„Nie dostałam zaproszenia na Komunię wnuczki, bo jestem za biedna. Nie wiedziałam, że córka i zięć się mnie wstydzą”
„Od jakiegoś czasu słyszałam, że będzie Komunia. Że Julka się przygotowuje, że sukienkę zamówili, że fotograf, sala, catering. Ale jakoś... nikt nie mówił, kiedy dokładnie. Ani gdzie. Myślałam, że może jeszcze nie wszystko zaplanowane. Czekałam”.

- Redakcja
Mam na imię Halina. Mam sześćdziesiąt pięć lat na karku, z czego trzydzieści siedem przepracowane jako kasjerka w osiedlowym spożywczaku. Teraz mam emeryturę – taką, co ledwie starcza na czynsz, rachunki i leki. Ale nie narzekam. Nauczyłam się cieszyć z małych rzeczy. Zwłaszcza od kiedy jestem sama. Mąż zmarł dziesięć lat temu, cichutko, w fotelu, z gazetą na kolanach. Tak, jakby przysnął. Nie zdążyłam się z nim pożegnać. Ale może tak lepiej? Bo co ja bym mu powiedziała – „Zostań”? A i tak by nie został.
Moim światłem w życiu jest wnuczka – Julka. Ma dziewięć lat. Śliczna jak malowana, mądra i taka... ciepła. Jak się przytuli, to człowiekowi robi się cieplej w duszy, nie tylko w sercu. Córka, Natalia, ma dobrą pracę, mąż – Tadeusz – też zarabia nieźle. Mają dom, samochód, wszystko. I ja się cieszę. Bo po to się tyrało całe życie, żeby dziecko miało lepiej, prawda?
Od jakiegoś czasu słyszałam, że będzie Komunia. Że Julka się przygotowuje, że sukienkę zamówili, że fotograf, sala, catering. Ale jakoś... nikt nie mówił, kiedy dokładnie. Ani gdzie. Myślałam, że może jeszcze nie wszystko zaplanowane. Że dostanę zaproszenie. Czekałam.
Ale potem coś zaczęło mnie uwierać. Słowa córki stawały się jakieś inne. Krótsze. Unikała konkretów. Gdy zapytałam wprost, kiedy dokładnie ta komunia, powiedziała tylko:
– Aaa, mamo, to jeszcze nie wiadomo. Dam ci znać.
Zaczęłam podejrzewać, że coś jest nie tak, kiedy Natalia przestała mówić konkretnie.
Próbowałam się czegoś dowiedzieć
Telefon dzwonił długo. Już miałam odłożyć słuchawkę, kiedy w końcu odebrała.
– Halo? – głos Natalii był zniecierpliwiony, jakby coś właśnie robiła. Pewnie znowu ten Tadeusz coś wymyślił, a ona jak zwykle między kuchnią a jego oczekiwaniami.
– To ja, mama. Przepraszam, że przeszkadzam… – zaczęłam ostrożnie. – Pomyślałam tylko, czy wiadomo już coś o komunii Julki? Bo może… może bym coś dla niej kupiła, wiesz. Jakiś łańcuszek albo książeczkę do nabożeństwa, żeby miała ode mnie coś.
Po drugiej stronie cisza. Taka, że słyszałam swój oddech odbijający się echem w słuchawce.
– Aaa… wiesz mamo… – zaczęła w końcu, przeciągając głos. – To wszystko jeszcze się układa. Jeszcze sala się nie potwierdziła, a z kościołem też jakoś… no. Dużo zamieszania.
– Ale termin już znacie, prawda? Bo ja muszę się przygotować, coś sobie kupić... – dodałam szybko. Nie chciałam, żeby to brzmiało jak nacisk, ale wyszło nienaturalnie. Głos mi się zadrżał.
– Mamo… serio, nie zawracaj sobie teraz głowy. My to wszystko ogarniemy, dobrze? Damy ci znać. Julka będzie się cieszyć z każdego prezentu, nawet jeśli dasz jej go po.
Po? Serce mi zamarło.
– No dobrze – powiedziałam cicho, żeby nie usłyszała, jak bardzo mnie to zabolało.
Rozłączyła się szybko. Zbyt szybko. A ja zostałam sama z tym dziwnym uczuciem w brzuchu. Niepokój? Zawód? Może jedno i drugie. Bo kiedy dziecko mówi ci, że „da znać”, to czujesz… że chyba nie jesteś już częścią planów.
Sąsiadka wiedziała więcej niż ja
Wyszłam z domu bez celu, jakbym musiała iść – gdziekolwiek, byle nie siedzieć w czterech ścianach. Nogi same mnie zaprowadziły do kościoła. Weszłam po cichu, przysiadłam w ostatniej ławce. Zawsze mnie to miejsce uspokajało, a dziś… dziś czułam, jak łzy stoją mi w oczach.
Zapaliłam świeczkę pod figurą Matki Boskiej. W duchu powiedziałam: „Zrób, żeby mnie zaprosili”. Jak dziecko. A potem aż się zawstydziłam, że proszę o coś takiego.
Wychodząc, natknęłam się na sąsiadkę – panią Celinę z trzeciego piętra. Uśmiechnęła się szeroko, jak to ona.
– Twoja wnuczka ma w niedzielę komunię, prawda?
Zatkało mnie. Przez sekundę próbowałam się uśmiechnąć, odpowiedzieć… cokolwiek. Ale nie mogłam. Kiwnęłam tylko głową.
– O, to piękny dzień będzie, Halinko. Taka duża już ta twoja Julcia!
Uśmiechnęłam się jak automat. A potem uciekłam do domu. Dosłownie. Ze wstydu. Bo nie umiałam jej powiedzieć, że nie wiem. Że nikt mnie nie zaprosił.
W domu usiadłam przy stole. Wzięłam kawałek jasnej tkaniny, igłę, nić. Zaczęłam szyć mały woreczek na różaniec.
Było mi przykro
Dzień komunii był słoneczny, aż za bardzo. Promienie świeciły bezczelnie, jakby wszystko miało być piękne. Nawet to, czego nie widziałam.
Nie pytałam już o nic. Dni wcześniej przestałam dzwonić, nie chciałam się narzucać. Tylko rano, tego dnia, patrzyłam długo na telefon. W głowie miałam jedno: może jednak zadzwonią? Może Tadeusz wyjedzie i Natalia jednak… Ale nie. Cisza. Po południu przyszła sąsiadka – ta sama, co w kościele.
– Pani Halino, zobaczyłam zdjęcia na Facebooku. O, popatrz, jaka śliczna! – podała mi telefon.
Na ekranie: Natalia w beżowej garsonce, Tadeusz w garniturze, uśmiechnięta Julka jak aniołek w bieli. W tle – sala z kryształami, kwiatami, balonami. Wszystko perfekcyjne. Nawet niebo nie było tak błękitne jak sukienka matki chrzestnej.
– No… pięknie mieli – powiedziałam i oddałam jej telefon. – Dziękuję, pani Celinko.
Uśmiechnęłam się. Musiałam. A potem zamknęłam drzwi i zsunęłam się na podłogę w przedpokoju. Płakałam cicho. Nie było dla mnie miejsca. Byłam zbyt szara, zbyt zwyczajna, zbyt biedna.
Córka nawet nie przeprosiła
Natalia przyszła na drugi dzień. Weszła bez pukania, jak kiedyś. W rękach miała bukiet tulipanów i kawałek tortu na papierowym talerzyku. Pachniała perfumami, których nie znałam. Nowymi.
– Cześć, mamo… – powiedziała cicho. – Przyniosłam ci tort. Z komunii Julki.
Patrzyłam na nią, nie wiedząc, co powiedzieć. Wzięłam talerzyk, kwiaty odłożyłam na blat.
– Dziękuję – powiedziałam. – Tylko... nie trzeba było robić sobie trudu.
Milczała przez chwilę. Potem zaczęła mówić szybko, z nerwem:
– Mamo, przepraszam. Tak wyszło… było dużo zamieszania. Wiesz, wszystko się tak nagle złożyło, goście, sala, ksiądz… sama nie wiem, jak to się stało.
Spojrzałam na nią. W końcu.
– Tyle zamieszania, że nie dało się zadzwonić?
Natalia spuściła głowę. W jej oczach błysnęło coś – może wstyd, może zmieszanie.
– Tadeusz… uważał, że… – zaczęła, ale zamilkła.
– Że nie wypada? – dokończyłam za nią. – Że ja nie wypadałam. Bo mam emeryturę i polar z bazaru?
– Mamo… – wyszeptała.
– Ty się mnie wstydzisz – powiedziałam cicho. – I chyba już od dawna.
Nigdy wcześniej tego nie powiedziałam. Ani jej, ani sobie.
Natalia wstała. Złapała torebkę, jakby chciała uciec.
– Ja już pójdę – powiedziała drżącym głosem.
Nie zatrzymałam jej. Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie. Oddychałam ciężko. Po raz pierwszy poczułam, że coś się naprawdę skończyło.
Muszę się z tym pogodzić
Zaczęłam myć okna. Nie dlatego, że były brudne. Po prostu musiałam coś robić, żeby nie myśleć. Szorowałam z takim zacięciem, że aż ręce mi drżały. Ale przynajmniej nie płakałam. Potem przysiadłam na taborecie w kuchni, patrząc na suszące się firanki. Dom pachniał płynem do szyb. Cisza aż dzwoniła w uszach.
Zrobiłam sobie kanapkę z pasztetem. Bez apetytu, ale trzeba coś jeść. Przez okno widziałam dzieci z bloku – jeździły na hulajnogach, śmiały się głośno. W jednej z dziewczynek rozpoznałam koleżankę Julki. I wtedy coś mnie tknęło. Przecież ja znam swoje miejsce. Ja już nie należę do ich świata.
Z Tadeuszem nigdy nie rozmawialiśmy długo. Był chłodny, poprawny. Traktował mnie jak dodatek do Natalii. Część przeszłości, którą trzeba tolerować, ale niekoniecznie pokazywać. I może on właśnie powiedział jej to, czego sama się bała: że lepiej, żeby mnie nie było. Bo co powie jego rodzina? Że teściowa w tanim swetrze z rynku i tanich butach? Bez złotego łańcuszka, bez uśmiechu za tysiąc złotych? Tylko że ja kiedyś też byłam kobietą z klasą. Nie w sensie pieniędzy. Ale miałam swój świat, swój porządek, dumę. To wszystko nie zniknęło. Tylko się zwinęło w kłębek.
Halina, 65 lat
Czytaj także:
- „Teściowej wpadł w ręce mój PIT. Teraz robi listę życzeń, żeby mnie trochę wydoić z kasy, ale nie będę jej sponsorem”
- „Po 3 latach małżeństwa miałem już dość parówek na obiad. Co to za żona, która nie potrafi ugotować nawet rosołu?”
- „Sprawdziłam nasz wspólny PIT w kwietniu i aż się wystraszyłam. Mój mąż ukrywał coś takiego tuż pod moim nosem”