Reklama

Przez wiele lat naszego małżeństwa nie mogliśmy sobie pozwolić na wakacyjne wyjazdy. Niemal każdy urlop spędzaliśmy pod gruszą, a ja psioczyłam na nasz los. I nagle pewnego razu mój mąż powiedział, że tym razem wakacje spędzimy w słonecznej Hiszpanii. Ucieszyłam się jak dziecko. A po powrocie z wakacji postanowiłam, że nigdy więcej nie zafunduję sobie czegoś podobnego.

Moim marzeniem były wakacje za granicą

Bardzo nie lubiłam okresu późnej wiosny, kiedy to w pracy wszyscy zaczynali mówić o wakacyjnych planach.

– My w tym roku jedziemy na południe Włoch – pochwaliła się koleżanka siedząca przy biurku obok.

– O, jak miło – zareagowała ta siedząca po drugiej stronie. – A my planujemy wypad na Malediwy – dodała po chwili. I zaraz wspólnie zaczęły przeglądać foldery z biura podróży, w których zdjęcia pięknych plaż i luksusowych hoteli aż biły po oczach. A ja siedziałam zła i nie odzywałam się ani słowem. Bo czym miałabym się pochwalić? Że kolejny raz spędzimy urlop na wsi u moich rodziców?

– A wy gdzie jedziecie? – po chwili usłyszałam pytanie. Miałam nadzieję, że zajmą się omawianiem swoich planów i nie zapytają mnie o moje. Nic z tego.

– Jeszcze nie wiem – odpowiedziałam szybko. I chociaż wmawiałam sobie, że wczasy pod gruszą to przecież żaden wstyd, to jednak nie chciałam się do tego przyznać. – Muszę to omówić z mężem – dodałam. A potem powiedziałam, że mam dużo pracy i wróciłam do swoich tabelek.

Do końca dnia wysłuchiwałam opowieści koleżanek, które przechwalały się, co będą robić podczas nadchodzącego urlopu. I chociaż grzecznie się uśmiechałam i życzyłam im dobrej zabawy, to w środku aż mnie skręcało z zazdrości. Już od wielu lat moim wielkim marzeniem była jakaś zagraniczna wycieczka. I było mi zupełnie obojętne, gdzie miałabym pojechać. Chodziło tylko o to, aby nie spędzać już urlopu na polskiej wsi.

Jednak zawsze było to jedynie w sferze marzeń. Razem z mężem nie zarabialiśmy dużo i najzwyczajniej w świecie nie było nas stać na taki wyjazd. A poza tym zawsze czekały na nas inne wydatki, które skutecznie torpedowały nasze wakacyjne plany.

Przecież urlop pod gruszą nie jest taki zły – pocieszał mnie mąż, gdy kolejny raz informował mnie, że o zagranicznej wycieczce mogę tylko pomarzyć. – Przynajmniej będziemy mieć ciszę i spokój – argumentował. I owszem, bardzo lubiłam spokój. Ale ile można spokojnie spędzać swój urlop?

Mąż zrobił mi niespodziankę

Gdy zbliżał się czas naszego urlopu, to robiłam się coraz bardziej nerwowa. Już kilka dni wcześniej zadzwoniła do mnie mama i zapytała, kiedy do niej przyjedziemy.

– Bo chciałabym przygotować wam pokój gościnny – powiedziała. A ja ostatkiem sił powstrzymałam się przed tym, aby nie wykrzyczeć jej, że w tym roku mam w nosie jej gościnność. Na szczęście w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Przecież ona nie była winna temu, że nas nie było stać na zagraniczny urlop.

– Dam ci znać – powiedziałam tylko. A potem szybko się z nią pożegnałam, bo nie chciałam, aby stała się obiektem mojej złości.

Jednak nie dane mi było poinformowanie mamy o dacie naszego przyjazdu. Tego wieczoru wszystkie nasze plany uległy zmianie.

– Mam dla ciebie niespodziankę – powiedział radośnie Adam, gdy tylko przekroczył próg naszego mieszkania. A ja od razu pomyślałam, że w ramach pocieszenia kupił nam bilety do kina. „I to pewnie i tak w jakiejś promocji” – pomyślałam złośliwie. Jednak szybko upomniałam się w myślach. Mój mąż naprawdę się starał, aby niczego nam nie brakowało, a moje złośliwości były bardzo nie w porządku.

– Kino? – zapytałam z uśmiechem. I jednocześnie starałam się, aby w moim głosie nie pojawiło się rozczarowanie.

– Coś znacznie lepszego – odpowiedział Adam. A potem położył na stole folder biura podróży. Zobaczyłam zdjęcia plaży i jakichś romantycznych zakątków. To wyglądało jak krajobraz z bajki.

– Co to? – zapytałam podejrzliwie. W mojej głowie pojawiła się myśl, ale była tak nieprawdopodobna, że nie byłam w stanie w nią uwierzyć.

– To nasze wakacyjne plany – usłyszałam głos męża. A potem zobaczyłam jego uśmiech i już wiedziałam, że w końcu spełniło się moje marzenie.

Okazało się, że Adam dostał sporą premię i postanowił przeznaczyć ją na nasze wakacje. A ponieważ biuro podróży miało akurat sporą promocję, to i nas było na to stać.

– Dziękuję, dziękuję – ucieszyłam się jak dziecko. A potem rzuciłam się mężowi na szyję i powiedziałam, że zrobił mi cudowną niespodziankę. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten wyjazd będzie jednym wielkim koszmarem.

Nasz wyjazd okazał się daleki od ideału

Od tego pamiętnego wieczoru nie mogłam doczekać się naszego wyjazdu. Już od następnego dnia rozpoczęłam przygotowania, które dawały mi mnóstwo radości. No i oczywiście nie omieszkałam pochwalić się w pracy, że urlop spędzę w słonecznym Alicante.

– Fatalne miejsce – powiedziała koleżanka, która wybierała się na Malediwy. – Brud, hałas i mnóstwo pijaków – podsumowała. Jednak ja nie chciałam jej wierzyć. Byłam przekonana, że jej krytyka wynika jedynie z zazdrości. „Wredna żmija” – pomyślałam i nie kontynuowałam tematu. Nie zamierzałam psuć sobie humoru zazdrośnicą z pracy.

Jednak po powrocie do domu postanowiłam, że sprawdzę opinię zarówno o miejscu naszych wakacji, jak i o biurze podróży, które je organizowało. I trochę się przestraszyłam. Bo faktycznie w opisach osób spędzających tam urlop przeważały zdania negatywne. „To tylko wyjątki” – pomyślałam mimo to. I z pełnym zapałem zaczęłam pakować nasze walizki.

Już w dniu wyjazdu przekonałam się, że nie wszystko idzie zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Gdy tylko pojawiliśmy się na lotnisku, to okazało się, że wyczarterowany samolot ma awarię i trzeba czekać na podstawienie kolejnego. Jednak nikt nie powiedział, ile to będzie trwało.

Wylecimy w końcu na te wakacje? – usłyszałam zdenerwowany głos jakiejś kobiety. A kiedy spojrzałam na zegarek, to okazało się, że tkwimy w terminalu już ponad sześć godzin. I nikt z biura podróży nie potrafił nam powiedzieć, ile jeszcze potrwa to czekanie.

A potem było już tylko gorzej. Do Alicante dotarliśmy w środku nocy i okazało się, że nie mamy żadnego transportu, który zawiózłby nas do hotelu.

– Trzeba czekać do rana – powiedziała rezydentka z uśmiechem. A potem odwróciła się do nas plecami i nie miała zamiaru odpowiadać na żadne pytania.

Następny urlop spędzam w Polsce

Kiedy w końcu po wielu godzinach dojechaliśmy na miejsce naszych wakacji, to odetchnęłam z ulgą. „Teraz już będzie tylko lepiej” – pomyślałam. I spojrzałam na męża, który najwidoczniej miał już wszystkiego dosyć. Jednak robił dobrą miną do złej gry i podobnie jak ja chciał wierzyć, że to tylko pechowy początek.

Nic z tego. W ciągu kilku kolejnych dni przekonaliśmy się, że ten urlop będzie najgorszym w naszym życiu, a hiszpańskie miasto będzie nam się kojarzyło jedynie z horrorem klasy B. Sprawdziło się wszystko, o czym mówiła koleżanka z pracy. Alicante było pełne turystów, którzy za nic mieli innych ludzi. Całe dnie spędzaliśmy w hałasie, smrodzie papierosów i w towarzystwie ludzi, którzy dorwali się do darmowego alkoholu. A gdy chcieliśmy odpocząć na jednej z tak zachwalanych plaż, to okazywało się, że na każdej z nich jest tłoczno i głośno. Do tego wszystkiego dochodziły nocne hałasy, niemożliwy do wytrzymania upał i opowieści o przestępczości na obrzeżach miasta. Tego było już za dużo.

– Mam dość – powiedział mi któregoś razu mąż. A ja – chociaż nie chciałam się do tego przyznać – to myślałam dokładnie tak samo.

Resztę urlopu niemal w całości spędziliśmy w pokoju hotelowym, odliczając dni do powrotu. A kiedy wsiedliśmy w samolot powrotny, to oboje odetchnęliśmy z ulgą.

To gdzie jedziemy w następnym roku? – zapytał mnie mąż, a w jego oczach pojawiły się wesołe ogniki.

– Na wczasy pod gruszę – powiedziałam. A potem zaczęłam się śmiać i nie mogłam przestać przez kilka kolejnych minut.

Przez kilka dni po powrocie dochodziłam do siebie. Na weekend pojechałam do mamy i wreszcie odetchnęłam świeżym powietrzem. „I ta cisza” – pomyślałam z westchnieniem ulgi. A potem otworzyłam książkę i zanurzyłam się w historii swoich ulubionych bohaterów.

Anna, 30 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama