„Kupiliśmy z mężem wymarzone mieszkanie na kredyt. Nie miałam pojęcia, że przez swoją naiwność zostaniemy tak oszukani”
„Moment, w którym podpisaliśmy umowę finalizującą zakup, był jednym z najwspanialszych w moim życiu. Tak się cieszyłam! Szkoda, że wówczas nie mieliśmy zielonego pojęcia, że nadciągają kłopoty – i to z gatunku tych przez duże K”.

- Listy do redakcji
Własna przestrzeń od dawna była naszym największym marzeniem. Po latach wynajmowania ciasnych, brzydkich mieszkań i użerania się z nieprzewidywalnymi właścicielami postanowiliśmy w końcu zainwestować w coś swojego. Niestety, nie wszystko poszło zgodnie z planem, a chwilowa radość zamieniła się w rozgoryczenie.
Każdy, kto przez pewien czas wynajmował mieszkania, wie doskonale, jakie to niekomfortowe. Nie dość, że co miesiąc trzeba oddawać komuś kupę pieniędzy, to na dodatek nie można urządzić się zgodnie z indywidualnymi preferencjami.
Właścicielom często się wydaje, że za udostępnienie byle czego należy ich po rękach całować. Nawet nie chcę opisywać, jakie przejścia mieliśmy z niektórymi osobami. Wreszcie powiedzieliśmy „dość”. Nadeszła pora na zakup czterech kątów, które zagospodarujemy wedle naszego uznania. Doszliśmy do wniosku, że po stokroć wolimy spłacać kredyt niż nabijać kieszeń komuś, kto nie zawsze jest w porządku. Bardzo chcieliśmy normalnie funkcjonować – bez tkwiących z tyłu głowy myśli, że w każdej chwili możemy dostać wypowiedzenie umowy najmu.
Wreszcie poczuliśmy ogromną ulgę
Doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że znalezienie odpowiedniego lokum to spore wyzwanie. Byliśmy na to przygotowani.
– Będzie dobrze – codziennie powtarzał mój mąż, a ja wierzyłam mu na słowo.
Na początku oboje byliśmy bardzo podekscytowani. Nie sądziłam, że poszukiwanie własnego gniazdka może być takie fascynujące. Po wielu trudach udało znaleźć się mieszkanie odpowiadające naszym oczekiwaniom. Wpłaciliśmy zaliczkę, na którą przeznaczyliśmy prawie całe oszczędności. Teraz musieliśmy poczekać na decyzję banku. Mieliśmy pewność, że dostaniemy kredyt, ale związane z tym procedury trochę trwają. Kiedy bank zaakceptował wniosek, dosłownie nie posiadaliśmy się ze szczęścia.
– Co powiesz na to, aby uczcić to dobrą kolacją? – zaproponował Mariusz, na co z ochotą przystałam.
Moment, w którym podpisaliśmy umowę finalizującą zakup, był jednym z najwspanialszych w moim życiu. Szkoda, że wówczas nie mieliśmy zielonego pojęcia, że nadciągają kłopoty – i to z gatunku tych przez duże K.
Wraz z remontem zaczęły się schody
– Pani Asiu, jest pewien problem – gdy usłyszałam to od szefa ekipy remontowej, nogi zrobiły mi się jak z waty.
– A mianowicie jaki?
– Chodzi o elektrykę.
Kompletnie nie znam się na takich rzeczach, ale zrozumiałam, że instalacja jest źle położona i koniecznie trzeba to poprawić. Oczywiście wiązało się to z poniesieniem większych wydatków, ale nie mieliśmy wyjścia. Potem wyszły kolejne kwiatki, takie jak pleśń w łazience i kuchni. Nagle trudności zaczęły się piętrzyć, a wizja wprowadzenia się do mieszkania coraz bardziej się oddalała.
– Nie ma co zwlekać, trzeba to zgłosić deweloperowi – denerwował się Mariusz.
Również i moje nerwy dyndały na bardzo cienkim postronku. Tymczasem okazało się, że nie tylko my zostaliśmy zrobieni w balona. Rozmawialiśmy z wieloma osobami, które nabyły mieszkania w tym samym bloku, i nikt nie był zadowolony. Niemniej największe rozczarowanie było dopiero przed nami.
Otóż udaliśmy się do biura dewelopera i pocałowaliśmy tam klamkę. Jedyne, co zastaliśmy, to naklejona na drzwi kartka z informacją, że firma jest w trakcie restrukturyzacji. Byliśmy załamani. Śladu nie było ani po deweloperze, ani po zaliczkach wpłaconych na poczet komórek lokatorskich i garaży. Opadły nam ręce. Byłam doszczętnie załamana. Nie tak to miało wyglądać. Jedynym pocieszeniem w tej sytuacji, o ile w ogóle tak to można nazwać, było to, że nie byliśmy osamotnieni. Firma deweloperska wystawiła do wiatru także pozostałych lokatorów. Jej telefon milczał, a na maile nikt nie odpowiadał.
– To jak szukanie wiatru w polu – westchnęłam zrezygnowana. – Co za ludzie tak postępują?
– Jak widać, oszustów nie brakuje – mój mąż też nie spodziewał się tak dramatycznego obrotu spraw.
Zamiast cieszyć się z tego, że już wkrótce zamieszkamy na swoich śmieciach, musieliśmy zastanawiać się, jak odzyskać pieniądze. W rachubę wchodziły niemałe kwoty, a do tego należało jeszcze doliczyć wydatki na likwidację rozmaitych niedociągnięć. Płakałam po nocach, zastanawiając się, za co właściwie los nas tak pokarał.
Batalia nie zapowiadała się obiecująco
Rzecz jasna w zaistniałych okolicznościach słusznym rozwiązaniem było zgłoszenie sprawy na policję oraz do sądu. Wraz z innymi oszukanymi osobami przygotowaliśmy pozew zbiorowy. Przekonałam się, jak drogie są usługi świadczone przez prawników. Poinformowano nas, aby nie spodziewać się rozstrzygnięcia w krótkim czasie, co podłamało mnie jeszcze bardziej. Jednakże nic innego nie mogliśmy uczynić. Pozostawało walczyć o swoje i uzbroić się w cierpliwość.
Układałam w myślach wyłącznie czarne scenariusze, ponieważ to, co się działo, nie napawało optymizmem. Nie było żadnych wątpliwości co do tego, że sprawa w sądzie będzie się ciągnąć niczym flaki z olejem.
Tymczasem życie nie zamierzało przestać nas zaskakiwać. Nie czułam się najlepiej, ale tłumaczyłam to sobie stresem. Wiecznie chodziłam pod napięciem, bo nie dało się przewidzieć, jakie niespodzianki przyniesie kolejny dzień. Któregoś poranka dostałam potwornych mdłości, nie zwlekałam i pobiegłam do apteki po test ciążowy. Pokazał dwie kreski. Dla pewności zrobiłam jeszcze jeden – i znowu to samo. Byłam w ciąży. Planowaliśmy dziecko, ale chcieliśmy się z tym wstrzymać, aż będziemy na swoim. W pierwszej chwili nie wiedziałam, czy cieszyć się, czy płakać. W całym tym zamieszaniu tylko tego brakowało.
Patrzył na mnie totalnie zaskoczony
– Słuchaj, musimy poważnie pogadać – oznajmiłam Mariuszowi, gdy wróciłam od ginekologa.
Nie powiedziałam mu, że idę do lekarza. Zależało mi na stuprocentowej pewności co do ciąży.
– Coś się stało? – popatrzył na mnie zaniepokojony.
– Czekają nas dodatkowe wydatki.
– Jezu, robiłaś auto? – w jego oczach pojawiło się przerażenie.
– Nie – roześmiałam się – aczkolwiek za jakiś czas przyda się fotelik do samochodu.
– Czy ty jesteś...? O matko...
– Tak, zostaniesz tatusiem.
Wziął mnie w ramiona i wyściskał z całych sił. Nie krył wzruszenia. Teraz tylko to miało znaczenie, nawet problemy z deweloperem i mieszkaniem straciły na wadze. Wierzyliśmy, że to się jakoś poukłada – najważniejsze było to, że za kilka miesięcy powitamy na świecie naszego maluszka.
Joanna, 35 lat
Czytaj także:
- „Bezrobotna sąsiadka kupiła sobie wypasioną furę. Nie chce nikomu zaglądać do kieszeni, ale na pewno coś tu śmierdzi”
- „Przy przeprowadzce pomagał mi kolega mojego syna. Z wdzięczności pozwoliłam mu zostać i sama wpakowałam się w kłopoty”
- „Sprawdziłam nasz wspólny PIT w kwietniu i aż się wystraszyłam. Mój mąż ukrywał coś takiego tuż pod moim nosem”