Reklama

Nie jestem osobą, która łatwo się obraża. Naprawdę – staram się zawsze szukać dobrej strony, zakładać najlepsze intencje u innych ludzi, nie robić afer z drobiazgów. Ale są takie momenty, które na zawsze zmieniają sposób, w jaki patrzy się na drugiego człowieka. I już nigdy nie będzie tak jak wcześniej. Pewne rzeczy stają się niczym zadry, które tkwią w sercu i nie dają o sobie w żaden sposób zapomnieć. Chociażby człowiek naprawdę tego bardzo chciał.

Tego dnia pojechaliśmy do teściowej na weekend. Mój mąż, Bartek, uznał, że dobrze będzie spędzić trochę czasu z rodziną. Jego mama była po operacji kolana, więc przydało się jej trochę pomocy. Zapakowaliśmy walizki, dzieciaki i psa do samochodu. I ruszyliśmy do tej małej miejscowości na Mazurach, gdzie czas płynie jakby jakoś wolniej, a wieczory mają zapach pieczonego chleba i mokrej trawy.

Bartosz zawsze z sentymentem wspominał swój rodzinny dom, a i ja sama naprawdę lubiłam tam jeździć. Przepiękne krajobrazy, cisza i spokój, możliwość kontaktu z naturą… W tym miejscu zawsze odpoczywałam. Wypady do teściowej były dla mnie okazją do oderwania się od naszej zabieganej codzienności. Szkoły, gdzie uczę, dzieci, kredytów, domowych i zawodowych obowiązków. Tam ładowałam akumulatory i odnajdywałam się na nowo. Z dala od problemów, pośpiechu, smogu i hałasu wielkiego miasta.

Miałam dobre relacje z teściową

Może nie byłyśmy sobie bardzo bliskie. Nie były to kontakty niczym matka i córka, ale rozmawiałyśmy kulturalnie i naprawdę życzliwie. Nie miałyśmy żądnych spornych tematów ani zadr z przeszłości.

Pomagała nam z dziećmi, czasami przysyłała słoiki z kiszonymi ogórkami, dżemami z truskawek zebranych prosto z ogródka czy domowym smalcem. Ten ostatni miał oszałamiający smak. Podobnego nie jadłam w żadnym innym miejscu. Mogłabym pałaszować go całymi łyżkami – bez obaw o puste kalorie, które złośliwie zawsze idą w tyłek i brzydkie fałdki na brzuchu, a nigdy nie w piersi, którymi natura niestety nie obdarzyła mnie w nadmiarze.

Teściowa nigdy nie powiedziała mi nic przykrego. Wprost przeciwnie. Zawsze uważałam ją za kulturalną panią, która naprawdę wie, jak się zachować. Do czasu.

To stało się drugiego dnia naszego pobytu

Wyszłam z psem na spacer. Nasza Sonia potrzebowała ruchu, a my nie zawsze mieliśmy na tyle czasu, aby mogła się wybiegać do woli. Wiadomo jak to jest na co dzień. Praca, dom, dzieci, zakupy, rachunki, narady pedagogiczne, problemy. Czasami, z konieczności, trzeba było ograniczyć się do krótkich spacerów wokół bloku czy wyjścia na kilkanaście minut do pobliskiego parku.

Teraz była okazja na dłuższą wyprawę. Sonia machała radośnie ogonem, a i ja sama cieszyłam się na myśl o długim spacerze. Planowałam powłóczyć się po polnych i leśnych drogach, pooddychać świeżym powietrzem, wsłuchać się w odgłosy natury. Doskonale wiedziałam, że takie wyjście doda mi mnóstwa energii.

Już wyszłam z podwórka i skierowałam się w stronę polnej dróżki rozciągającej się za przydomowym sadem, gdy zorientowałam się, że zapomniałam smyczy. Wprawdzie tutaj nie powinnam spotkać wielu ludzi po drodze i była okazja, żeby psiak się wybiegał, ale na wszelki wypadek wolałam zabrać jednak ją ze sobą. W końcu nie wiadomo, czy Sonia nagle nie przestanie się słuchać.

Wróciłam więc do domu, nie robiąc hałasu. Drzwi były lekko uchylone, w przedpokoju cisza. Mój mąż przycinał razem z ojcem jabłonki w sadzie. Myślałam, że teściowa pije poobiednią kawę i rozwiązuje krzyżówki. To był jej taki drobny rytuał – choćby się waliło i paliło, ona musiała na kilkanaście minut zasiąść z gazetą. Twierdziła, że ćwiczy w ten sposób pamięć.

Usłyszałam ich głosy

W domu była teściowa i szwagier. Młodszy brat Bartka też przyjechał na weekend do rodzinnego domu. Myślałam jednak, że jest w sadzie razem z moim mężem i swoim ojcem. Okazało się, jednak, że nie. Siedział w kuchni ze swoją matką, a ja mimowolnie nadstawiłam ucho:

– ...i co ja mam powiedzieć? Że on sobie wziął za żonę... nauczycielkę plastyki? Z takiej rodziny? – mówiła mama Bartka tonem, którego nie znałam. Sarkastycznym i bardzo oschłym.

– Ale ona chyba nie jest zła – odpowiedział Michał, z wahaniem i naprawdę niezręcznie.

– Nie jest, nie jest. Tylko, że nie pasuje. Ona nie pasuje. Może jest miła, może się stara. Ale to nie jest dziewczyna na żonę dla Bartka. On był inny, zawsze miał ambicje. A ona... co ona ma? Matkę krawcową z upadłej szwalni i ojca, który całe życie grzebał w samochodach. I jeszcze te farby, kredki... Cały dom wiecznie śmierdzi terpentyną, a ta bazgroli coś jak szalona. Czy to mała dziewczynka, żeby na co dzień bawić się w jakieś rysunki?

– Mamo, daj spokój – starał się łagodzić Michał, ale teściowa nie dawała za wygraną.

– No po prostu wstyd przed sąsiadami i tyle. Bartuś zasługuje na kogoś lepszego. Tam, w tym mieście, i tak jest trudno. Teraz pewnie poznałby jakąś dziewczynę u siebie w pracy. Specjalistkę z porządnym dyplomem i pensją, która starcza na coś więcej niż waciki.

– Nie przesadzaj, Aśka ma przecież etat w szkole.

– Etat, etat. I co z tego? Ja nie wiem, co będzie w przyszłości, gdy dzieciaki zaczną dorastać. Z tej pensji nauczycielki to ona przecież niewiele odłoży. Zresztą i tak połowę tego, co zarobi pewnie wydaje na te swoje farby, kredki i ołówki. Mój syn się zamęczy, żeby na to wszystko zarobić i tyle. Tyle lat nauki i wszystko idzie na zmarnowanie – zakończyła z wyraźną złością w głosie.

Na zawsze straciła moje zaufanie

Stałam w tym korytarzu jak słup soli. Przez chwilę nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Próbowałam wmawiać sobie, że może źle usłyszałam. Ale słyszałam każde słowo aż za dobrze. I wiedziałam, że już nigdy tego nie zapomnę.

Odeszłam po cichu, wyszłam na zewnątrz, siadłam na ławce pod jabłonką i próbowałam oddychać. Bardzo głęboko. Wdech i wydech, wdech i wydech. Czułam, jak coś się we mnie zapada. Bo ta kobieta, która z takim ciepłem podawała mi domowy obiad i pyszny kompot, która tuliła moje dzieci i nazywała je swoimi skarbami, miała w sobie tyle pogardy.

A ja nic o tym nie wiedziałam. Albo nigdy nie chciałam wiedzieć. Bo stworzyłam sobie w głowie jej obraz, który tak naprawdę niewiele miał wspólnego z rzeczywistością. Jakbym prawdziwą panią Jadwigę pokryła lukrem, bo bardzo chciałam, żeby wszystko było idealne i słodkie. A tu klops.

Wieczorem, przy kolacji, którą przygotowała dla całej rodziny, teściowa uśmiechała się jak zawsze. Pytała, czy sałatka z wędzonego kurczaka i makaronu mi smakuje. Chwaliła, jak ładnie ułożyłam włosy. Uśmiechała się z czułością do wnuków. A ja patrzyłam na nią i miałam w głowie echo tamtej rozmowy.

– Mamo, opowiedz, jak to było z tobą i tatą, kiedy się poznaliście – rzuciłam, próbując zająć czymś myśli.

Próbowałam żyć jak dawniej

Zaczęła opowiadać, śmiejąc się, jak to tata zgubił się w lesie, a ona musiała go szukać. Wszyscy się śmiali, a ja patrzyłam na Bartka. I nagle dotarło do mnie, że on tego nie wie. Że nie zna tej twarzy swojej matki. Tego chłodu, który ukrywa pod sztucznym uśmiechem i warstwą dobrego wychowania.

Przez resztę pobytu byłam jakby obok. Robiłam wszystko mechanicznie. Śmiałam się, gotowałam zupę, bawiłam się z dziećmi, spacerowałam z psem, chodziłam po sadzie, podziwiałam kwiaty w przydomowym ogródku. Ale w środku coś się we mnie zmieniło.

Wiedziałam, że nie jestem tam mile widziana. W tym miejscu, które dotychczas uważałam, że naszą bezpieczną przystań, gdzie możemy się schować przed światem. Że tamtego spokojnego miejsca z moich wyobrażeń po prostu nie ma. Że jest dom, są mury, są drzewa i rośliny. Ale nie ma życzliwości, miłości i dobrego serca.

Kiedy już wróciliśmy do domu, Bartek zauważył, że jestem przygaszona.

– Asia, wszystko w porządku? – zapytał.

– Nie – odpowiedziałam, pierwszy raz nie udając.

Opowiedziałam mu wszystko. Powtórzyłam każde słowo, które wtedy przypadkowo usłyszałam. W tym tak dobrze mi znanym przedpokoju, który wtedy stał się dla mnie zupełnie innym miejscem. Zimnym, obcym i wrogim. Nie uniosłam się, nie krzyczałam, nie płakałam. Mówiłam spokojnie, jak ktoś, kto właśnie przestał wierzyć w coś ważnego.

Bartek milczał. Przez długi czas. Potem tylko westchnął.

– Ona... ona czasem tak ma. Myśli, że wszystko wie najlepiej. Ale nie ma prawa tak o tobie mówić. Jesteś wartościową osobą. Utalentowaną, pracowitą i pełną pasji. A przede wszystkim dobrą i kochaną. Masz serce na dłoni, a ja cię za to kocham najbardziej na świecie – mocno mnie przytulił.

Pewnych rzeczy się nie zapomina

Nie było krzyków. Nie było ostrej kłótni. Nie było dramatów. Ale od tego dnia Bartek również spojrzał na swoją matkę inaczej. I ja też. Już nigdy nie odwiedziłam jej sama. Już nigdy nie przyjęłam też jej słoików. Trzymałam się z szacunkiem, ale na dystans.

Można oczywiście komuś wybaczyć. Można starać się o czymś nie myśleć. Ale takich rzeczy nie można zapomnieć. Bo zaufania, kiedy raz pęknie – już nie posklejasz. Nawet gdybyś naprawdę bardzo tego chciała.

Joanna, 36 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama