który działał na mnie jak melisa w płynie.
Przygotowywałam się z takim zaangażowaniem, jakbym miała zaraz wystąpić na czerwonym dywanie. Sukienka z lejącego się materiału, dość odważna jak na mnie, ale wciąż z klasą. Ulubione perfumy. Makijaż nieco mocniejszy niż zwykle, ale taki, w którym czuję się pewnie.
Na stoliku przy lustrze leżała mała torebka, z której już wystawała szminka i bilet autobusowy. Miałam do niego dojechać – taka byłam podekscytowana, że nawet to nie wydawało mi się uwłaczające.
Czułam euforię
Spojrzałam na zegarek. Umówiliśmy się za pół godziny. Jeszcze tylko kurtka, buty i… telefon zawibrował. Serce mi lekko przyspieszyło. Otworzyłam wiadomość i zanim zdążyłam ją dobrze przeczytać, już wiedziałam, że coś jest nie tak. Krótki tekst: „To nie ma sensu. Przepraszam”.
Stałam przez moment w bezruchu, jakby czas na chwilę przestał istnieć. Moje palce ściskały telefon, ale w głowie huczało mi tylko jedno pytanie – dlaczego? Nic nie zapowiadało, że coś pójdzie nie tak. Nasze rozmowy były pełne lekkości i zrozumienia.
Miałam wrażenie, że naprawdę spotkałam kogoś, kto patrzy na świat tak samo jak ja. A teraz stałam w pełnym makijażu, w sukience, która nigdy nie powinna być zakładana bez powodu, i czułam się jak idiotka.
Usiadłam na brzegu łóżka, ale szybko się podniosłam. Nie chciałam siedzieć, płakać ani się użalać. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie zmyć makijażu i wskoczyć w dres, ale coś mnie tknęło. Wyszłam bez celu, bez planu.
Nie chciałam być sama
Ulica była chłodna, ludzie mijali mnie obojętnie. Skręciłam w stronę małego baru, który znałam z czasów, kiedy jeszcze chodziło się na spontaniczne wino z koleżankami. Przysiadłam przy barze, zamówiłam gin z tonikiem.
– Wieczór dla jednej osoby? – zagadnął barman z lekkim uśmiechem.
– Wieczór, który miał wyglądać inaczej – odpowiedziałam, unosząc szklankę. – Ale cóż, przynajmniej nie siedzę sama w domu, oglądając serial.
– Zawsze coś – odparł.
Nie odpowiedziałam. Pociągnęłam łyk drinka i poczułam, jak chłodny alkohol ślizga się po gardle. W głowie wciąż mi brzmiało: co jest ze mną nie tak? Dlaczego znowu? Czy coś napisałam nie tak? A może on tylko udawał, że mu zależy?
Zrobiło mi się przykro, a potem poczułam złość. Nie na niego, nawet nie na siebie. Na całą tę absurdalną grę, w którą trzeba grać, by móc z kimś zjeść kolację i nie czuć się samotną.
Barman zniknął na zapleczu, a ja błądziłam wzrokiem po butelkach ustawionych za ladą. Kolory etykiet, znajome logo, ciche dźwięki muzyki sączące się z głośników. Nagle z kuchni wrócił ten sam chłopak co wcześniej.
– Mam na imię Janek – rzucił, stawiając mi drinka. – Uznałem, że skoro i tak cię obsługuję, to wypadałoby się przedstawić.
– Agnieszka – odpowiedziałam, odrobinę zdziwiona tym nagłym zwrotem w rozmowie. – Miło mi.
Był uprzejmy
– Dziś nie miałaś ochoty siedzieć sama w domu, co?
– Miałam randkę. A raczej miałam mieć – przyznałam po chwili milczenia.
– No tak, randki. Najpierw aplikacje, potem czat, potem nadzieje, a potem… – machnął ręką.
– „To nie ma sensu”. Tyle napisał – powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do niego.
Janek pokiwał głową ze zrozumieniem. Nie był zaskoczony, nie zareagował teatralnym współczuciem. Po prostu stał przez chwilę w ciszy, a potem podparł się łokciem o bar.
– A może to dobrze? – zapytał.
– Co niby dobrze?
– Że nie przyszedł. Może by cię tylko rozczarował. Może to, co się nie wydarzyło, uratowało cię przed czymś dużo gorszym.
Zamilkłam. Te słowa dziwnie mnie poruszyły. W sumie mogły brzmieć banalnie, ale wypowiedziane tak spokojnie, trafiały prosto w miejsce, które właśnie piekło najmocniej.
– Mówisz tak wszystkim zawiedzionym dziewczynom, które tu wpadają?
– Nie – odpowiedział z uśmiechem. – Nie wszystkie wyglądają, jakby właśnie postanowiły się nie poddać.
Flirtował ze mną
Zachciało mi się śmiać. Nie dlatego, że było to szczególnie śmieszne. Raczej dlatego, że coś się we mnie rozluźniło. Może ten wieczór nie będzie takim dramatem.
– Siedzisz tu codziennie i przyglądasz się tym wszystkim randkom, które się nie wydarzyły?
– Albo tym, które się wydarzyły, ale nie powinny – mrugnął.
Rozmawialiśmy tak jeszcze przez dłuższą chwilę. O muzyce, o tym, jak dziwnie ludzie zamawiają drinki, o najbardziej absurdalnym tekście, jaki usłyszał od klientki. Mówił lekko, z humorem, a ja wreszcie przestałam myśleć o wiadomości, która rozwaliła mi wieczór. I w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że chcę, żeby ta rozmowa trwała.
W barze zrobiło się głośniej, ktoś przy sąsiednim stoliku śmiał się aż za głośno, ale mnie to nie przeszkadzało. Siedziałam, podparta łokciem o ladę, z palcami na szklance, i chłonęłam każdą minutę tej rozmowy.
Z Jankiem rozmawiało się łatwo. Nie silił się na żarty, nie próbował imponować. Po prostu był – obecny, uważny i swój. A jednak cały czas miałam z tyłu głowy tę jedną myśl: to tylko barman. Pewnie zagaduje do wszystkich. To jego praca. Może jutro nawet mnie nie zapamięta.
Zaskoczył mnie
A potem on powiedział, jakby mimochodem:
– Kończę zmianę za dwa dni. Zwykle wtedy nie mam już siły gadać z nikim, ale… z tobą się gadało inaczej.
Uśmiechnęłam się, choć to uderzyło mnie mocniej, niż bym chciała przyznać. Pochyliłam się trochę do przodu, przysuwając szklankę.
– W takim razie… może zostawię ci numer. Jakbyś miał ochotę pogadać, ale już bez blatu między nami.
Wyszłam z baru z uczuciem, którego nie potrafiłam nazwać. Może to była ciekawość, może trochę przekora. A może po prostu nadzieja, której jeszcze nie zdążyłam w sobie zabić.
Następnego dnia telefon zawibrował, gdy stałam w kolejce po lunch. „Cześć, tu Janek z baru. Wiesz, że naprawdę dobrze się z tobą gadało?”. Przez chwilę patrzyłam na ekran z niedowierzaniem. Nie minęły nawet dwadzieścia cztery godziny, a on… napisał.
Spotkaliśmy się po jego zmianie, w kawiarni. Bez szumu, bez ciśnienia. I znów – ta rozmowa, jakbyśmy się znali od dawna.
– Nie wierzę, że to wszystko zaczęło się przez odwołaną randkę – powiedziałam, patrząc na niego znad kubka cappuccino.
– A ja się cieszę, że cię wtedy wystawił – odpowiedział.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale po prostu się uśmiechnęłam.
Agnieszka, 31 lat
Czytaj także:
- „Mój mąż żałował dziecku pieniędzy na szkolną wycieczkę, gdy ja się zaharowywałam. Postanowiłam wyrwać tego chwasta”
- „Teść kupił mi luksusowe perfumy bez okazji. Ja się ucieszyłam, a mężowi od razu zapachniały zdradą”
- „Przez poranną kłótnię z żoną, noc spędziłem z teściową. Nie wiedziałem, czy to impuls, czy jej chore gierki”

