Reklama

Wszystkie moje znajome i koleżanki, także te bliższe, chciały znaleźć dzianych facetów. Twierdziły, że pieniądze niby nie są aż tak ważne, ale bez nich w sumie to nie da się żyć. Cóż, to było bardzo pragmatyczne podejście, ale… ja jakoś nie potrafiłam podzielić ich zdania. Jakoś tak marzył mi się mężczyzna, który może i nie będzie najbogatszy, ale z sercem we właściwym miejscu.

– Jesteś idealistką – twierdziła jedna z moich kumpeli, Marysia. – Takie rzeczy się nie dzieją. Takich facetów po prostu nie ma!

– No, to jak z jakichś romantycznych komedii – poparła ją kiedyś Alicja, nasza wspólna znajoma. – A obecnie najważniejsza jest kasa. Bo facet nie pomoże ci przetrwać ciepłym uśmiechem.

Nie przejmowałam się za bardzo ich gadaniem. Zupełnie nie interesowało mnie to, że jedna znalazła sobie bankiera, a druga programistę – to był ich wybór. Ja też zamierzałam dokonać własnego. Miałam pieniądze, dobrze zarabiałam, więc nie potrzebowałam kogoś, kto by mi je zapewniał. Chciałam znaleźć drugą połówkę, która będzie mnie rzeczywiście kochać. A przy okazji będzie miała w sobie jakąś cząstkę dobra.

I skoro miałam już dobre podstawy pod to wszystko, zamierzałam rozpocząć własne poszukiwania.

Bartek okazał się gburem

Na pierwszą z randek umówiłam się z Bartkiem. Poznała mnie z nim Marysia, podobno od dłuższego czasu przyjaźnił się z jej mężem. Wizualnie prezentował się dobrze, choć już gdy zobaczyłam go po raz pierwszy, jego uśmiech wydał mi się dziwnie wymuszony i sztuczny. Uznałam jednak, że pewnie przesadzam i powinnam dać mu chociaż szansę.

Pracujesz w korporacji? – rzucił podczas wspólnej kolacji, sprawiając wrażenie zupełnie niezainteresowanego odpowiedzią. – Jako sekretarka? Asystentka?

– Dyrektor działu kreatywnego – stwierdziłam, siląc się jeszcze na spokój. Jednocześnie przekonywałam się, że nie miał nic złego na myśli i może po prostu nie wie, jak funkcjonują takie miejsca.

– Ach tak. – Skrzywił się wyraźnie. – Więc jesteś jedną z tych kobiet, którym nie wystarczają typowe babskie posady i zamiast zająć się tym, co trzeba, wolą rozwijać swoją wydumaną karierę?

Szybko zmieniłam wtedy temat. Byłam pewna, że ten wieczór będzie naszym ostatnim, ale jednak nie zamierzałam wychodzić z restauracji w połowie kolacji. Tym sposobem mogłam podziwiać, jak okropnie potraktował kelnera, który jego zdaniem za bardzo się guzdrał i przyniósł mu zimne danie główne. Na szczęście mogłam się szybko zmyć i pojechać do domu. Cieszyłam się, że byłam własnym samochodem.

Krzysiek krzyczał i robił sceny zazdrości

Po tym niewypale trochę się wahałam z kolejnymi randkami. Kiedy jednak na urodzinach Alicji zaczepił mnie ktoś z dalszych znajomych jej rodziny, jakoś tak dałam się zaprosić na kawę. Krzysiek, bo tak miał na imię „ten ktoś”, wydawał się całkiem w porządku. Dobrze nam się rozmawiało, więc zgodziłam się na kolejne spotkanie. Sęk w tym, że wtedy Krzysiek uroił sobie, że już jesteśmy razem. Nie byłoby w tym może nic takiego złego, gdyby nie zrobił sceny zazdrości pod moim blokiem.

Żegnałam się akurat z przyjacielem, który wyjeżdżał na dłużej. Przytuliłam się do niego i właśnie w tej chwili jakby znikąd wyskoczył na nas Krzysiek.

– Więc to tak! – krzyknął. – Jesteś ze mną i obściskujesz się z jakimiś gachami?!

Nie umiem powiedzieć, kto był bardziej zdumiony – ja czy mój przyjaciel. Próbowałam gadać z Krzyśkiem, ale się nie dało. Zrobił się tak agresywny, że przyjaciel musiał interweniować. Właściwie nie wiem, co bym zrobiła, gdybym była z Krzyśkiem sam na sam. I tak też zakończyła się moja kolejna próba wielkiego związku.

Marcin wydawał się idealny

Nie chciałam się wikłać w kolejne relacje. Miałam wrażenie, że to nie wychodzi mi zbyt dobrze, więc uznałam, że lepiej ich unikać. Nie szukałam więc dłużej faceta, ale jakoś tak wyszło, że Marcin znalazł mnie sam. Poznaliśmy się naprawdę trochę jak w jakiejś hollywoodzkiej komedii romantycznej – samochód miałam w naprawie, więc wybrałam się do pracy autobusem. Wracając, z roztargnienia zostawiłam torebkę z zakupami na siedzeniu autobusu. Marcin to zauważył i pobiegł za mną, żeby mi ją oddać.

No i tak się zaczęła nasza przygoda. Mimo wszystko byłam do tego sceptycznie nastawiona po wcześniejszych niepowodzeniach z facetami. Wbrew moim oczekiwaniom, wszystko jednak szło świetnie. Zaliczaliśmy kolacje za kolacją, chodziliśmy do kina, a on okazał się miły i uprzejmy dla wszystkich wokół. No i przede wszystkim dla mnie.

Zostaliśmy parą i cieszyłam się, że wreszcie mi się udało – że znalazłam faceta, który ma dobre serce i jest naprawdę kochany.

– Na pewno ma jakieś wady – upierała się Alicja.

– Daj jej spokój – śmiała się Marysia. – Zazdrościsz, bo twój Łukasz nie jest taki szarmancki i uroczy.

Ja tam nic nie odpowiadałam – tylko się uśmiechałam. A Marcin myślał bardzo poważnie o nas i naszej przyszłości. Kupił nawet piękny apartament, który mieliśmy razem remontować.

Sprzedaj swoje mieszkanie – namawiał mnie. – Po co nam dwa? Bo ja tu sam na pewno mieszkać nie będę.

Czar prysł

No i wszystko nam się świetnie układało, dopóki nie zmarła jego babcia. Marcin był na to w sumie przygotowany, bo ta już od dłuższego czasu kiepsko się czuła. Tak się jednak złożyło, że na jakieś trzy miesiące przed śmiercią babcia Marcina przygarnęła psa Nugata. Kazała wnukowi obiecać, że zajmie się zwierzakiem, gdy jej już zabraknie. Byłam dumna, gdy Marcin z uśmiechem obiecał, że oczywiście weźmie go do siebie i się nim zaopiekuje. Nastawiona na takie rozwiązanie, powiedziałam więc do niego jeszcze przed pogrzebem:

– Mam kupić jakąś wyprawkę dla psa?

Byłam przekonana, że on nie ma obecnie głowy do takich rzeczy. Zamrugał w zdumieniu.

– Jakiego psa?

– No twojej babci, Nugata – stwierdziłam. – Pewnie trzeba go zabrać jakoś na dniach, bo przecież ta biedna sąsiadka nie będzie się nim zajmować w nieskończoność.

– No tu na pewno nie przyjedzie – oświadczył z przekonaniem. – Nie po to kupiłem nowe mieszkanie, żeby jakiś kundel mi je uświnił.

Czar prysł w jednej sekundzie Patrzyłam na niego i nie rozumiałam.

– Co? – wykrztusiłam. – Przecież obiecałeś babci…

Babcia nie żyje, więc jej wszystko jedno. – Machnął niecierpliwie ręką. – Ja zwierząt nie lubię. To nie obowiązek.

– No to co z nim niby zrobisz? – rzuciłam podniesionym głosem. – Przecież ta sąsiadka wyraźnie mówiła, że nie może go wziąć…

– Coś ty się tak tego kundla uczepiła?! – prawie warknął. Takiego go jeszcze nie widziałam. – Jutro odwiozę go do schroniska. Szczęśliwa wtedy będziesz?

Nie mogłam uwierzyć w to, że to się dzieje. Że Marcin, mój Marcin naprawdę chce to zrobić! A przecież wydawał mi się taki idealny. Taki czuły i empatyczny. A jednak uczucia jego babci tak niewiele dla niego znaczyły. Ale że naprawdę chciał oddać psa, bo pobrudzi mu mieszkanie?

– Nie – rzuciłam cicho. – Będę szczęśliwa, jak już stąd wyjdę. I więcej nie wrócę.

Będę starą panną… z psem

Jak łatwo się domyślić, mój cudowny związek zakończył się po tamtej rozmowie. Marcin kompletnie nie rozumiał mojej decyzji, ale ostatecznie uznał, że jestem wariatką, skoro zamierzam się kłócić o jakiegoś głupiego psa. Dobrze, że wbrew jego namowom, nie sprzedałam jeszcze mieszkania. Przynajmniej nie musiałam się martwić o swoją przyszłość.

Poza tym zyskałam wyjątkowego przyjaciela. Jeszcze tego samego dnia po naszym zerwaniu pojechałam do sąsiadki babci Marcina, która opiekowała się Nugatem i zabrałam psa do siebie. Teraz wreszcie czuję, że mam naprawdę fajnego towarzysza życia, który nigdy mnie nie zawiedzie. Obie przyjaciółki załamują ręce, ale ja się tylko z nich śmieję. Bo po co mam trwać w jakimś związku, który nie przyniesie mi szczęścia, skoro mogę mieć obok siebie psa – najukochańsze stworzenie, jakie kiedykolwiek spotkałam? I sądzę, że z nim życie singielki wcale nie będzie takie złe.

Justyna, 30 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama