„Przyjaciółka odbiła mi męża, a teraz chce mnie na chrzestną dla owocu ich zdrady. W sekundę doprowadziłam ją do porządku”
„Tak, wiem, że maleństwo nie jest niczemu winne. Ale je małego Frania o nic przecież nie obwiniam. Zwyczajnie nie chcę uczestniczyć w życiu ich rodziny. Dlaczego Anka nie poprosiła na chrzestną swojej młodszej siostry?”

- Listy do redakcji
Siedziałam przy kuchennym stole, mieszając łyżeczką herbatę, która dawno wystygła. Nie byłam w stanie wziąć nawet łyka. Chociaż to była moja ulubiona, malinowa. Dokładnie taka sama, jak niegdyś piłam u babci. Do dzisiaj pamiętam, że parzyła mi ją w wielkim kubku i pilnowała, żebym wypiła do dna.
– Maliny są dobre nie tylko na przeziębienie, ale i na smutki – do dzisiaj pamiętam jej niski, ciepły głos.
Jednak już dawno nie jestem małą dziewczynką. Obok mnie nie ma też babci Zosi – mądrej kobiety doświadczonej przez życie, która zawsze potrafiła przegonić z mojej głowy złe myśli. Teraz muszę radzić sobie z nimi sama. A jest ich mnóstwo. Babciu i co ja mam zrobić?
Telefon leżał obok, ekran świecił wiadomością od Ani. Jeszcze raz przeczytałam te słowa:
"Czy zgodziłabyś się zostać chrzestną naszego dziecka? Wiem, że to trudne… Ale byłoby nam bardzo miło.”
Nam? Czyli jej i mojemu byłemu mężowi. Osobie, z którą Piotrek zdradził mnie dwa lata temu, łamiąc mi serce i rozbijając na kawałki cały świat, który przez lata wspólnie budowaliśmy. Kiedyś mojej najlepszej przyjaciółce.
Anka była dla mnie jak siostra
Z Piotrem byliśmy małżeństwem przez czternaście lat. Znaliśmy się jak przysłowiowe dwa łyse konie. Mieliśmy córkę, Wiktorię, która skończyła dziesięć lat. Bywało różnie – jak to w małżeństwie. Praca, dom, rachunki, zakupy, zmęczenie, brak czasu. Ale myślałam, że jesteśmy drużyną, która gra do jednej bramki. Że, przy kim jak przy kim, ale przy nim naprawdę jestem bezpieczna. Że zwyczajnie mogę mu wierzyć bez sprawdzania, czy to, co do mnie mówi, jest prawdą. Nie było.
Ania była moją przyjaciółką od liceum. Usiadłyśmy w jednej ławce już w pierwszej klasie i tak pozostało do matury. Ba, nawet po odebraniu świadectw i zakończeniu szkoły dalej utrzymywałyśmy kontakt. Od zawsze wiedziałyśmy, że możemy na siebie liczyć. Nie tylko w kwestii pomocy na klasówkach, wspólnego ćwiczenia na lekcjach w-fu czy trzymania jednego frontu przeciwko matematyczce, która wyjątkowo nas nie lubiła.
Razem przeżywałyśmy nasze pierwsze dorosłe imprezy. Wspierałyśmy się, gdy chłopak, który którejś z nas się podobał, nie zwracał na nią uwagi. Gdy Anka nie mogła dogadać się z rodzicami, niejeden raz nocowała w moim pokoju. Mnóstwo nocy przegadałyśmy, oglądając ulubione komedie romantyczne, opychając się popcornem i śmiejąc do rozpuku lub planując naszą przyszłość. Eh, te nastoletnie czasy, gdy ludziom wydaje się, że świat jest piękny, a wszystko jeszcze możliwe.
Po rozwodzie przeprowadziła się do naszego miasta. Czuła się samotna, więc często do nas wpadała. Zostawała na obiad, czasami nawet na noc, gdy wypiłyśmy wino i nie chciałam, żeby wracała sama. Piotr był dla niej miły, ale nigdy nie podejrzewałam nic złego. Ot, zwyczajna życzliwość i uprzejmość. Byłam przekonana, że wynika ona po prostu z dobrego wychowania i świadomości, że przyjaciółka jest dla mnie kimś ważnym.
Tamtego dnia nie zapomnę nigdy
Aż pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy. I zastałam ich razem. W naszej sypialni. W naszej pościeli. Tej samej, którą niedawno kupiłam specjalnie na rocznicę naszego ślubu, aby stworzyć jeszcze bardziej romantyczną atmosferę. Na mój widok, oboje zerwali się w popłochu.
– To nie tak, Ola… – zaczął Piotr, blednąc na mój widok.
– Przepraszam – wyszeptała tylko Ania, owinięta w mój szlafrok.
Nie krzyczałam. Nie zrobiłam awantury. Po prostu spakowałam rzeczy Piotra i kazałam mu się wynosić. Ania zniknęła z mojego życia na długo. Dla niej nie było już w nim miejsca.
Ale Piotr. Piotr był nie tylko moim byłym mężem, zdrajcą. Ale i ojcem naszej córki. Mała kochała ojca i zupełnie nie rozumiała, co się dzieje. Nie mogłam go od niej całkowicie odciąć. I wcale nie chodzi tutaj o oficjalne widzenia ustalone na sprawie rozwodowej. Chodzi o zwyczajną uczciwość. Doskonale wiedziałam, że dorastająca dziewczyna potrzebuje obecności swojego ojca. A on ojcem był naprawdę dobrym, muszę to uczciwie przyznać. Musiałam więc go widywać. Dla niej.
Nie chciałam się zgodzić
Wiadomość od Ani przyszła dwa lata później. Urodziła chłopca – Frania. Z Piotrem byli już oficjalnie razem, chociaż nie wzięli ślubu. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Może tak było im wygodniej? A może po prostu nie chcieli?
Najpierw się zaśmiałam – z goryczy. Naprawdę myśleli, że się zgodzę? Że po tym wszystkim stanę przed ołtarzem w kościele i będę błogosławić ich dziecko? Czy oni oboje upadli na głowę? Niby w jaki sposób miałabym to zrobić? Miałabym z uśmiechem na ustach trzymać do chrztu dziecko, które jest owocem ich zdrady?
Tak, wiem, że maleństwo nie jest niczemu winne. Ale je małego Frania o nic przecież nie obwiniam. Zwyczajnie nie chcę uczestniczyć w życiu ich rodziny. Dlaczego Anka nie poprosiła na chrzestną swojej młodszej siostry? Albo Piotr jakiejś kuzynki? Miał ich przecież mnóstwo, a jego matka utrzymywała dobre kontakty z bliższą i dalszą rodziną. Któraś z dziewczyn na pewno by się zgodziła. Co im w ogóle strzeliło do głowy, żeby wychodzić z taką propozycją właśnie do mnie?
Dla mnie jasne było, że odmówię. Tak zwyczajnie i bez tłumaczenia się. Przecież to rozumie się samo przez siebie, prawda? Nie trzeba nikomu niczego wyjaśniać.
Córka miała rację
Ale potem usłyszałam rozmowę Wiktorii z babcią:
– Babciu, Franio jest uroczy. Zawsze, gdy odwiedzam tatę i ciocię Anię, to on wyciąga do mnie rączki i tak słodko się uśmiecha. A mama się na nich tak obraziła, że pewnie nawet nie pójdzie na chrzest – smutek aż bił z jej głosu.
– No cóż, ma swoje powody – moja matka doskonale wiedziała, o co chodzi, ale nie chciała wyjaśniać dziecku spraw dorosłych.
– Ale to nie jego wina, prawda? To nie jest wina Frania, że tata odszedł. Dlaczego mama nie potrafi tego zrozumieć? Ja chciałabym, żebyśmy żyli wszyscy w zgodzie. Ja, mama, tata, ciocia Ania i Franio.
To wtedy do mnie dotarło – moja córka się wstydzi. Kocha mnie i doskonale wie, że nie powinna zwracać się w stronę ojca. Ale jego też kocha, dlatego czuje się rozdarta. I nie chce wybierać pomiędzy rodzicami. Czyżbym ja swoją decyzją ją do tego zmuszała? Obiecałam sobie przecież, że nie będę swojej złości na Piotra w żaden sposób przenosić na nasze dziecko i jego relacje. A teraz, co robię? Czyżby nie dokładnie to, czego tak bardzo nie chciałam?
– Mamo? – Wiktoria zerknęła na mnie niepewnie. – Przeczytałaś wiadomość od cioci Ani?
Skinęłam głową.
– I co zrobisz?
Wiedziałam, że muszę to zrobić. Dla niej. Dla Wiktorii, która uwielbiała swojego młodszego brata. Dla tego maleństwa, które niczemu nie zawiniło. I po trosze – dla siebie. Może po to, żeby wreszcie zamknąć pewien rozdział w swoim życiu. Żeby na nowo nie rozdrapywać starych ran.
W końcu napisałam do Anki wiadomość:
„Zgadzam się. Tylko proszę – nie oczekujcie ode mnie uśmiechu i ciepłych słów. Dam radę przejść przez tę uroczystość, ale to wszystko. Nie liczcie na nic więcej”.
Odpisała:
„Rozumiem. I dziękuję. Naprawdę”.
Chrzest był trudny
W kościele trzymałam Frania na rękach, drżąc lekko, jakby to był kawałek porcelany, który może się rozsypać. Ania patrzyła na mnie z niepewnością. Piotr unikał mojego wzroku.
– Dziękujemy ci, Olu – powiedziała Anna po mszy. – Że się zgodziłaś. To dla nas ważne.
– Zrobiłam to dla Wiktorii i dla Frania, a nie dla was – odpowiedziałam twardo.
Nie chciałam, żeby myśleli, że wybaczyłam. Bo nie wybaczyłam. Ale nauczyłam się żyć z tym, co się wydarzyło. I przestałam się zadręczać.
Czy można być dobrą matką chrzestną dziecka kobiety, która odebrała ci męża? To pytanie zadawałam sobie wiele razy. Ale odpowiedź znalazłam, gdy Franio pierwszy raz powiedział do mnie: „ciociu Olu, kocham cię”. I gdy Wiktoria po chrzcie przytuliła mnie mocno, mówiąc:
– Jesteś dzielna, mamo.
Nie potrzebowałam przebaczenia. Potrzebowałam tylko spokoju. I tego, żeby moje dziecko nie cierpiało przez błędy dorosłych. Dziś jestem chrzestną Franciszka. Być może najbardziej nietypową w historii. Ale wiem jedno – czasem warto zrobić coś nie dla siebie, a dla tych, których się kocha. I to jest właśnie siła, którą mamy w sobie. I której nikt nam nie odbierze.
Aleksandra, 40 lat
Czytaj także:
- „Nie jestem dewotką, ale to, co wyczynia moja wnuczka to już przesada. Dziewucha nie ma za grosz wstydu”
- „Kochałam Janka nad życie, a on wystawił mnie przy pierwszej okazji. Nie daruję mu tego upokorzenia”
- „Mama zawsze powtarzała, że rodzina to świętość, ale sama pierwsza nagrzeszyła. Nie znałam kobiety, która mnie urodziła”