„Poleciłam żonatemu sąsiadowi nawóz na najpiękniejsze byliny. W altanie ogrodowej odwdzięczył mi się z nawiązką”
„Dopiero gdy zobaczyłam zaskoczoną minę swojego sąsiada, zrozumiałam, jak bardzo dwuznacznie to zabrzmiało. Poczułam, że się czerwienię. Ale kiedy już chciałam przeprosić, to sąsiad mrugnął do mnie okiem i dziwnie się uśmiechnął”.

- Listy do redakcji
Kiedy przeprowadziliśmy się do domu na przedmieściach, to poczułam, że spełniło się moje wielkie marzenie. Zawsze chciałam mieć duży ogród, o który mogłabym dbać i którym mogłabym się chwalić przed gośćmi. A gdy okazało się, że mój sąsiad kocha rośliny podobnie jak ja, to moja radość była jeszcze większa. Nie tylko mogłam rywalizować z nim o ładniejszy ogród, ale też mogłam się z kimś dzielić moimi patentami na przepiękne kwiaty i byliny. I tylko nie przewidziałam, że jego wdzięczność doprowadzi do rozpadu mojego małżeństwa.
Postanowiliśmy kupić dom
Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek spełni się moje marzenie o wyprowadzce za miasto. Przez ostatnie lata nie czułam się dobrze w wielkomiejskim gwarze, i w głębi duszy marzyłam o ciszy i spokoju podmiejskiej okolicy. Ale to nie było takie proste. Oboje z mężem nie zarabialiśmy tyle, aby było nas stać na zakup działki na przedmieściach.
– Powariowali z tymi cenami – narzekał Marek, który od czasu do czasu przeglądał oferty. I za każdym razem psioczył na wyzysk i zachłanność deweloperów. – Jeżeli nic się nie zmieni, to już na zawsze zostaniemy w tej betonozie – wzdychał. A ja niestety się z nim zgadzałam.
Sama też wyszukiwałam interesujące nas oferty, ale gdy tylko spoglądałam na cenę, to od razu wiedziałam, że są one poza naszym zasięgiem.
– Nie wolno tracić nadziei – mówiłam mimo to.
Z roku na rok moje marzenie o przytulnym domu i dużym ogrodzie oddalało się coraz bardziej, ale jeszcze nie byłam gotowa, aby całkowicie odpuścić. A gdy spoglądałam na swoje kwiaty zajmujące pół mieszkania i cały balkon, to przed moimi oczami pojawiała się wizja bujnego ogrodu pełnego kwitnących kwiatów, bylin i drzew. „To byłby raj na ziemi” – myślałam. Ale potem ilość zer przy kolejnej ofercie sprzedaży działki szybko sprowadzała mnie za ziemię.
Udało się nam przypadkiem
Aż któregoś razu wszystko się zmieniło. Tego dnia Marek wbiegł do domu jak na skrzydłach i już od progu krzyczał, że w końcu spełni się nasze marzenie.
– O czym ty mówisz? – zapytałam zdziwiona. W pierwszej chwili przyszło mi na myśl to, że w końcu udało mu się zmienić pracę, bo marzył o tym już od dawna.
– Wyprowadzamy się na przedmieścia! – wykrzyczał tymczasem mój mąż. – Wreszcie znalazłem ofertę, która jest skrojona pod nas – ekscytował się jak nigdy dotąd.
Faktycznie tak było. Okazało się, że jeden ze współpracowników Marka wyprowadzał się za granicę i miał do sprzedania dom na przedmieściach. A ponieważ zależało mu na czasie, to cena nie była zbyt wygórowana.
– Żartujesz? – zapytałam z niedowierzaniem. Byłam przekonana, że za chwilę nasz piękny sen pęknie jak bańka mydlana i znowu okaże się, że nasze marzenia polegną w zderzeniu z brutalną z rzeczywistością. Bałam się cieszyć tym wszystkim. Okazało się jednak, że to wcale nie sen.
Nie mogłam uwierzyć w nasze szczęście
Kilka kolejnych tygodni okazało się niezwykle stresujących. Bank wymagał wielu dokumentów i zabezpieczeń, które miały potwierdzić naszą zdolność kredytową. I kiedy już myślałam, że wszystko spali na panewce, to pewnego dnia otrzymaliśmy telefon z banku.
– Kredyt został państwu przyznany – usłyszałam w słuchawce beznamiętny głos pracownika. A we mnie aż się zagotowało od emocji. Jeszcze kilka kolejnych minut trwałam w bezruchu, tak jakbym spodziewała się, że to tylko sen. Ale to nie był sen. Właśnie spełniliśmy swoje marzenie o przeprowadzce do domu na przedmieściach.
Sama przeprowadzka nie zajęła nam zbyt dużo czasu. Dom był niemal nowy i w pełni gotowy do zamieszkania. Wymagał tylko kilku poprawek. Nic więc dziwnego, że po kilku kolejnych tygodniach zamieszkaliśmy w naszym wymarzonym gniazdku.
– Wreszcie – wyszeptałam, stojąc na środku salonu. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, że w końcu nam się udało. W myślach już wyobrażałam sobie, jak urządzę swój ogród, który znajdował się na tyłach naszego cudownego domu.
Zabrałam się do tego już następnego dnia. Rozplanowałam całą przestrzeń i zaczęłam układać listę zakupów. Kiedy siedziałam w altance nad kartką papieru, usłyszałam męski głos.
– Widzę, że nasza nowa sąsiadka to miłośniczka roślin – powiedział ktoś blisko mnie. Podniosłam głowę i zobaczyłam wysokiego bruneta, który stał na sąsiednim podwórku. – To podobnie jak ja – dodał z uśmiechem.
Sąsiad podzielał moją pasję
Od razu się ucieszyłam. Bardzo lubiłam wymieniać się radami z innymi zapaleńcami.
– Bardzo mi miło – odpowiedziałam i przedstawiliśmy się sobie po imieniu.
Wyobraziłam sobie senne popołudnia, podczas których będziemy wymieniać się poradami na temat sadzenia i pielęgnacji roślin. Miałam też nadzieję na cichą rywalizację pomiędzy nami na piękniejszy ogród, którą zamierzałam wygrać.
– Moja żona nie przepada za ogrodnictwem – dodał jeszcze nasz nowy sąsiad.
Pomyślałam wtedy, że to dokładnie jak mój mąż.
– To będą to nasze prywatne sprawy – powiedziałam bez zastanowienia.
Dopiero gdy zobaczyłam zaskoczoną minę swojego sąsiada, zrozumiałam, jak bardzo dwuznacznie to zabrzmiało. Poczułam, że się czerwienię. Ale kiedy już chciałam przeprosić, to sąsiad mrugnął do mnie okiem i dziwnie się uśmiechnął. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to początek nie tylko sąsiedzkiej, ogrodowej znajomości.
Hobby przeniosło nas do altanki
Przez kolejne tygodnie całkowicie poświęciłam się pracy w ogrodzie. Wzięłam nawet zaległy urlop, aby doprowadzić wszystko do idealnego stanu.
– Pięknie tu u ciebie – usłyszałam któregoś dnia.
Za płotem stał Piotrek i z zazdrosną miną przyglądał się moim rabatom, pełnym kwitnących bylin.
– A dziękuję – odpowiedziałam.
Od kilku tygodni rywalizowałam z sąsiadem o to, kto będzie miał piękniejszy ogród. I nieskromnie musiałam przyznać, że to ja wygrywam.
– Jak ty to robisz, że tak u ciebie rosną? – zapytał patrząc na byliny, które były moim wielkim powodem do dumy. – Używasz jakiegoś nawozu? – usłyszałam pytanie.
Zawahałam się. W pierwszej chwili chciałam mu powiedzieć, że to tylko moja zasługa, że wszystko tak pięknie rośnie. Ale potem doszłam do wniosku, że nie byłoby to uczciwe.
– Jak chcesz, to dam ci kilka rad – powiedziałam z uśmiechem. Zaprosiłam go do swojej altanki, w której mieliśmy omówić strategie pielęgnacji roślin. Wtedy nawet nie przyszło mi do głowy, że te spotkania w ogrodowym domku tak zaważą na mojej przyszłości.
Dziękował mi za dobre rady
Piotrek odwiedził mnie jeszcze tego samego wieczoru. Podczas kilkugodzinnej rozmowy przedstawiłam mu wszystkie swoje sposoby i patenty na piękną roślinność. Mówiłam jak najęta. Poleciłam mu też jeden z najlepszych nawozów, który czynił z ogrodu bajkowe miejsce.
– Przyjdę też jutro – zapowiedział, gdy żegnaliśmy się po kilkugodzinnej rozmowie. Wtedy spojrzał na mnie w taki sposób, który obiecywał coś znacznie więcej niż jedynie rozmowę o kwiatach.
Następnego wieczoru tak wyszło, że byłam sama w domu. Marek wyjechał w delegację i miał wrócić dopiero za dwa dni.
– Żona pojechała do swojej siostry – powiedział Piotrek, gdy stanął w progu mojej altanki. A ja doskonale wiedziałam, co się szykuje. Już od wielu tygodni czułam, że sąsiad nie jest mi obojętny.
– I co w związku z tym? – zapytałam lekko schrypniętym głosem.
– Chciałem ci podziękować za polecenie nawozu – usłyszałam. A potem poczułam usta i ręce sąsiada na swoim ciele. Nie było już odwrotu. Moja altanka stała się naszym miłosnym gniazdkiem na kolejne dni i tygodnie.
Romans rozkwitł jak mój ogród
Przez kolejne miesiące nasz romans trwał w najlepsze. Wiedziałam, że jest to bardzo ryzykowne, ale nie mogłam się powstrzymać. Moje małżeństwo już od dawna przechodziło kryzys, a regularne spotkania w altance dawały mi niezbędną dawkę namiętności i adrenaliny. Ale przecież nic nie mogło trwać wiecznie.
Pewnego dnia wszystko się skończyło. Nagle i z hukiem. Zaprosiłam Piotrka na wieczorną schadzkę w altance, ale nie przewidziałam, że mój mąż niespodziewanie zrezygnuje z wyjazdu.
– Co tu się dzieje? – usłyszałam głos Marka. Właśnie rozpinałam koszulę sąsiada, więc tak naprawdę nic nie miałam na swoje usprawiedliwienie.
Spojrzałam na męża, a w jego oczach zobaczyłam zdziwienie i ból. Wiedziałam, że to właśnie koniec naszego małżeństwa.
– Przepraszam – powiedziałam tylko.
Następnego dnia wyprowadziłam się z naszego wymarzonego domu. Wiedziałam, że moje wszystkie plany właśnie legły w gruzach. Ale już nie mogłam cofnąć czasu. Przez niepohamowany powiew namiętności straciłam wszystko, o czym marzyłam. Teraz muszę wrócić do miasta, do mieszkania, którego nie znoszę. Ale sama jestem sobie winna.
Magdalena, 33 lata
Czytaj także:
- „Romans z sąsiadem miał słodko-gorzki finał. Gdy odkryłam jego sekret, poczułam się jak orkiestra bez dyrygenta”
- „Zatrudniłam ogrodnika, by uporządkował mój ogród. Z małego nasionka, które zasiał, wykiełkował tylko gąszcz problemów”
- „Przyjaciółka odbiła mi męża, a teraz chce mnie na chrzestną dla owocu ich zdrady. W sekundę doprowadziłam ją do porządku”

