Reklama

Staliśmy w przedpokoju naszego mieszkania, a moje dłonie drżały lekko, gdy zapinałam suwak na walizce. Przez głowę przewijały mi się różne myśli. Czy to wyjazd, którego potrzebujemy, by na nowo odnaleźć siebie? Nasze życie od dłuższego czasu przypominało nieskończony cykl codzienności – te same rozmowy, te same problemy, te same niewypowiedziane żale.

Marek, mój mąż, od dłuższego czasu wydawał się być zamknięty w sobie. Każda próba rozmowy kończyła się nieporozumieniem lub cichym zrezygnowaniem. Czułam, jakbyśmy byli dwojgiem ludzi żyjących w równoległych światach, tylko czasami zderzających się na swojej orbicie.

– Marek, gotowy? – spytałam, starając się, aby mój głos zabrzmiał naturalnie. Odpowiedział mi cichy pomruk aprobaty, ale nie podniósł nawet wzroku znad ekranu telefonu.

Z tą myślą, pełna nadziei, że wyjazd na wesele kuzynki nad morze może być naszą szansą na odbudowanie relacji, zamknęłam drzwi mieszkania za sobą. Kto by pomyślał, że właśnie tam, wśród gości i przy szumie fal, nasz świat zacznie się rozpadać na kawałki.

Spodziewałam się czegoś więcej

Podróż do nadmorskiego pensjonatu upłynęła nam w ciszy przerywanej jedynie odgłosami mijających nas samochodów i szumu deszczu bębniącego o dach samochodu. Gdy dotarliśmy na miejsce, pierwsze wrażenie, jakie zrobił na nas pensjonat, było dalekie od oczekiwań. Ściany pokryte łuszczącą się farbą, okna z zaciekami od deszczu i drzwi, które z trudem dało się otworzyć. Pokój, który mieliśmy zarezerwowany, był niewielki i wilgotny, a przez sufit sączyła się woda.

– Myślałam, że chociaż tutaj będzie trochę inaczej... – westchnęłam, próbując ukryć rozczarowanie.

Marek rzucił tylko szybkie spojrzenie, zanim zaczął rozpakowywać nasze rzeczy. – Czego się spodziewałaś? To tylko kolejna wizyta rodzinna – powiedział z obojętnością, która była jak cios prosto w serce.

Chciałam powiedzieć, że spodziewałam się czegoś więcej, nie tyle od pensjonatu, co od niego, od nas. Jednak słowa uwięzły mi w gardle. Zamiast tego, zamknęłam się w łazience, pozwalając łzom płynąć swobodnie, a w mojej głowie pojawiło się pytanie, czy rzeczywiście nasze małżeństwo przeżywa kryzys. Czy to tylko chwilowe napięcie, czy może początek czegoś, czego nie będziemy w stanie zatrzymać?

Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji

Wieczorem, gdy przybyliśmy na wesele, sala weselna była zalana deszczem niemal tak samo jak nasz pokój. Goście tłoczyli się w jednym kącie, unikając kałuż na parkiecie, a orkiestra usiłowała wypełnić przestrzeń muzyką, która gubiła się gdzieś w deszczowym szumie. Czułam, jak nastrój, zamiast się poprawiać, jeszcze bardziej się psuje.

Marek stanął obok mnie, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Kiedy podeszła do nas kuzynka, przyozdobiona sztucznym uśmiechem, poczułam przypływ gorzkiej ironii. To miało być święto miłości, a jednak czułam się jak widz na przedstawieniu, które nie dotyczyło mnie.

– Czy kiedykolwiek mogłaś po prostu cieszyć się chwilą? – zapytał Marek, gdy odprowadził kuzynkę wzrokiem.

– A czy kiedykolwiek próbowałeś mnie zrozumieć? – odpowiedziałam ostro, nie mogąc już powstrzymać żalu.

Między nami zaczęła się kłótnia o drobiazgi, które nagle wydawały się najważniejsze na świecie. Krytykowałam go za każdą niedogodność, on obarczał mnie za każdą moją pretensję. Słowa, które wypowiadaliśmy, były ostre jak ostrze noża, raniły i pozostawiały niewidoczne blizny.

Zaczęłam się zastanawiać, czy nasze małżeństwo można jeszcze uratować, czy może już przekroczyliśmy ten punkt, z którego nie ma powrotu. Świadomość tego, jak bardzo się od siebie oddaliliśmy, była przytłaczająca.

Może wcale nie musimy tego znosić razem...

Po powrocie do naszego zawilgoconego pokoju kłótnia, która rozpoczęła się na weselu, znalazła swoje apogeum. Nasze emocje rozbrzmiewały w przestrzeni ciasnego pokoju niczym burza. Każde słowo Marka było jak uderzenie pioruna, a moje odpowiedzi grzmiały niczym odgłosy gradowej nawałnicy.

– Nie wiem, jak długo jeszcze mogę to znosić! – krzyknęłam, czując, jak złość zamienia się w łzy.

Marek wstał z krzesła, jego twarz wyrażała zmęczenie i frustrację, które rzadko widziałam. – Może wcale nie musimy tego znosić razem... – wyrzucił z siebie, a te słowa jakby przewróciły mój świat do góry nogami.

Patrzyłam na niego zszokowana, niepewna, czy naprawdę powiedział to, co właśnie usłyszałam. Jakby świat w jednej chwili stracił wszelkie barwy, a wszystkie emocje zniknęły, pozostawiając po sobie pustkę.

Zaczęłam szukać odpowiedzi w moim wnętrzu. Czy to możliwe, że naprawdę doszliśmy do tego punktu? Z każdą chwilą czułam, jak strach i zagubienie coraz bardziej mną zawładnęły. Marek stał się dla mnie zagadką, której nie mogłam już rozwiązać. Czułam się jak rozbitek na oceanie, a wokół mnie nie było żadnej latarni, która mogłaby wskazać drogę do brzegu.

Czułam, jakby ziemia usunęła się spod moich nóg

Następnego ranka w pokoju panowała cisza, która zdawała się być głośniejsza niż jakikolwiek hałas. Marek leżał obok mnie, ale czułam, jakby dzieliła nas przepaść. Wstałam cicho, próbując zapanować nad myślami, które wirowały w mojej głowie niczym niepokorne fale morskie.

Podczas pakowania rzeczy atmosfera wciąż była napięta. Każdy ruch zdawał się być przemyślany, aby uniknąć kolejnej eksplozji emocji. W końcu Marek przerwał tę ciszę.

– Może to jest ten moment, żeby przemyśleć wszystko od nowa – powiedział, starając się zachować spokój.

– Czy to znaczy, że chcesz to zakończyć? – zapytałam drżącym głosem, a serce waliło mi jak oszalałe.

Marek spuścił wzrok, unikając mojego spojrzenia. Odpowiedź, której się obawiałam, była teraz bardziej wyraźna niż kiedykolwiek. Stałam tam, trzymając w dłoniach sukienkę, która nagle wydała mi się cięższa niż wszystkie nasze problemy.

Czułam, jakby ziemia usunęła się spod moich nóg. Szukałam w sobie zrozumienia, jak doszliśmy do tego miejsca, gdzie popełniliśmy błąd. Było tak wiele słów, które nigdy nie zostały wypowiedziane, emocji, które zbyt długo były tłumione.

Pojawiła się niepewność, a wraz z nią nieodparte wrażenie, że czas, który mieliśmy, powoli dobiegał końca.

Ta myśl ciążyła mi na sercu niczym kamień

Podczas drogi powrotnej milczeliśmy, a cisza między nami była niemal namacalna. Wpatrywałam się przez okno, obserwując jak krople deszczu spływają po szybie, każda z nich była jak symbol naszego związku – pojedyncza, lecz łącząca się z innymi, zanim zniknie w morzu niepewności.

– Czy jeszcze coś nas łączy? – zapytałam cicho, niemal szeptem, kiedy zbliżaliśmy się do domu.

Marek westchnął, jakby ważył każde słowo, które miało paść. – Nie wiem... Może przestaliśmy próbować – odpowiedział, a jego głos brzmiał równie znużenie jak ja się czułam.

Każde słowo zdawało się odbijać echem w mojej głowie, a moje myśli błądziły wśród wspomnień z dawnych lat, kiedy wszystko było łatwiejsze, a miłość wydawała się być niekończącym się marzeniem.

Gdy dojechaliśmy do domu, poczułam nieodpartą tęsknotę za czasami, kiedy nasze życie było pełne planów i nadziei. Ale teraz, gdy patrzyłam na nasz wspólny dom, nie byłam pewna, czy jesteśmy w stanie odbudować to, co zostało utracone.

Czekała mnie decyzja, którą musiałam podjąć. Czy jest jeszcze szansa, aby uratować nasze małżeństwo, czy może powinniśmy pójść własnymi drogami? Ta myśl ciążyła mi na sercu niczym kamień, a każda kolejna chwila nie przynosiła odpowiedzi, tylko nowe wątpliwości.

Aneta, 37 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama