„Przepisałem firmę na córkę, a ona pozbyła się jej jak starej kanapy. Cały mój dorobek poszedł na stracenie”
„Po powrocie spotkał mnie największy szok w moim życiu. Gdy pojechałem do cukierni, to zobaczyłem, że nad drzwiami widnieje zupełnie nowy szyld. Moja cukiernia zmieniła nazwę”.

Założenie własnej firmy od zawsze było moim marzeniem. I kiedy w końcu podjąłem taką decyzję, to postanowiłem zainwestować w to wszystkie swoje oszczędności. Początki nie były łatwe. Ale z czasem osiągnąłem sukces, a moja firma stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych na rynku. I wtedy postanowiłem przejść na emeryturę. Chciałem, aby to córka przejęła dzieło mojego życia, ale ona miała zupełnie inne plany.
Moim wielkim marzeniem była własna firma
Moje dzieciństwo nie należało do najłatwiejszych. Oboje rodzice nadużywali alkoholu, w związku z czym w domu niemal zawsze brakowało jedzenia i innych najpotrzebniejszych rzeczy. Dlatego bardzo szybko opuściłem dom rodzinny i zacząłem żyć na własny rachunek. I chociaż początki nie były łatwe, to po kilku latach osiągnąłem swój pierwszy sukces.
– Mianuję cię szefem cukierników – powiedział któregoś dnia mój szef. Cukiernictwo od zawsze było moim hobby, a gdy odkryłem, że mam do niego talent, to postanowiłem związać z nim swoją przyszłość. Dlatego tak bardzo ucieszyłem się, że mój szef też zauważył to, jak bardzo się staram.
–Dziękuję – powiedziałem z uśmiechem od ucha do ucha. A ponieważ awans wiązał się także z podwyżką, to w końcu mogłem sobie pozwolić na własne lokum. Miałem dosyć wynajmowania mieszkań z kolegami, dla których najbardziej liczyły się imprezy i sprawdzanie przypadkowych dziewczyn na jedną noc. Ja chciałem czegoś więcej. I w końcu w życiu prywatnym też uśmiechnęło się do mnie szczęście. Pewnego dnia do naszej cukierni przyszła drobniutka blondyneczka, która chciała zamówić tort. Okazało się, że organizuje urodziny swojej mamy, a ponieważ nie ma talentu kulinarnego, to postanowiła zdać się na kogoś innego.
– Na pewno coś wymyślimy – powiedziałem z uśmiechem. A potem przedstawiłem jej kilka różnorodnych propozycji, z których najbardziej spodobała się ta z kremem czekoladowym i bezami.
– To jest arcydzieło – powiedziała klientka odbierając zamówiony tort. – Powinien pan pomyśleć o założeniu własnej cukierni – dodała. A ja mocno zastanowiłem się nad tymi słowami. Tak naprawdę, to założenie firmy od zawsze było moim wielkim marzeniem. I tylko czekałem na odpowiedni moment, aby je spełnić.
W końcu postanowiłem zmienić swoje życie
Znajomość z przemiłą klientką zmieniła się w coś więcej. Zaczęliśmy spotykać się prywatnie, a ja po kilku miesiącach podarowałem jej pierścionek zaręczynowy.
– Obiecaj mi, że w każdą niedzielę będziesz przygotowywał przepyszne ciasto – powiedziała rozbawiona Ania, gdy wirowaliśmy w pierwszym tańcu na naszym weselu.
– Obiecuję – zaśmiałem się. I w tym samym momencie poczułem, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Dla mojej Ani mogłem zrobić wszystko. Wiedziałem, że przygotowywanie słodkości to tylko mały dodatek.
Przez kolejne lata nasze życie niczym nie różniło się od życia wielu przeciętnych małżeństw. Oboje pracowaliśmy sporo, ale chociaż nic nam nie brakowało, to daleko nam było do bogactwa. A gdy na świecie pojawiła się nasza córka, to wydatki jeszcze wzrosły.
– Może powinienem brać więcej nadgodzin – powiedziałem do Ani, gdy któregoś wieczoru siedzieliśmy przy kuchennym stole i podliczaliśmy nasze przyszłe wydatki. A było ich naprawdę sporo – kolejne raty za mieszkanie, zakup nowego auta, wakacje czy wyprawka szkolna dla córki. – Bez tego chyba nie damy rady – westchnąłem.
Ania milczała, ale w jej oczach pojawił się znajomy błysk. Już wiedziałem, że jakaś myśl wpadła jej do głowy.
– A nie masz w końcu ochoty rzucić pracy na etat i zacząć coś swojego? – zapytała. Moja żona od dawna wiedziała, że zawsze chciałem założyć własną firmę. Ale wiedziała też, że założenie własnego biznesu to duże ryzyko, którego ja na razie nie chciałem podejmować. Miałem na utrzymaniu rodzinę, a pewny etat dawał mi poczucie bezpieczeństwa.
– Mam – powiedziałem cicho. – Ale co będzie, jak się nie uda? – zapytałem.
Ania uśmiechnęła się, a potem spojrzała na mnie tymi swoimi wielkimi oczami.
– To zawsze możesz wrócić na etat. Przecież jako cukiernik zawsze znajdziesz pracę – powiedziała. I miała sporo racji. Dobrzy cukiernicy byli poszukiwani na rynku, a ja wiedziałem, że jestem najlepszy w swoim fachu.
Postanowiłem podjąć ryzyko. Kilka tygodni po tej rozmowie złożyłem wypowiedzenie i założyłem własną firmę. I chociaż miałem mnóstwo obaw i wątpliwości, to tak naprawdę wiedziałem, że to ostatni moment, aby podjąć taką decyzję. Gdybym dalej nic nie robił w kierunku spełnienia swojego marzenia, to do emerytury pracowałbym na etat u kogoś innego.
Początki były bardzo trudne
W firmę zainwestowałem wszystkie oszczędności, chociaż nie miałem pewności, czy mój plan wypali. Przez pierwsze lata przesiadywałem w cukierni całymi dniami, a często i nocami. Tak naprawdę wszystko robiłem sam, bo chciałem jak najbardziej ograniczyć koszty. Ale w końcu to się opłaciło. Cukiernia zaczęła w końcu przynosić dochody, a z czasem stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych na rynku.
– Udało się – powiedziałem, gdy kolejny raz wygraliśmy ranking na najlepszą bezę. To właśnie z nich słynęła nasza firma, a żeby spróbować tego wyjątkowego smaku ludzie stali w długich kolejkach.
– Zasłużyłeś na to – powiedziała żona i mocno się do mnie przytuliła. A ja poczułem, że jestem w miejscu, w którym od zawsze chciałem być. Byłem szczęśliwy.
Przez kolejne lata moja firma prężnie się rozwijała i zdobywała kolejne laury cukiernictwa. A ponieważ nie byłem w stanie prowadzić jej w pojedynkę, to zacząłem zatrudniać ludzi.
– Wszystkiego cię nauczę – mówiłem do każdego pracownika, który przychodził do mnie pracować. I tak właśnie było. Młodych adeptów cukiernictwa uczyłem od podstaw, a oni odpłacali mi się zaangażowaniem i ciężką pracą. I dzięki temu stworzyłem firmę, w której umiejętność tworzenia arcydzieł cukierniczych stała na równi z szacunkiem i miłą atmosferą w pracy. Byłem z tego bardzo dumny.
Jednak w końcu postanowiłem zwolnić.
– Przechodzę na emeryturę – poinformowałem żonę pewnego letniego dnia. Kilka tygodni wcześniej doszedłem do wniosku, że po kilkudziesięciu latach ciężkiej pracy należy mi się odpoczynek.
– Akurat – prychnęła Ania. – Nie minie kilku dni, jak pobiegniesz do cukierni, aby sprawdzić, czy wszystko idzie zgodnie z planem i twoimi wytycznymi – zaśmiała się.
Ale ja nie zamierzałem tego robić. Przez następne lata zamierzałem skupić się przede wszystkim a żonie. Zasługiwała na to. Przez ostatnie lata bardzo mnie wspierała i ani razu nie wypowiedziała słowa żalu czy pretensji.
– Zobaczysz – mrugnąłem do niej. – Zresztą mam już plan, co zrobić z cukiernią – powiedziałem.
Córka zniszczyła mój dorobek życia
I faktycznie wszystko dokładnie przemyślałem. Nie chciałem pozbywać się dorobku swojego życia, dlatego też postanowiłem przepisać go na córkę. Małgosia była po zarządzaniu i miała wszystkie predyspozycje, aby poradzić sobie w biznesie. Szkoda tylko, że nie przewidziałem, że ona zupełnie nie jest tym zainteresowana. Jeszcze tego samego dnia umówiłem się do notariusza. Ale kiedy razem z córką podpisywaliśmy papiery, to na jej twarzy nie było widać radości. „Niedługo pokocha ten biznes tak jak ja” – myślałem. I nawet nie przyszło mi do głowy, że to są tylko moje pobożne życzenia, a córka ma względem cukierni zupełnie inne plany.
Kilka tygodni później pojechaliśmy z żoną na zasłużone wakacje. Przed wyjazdem zostawiłem córce wszystkie dyspozycje.
– Na pewno sobie poradzisz – powiedziałem z uśmiechem. A potem pożegnałem się, zamierzając się dobrze bawić.
Po powrocie spotkał mnie największy szok w moim życiu. Gdy pojechałem do cukierni, to zobaczyłem, że nad drzwiami widnieje zupełnie nowy szyld. Moja cukiernia zmieniła nazwę.
– Co tu się dzieje? – zapytałem pracowników po wejściu do środka. Wszyscy odwracali wzrok i żaden nie patrzył mi prosto w oczy.
– Proszę zadzwonić do córki – powiedziała w końcu jedna z ekspedientek.
To właśnie zrobiłem. Jakie było moje zdziwienie, gdy Małgosia poinformowała mnie, że sprzedała cukiernię.
– Oszalałaś?! – wykrzyknąłem. Takiego scenariusza nie przewidziałem w najgorszych snach.
– Była moja, więc miałam prawo to zrobić – odpowiedziała spokojnie. – Chyba nie myślałeś, że będę się tym zajmować? – zapytała. A kiedy powiedziałem jej, że to był dorobek mojego życia, to tylko westchnęła.
Przez wiele dni nie mogłem otrząsnąć się z szoku. Żona próbowała mnie pocieszać, ale na nic się to zdało. Przepisałem dzieło swojego życia na jedyną córkę, a ona pozbyła się go jak starej kanapy. Wszystko na co pracowałem przez wiele lat, poszło na stracenie. A najgorsze jest to, że zupełnie nie znałem swojej córki. Byłem przekonany, że będzie kontynuować rodzinny interes, a tymczasem ona bezrefleksyjnie się go pozbyła.
Tadeusz, 63 lata
Czytaj także:
- „Uratowałam męża przed bankructwem, a on odwdzięczył się młodą kochanką i pozwem rozwodowym. To był cios”
- „Teściowa zabrała nas na majówkę. Mężowi dogadzała, a mnie chciała wychowywać i traktowała jak służącą”
- „Kupiliśmy z mężem wymarzone mieszkanie na kredyt. Nie miałam pojęcia, że przez swoją naiwność zostaniemy tak oszukani”

